Kiepski sojusz
Miałem
o tym napisać wczoraj, ale ze względu na tragedię, jaka wydarzyła
się w niedzielę, i która swój ponury finał znalazła w
poniedziałek w gdańskim szpitalu, przełożyłem tę notkę na
dzisiaj.
Jak
wiemy, Amerykanie zamierzają zorganizować w Polsce spotkanie
ministerialne (konferencję) poświęcone pokojowi na Bliskim
Wschodzie. W związku z czym i „prezydent” Duda (znany jako
Adrian), i jego doradcy, i rząd, i w ogóle politykierzy Bezprawia i
Niesprawiedliwości cieszą się, jakby ich ktoś piórkiem po
genitaliach połaskotał. Podkreślają, jaki to prestiż dla Polski
(którą oczywiście utożsamiają ze swoimi niezbyt skromnymi
osobami), i jak na tym Polska zyska. Otóż, wcale NIE zyska, może
za to bardzo dużo stracić. A cała sprawa, zwłaszcza umieszczona w
szerszym tle, świadczy, iż po 1989 roku nasze państwo stało się
nieformalną kolonią USA.
Cel
owej konferencji niby jest szczytny… w praktyce jednak nie o pokój
tu chodzi, ale o polityczne uderzenie w Iran; przypomnę, że
prezydent Trump zerwał porozumienie nuklearne z tym krajem (państwa
członkowskie Unii Europejskiej wciąż je podtrzymują). Władze
Iranu połapały się zresztą w sytuacji i wezwały polskiego
dyplomatę (nie ambasadora jednak, bo takowego w Teheranie od iluś
tam miesięcy… nie ma) na dywanik; grożą też Polsce retorsjami.
Przedstawiciele owej islamskiej republiki na wzmiankowane spotkanie
najprawdopodobniej zresztą nie zostaną zaproszeni; nie wiadomo, czy
pojawią się na nim goście z Rosji (ważny, choć zakulisowy gracz
na Bliskim Wschodzie), Syrii oraz Turcji. Konferencja zatem nie
osiągnie nic, poza podkreślaniem potęgi USA i pochwaleniem ich
konfliktowej polityki.
Dlaczego
jednak rzecz cała ma się odbyć akurat w (k)raju nad Wisłą? Ano,
z tej przyczyny, iż jego władze, szczególnie te obecne, czyli
PiS-owskie, są ślepo posłuszne amerykańskim mocodawcom, zaś sam
Waszyngton traktuje Polskę jako swoją kolonię, o czym zresztą
przypomina nieustannie pani Mosbacher, wysuwając takie czy inne
żądania wobec polskiego rządu (poprzedni ambasadorzy USA też to
pewnie robili, ale cicho i zakulisowo, co wynikało z tego, że byli
zawodowymi dyplomatami). Toteż na posłuszeństwo mogą nad Wisłą
liczyć, nawet jeśli oznaczało to będzie pogorszenie naszych
stosunków z Iranem. Poza tym, dla Jankesów państwo nasze jest
koniem trojańskim w Europie; Trump traktuje UE jako… no, może nie
wroga, ale konkurenta z pewnością, toteż z pomocą Polski chce ją
osłabić i wewnętrznie skonfliktować. Jest to kolejny cel owej
konferencji, ponieważ większość naszych europejskich partnerów
prowadzi znacznie bardziej przychylną wobec Iranu politykę niż
USA.
Tak
zatem, działające z amerykańskiej smyczy, i jeszcze wielce z tego
zadowolone, PiS-owskie władze doprowadzą do poważnego pogorszenia,
i tak nadwątlonego, wizerunku Polski na arenie międzynarodowej,
skonfliktowania jej z Iranem oraz osłabienia Unii Europejskiej – a
właśnie siła UE stanowi o bezpieczeństwie (k)raju nad Wisłą w
stopniu jeszcze większym niż NATO.
To
jednak nie wszystko. Właśnie bowiem ślepe posłuszeństwo wobec
Waszyngtonu doprowadziło do aresztowania chińskiego obywatela,
ważnego przedstawiciela wielkiego i ważnego koncernu Huawei, pod
zarzutem szpiegostwa (razem z jego polskim współpracownikiem).
Aresztowanie osób podejrzanych o szpiegostwo jest praktyką
normalną, ale przeprowadza się to po cichu, nie robi się wokół
takich spraw rozgłosu… tymczasem w (k)raju nad Wisłą zrobiono,
na polecenie z USA, rzecz jasna.
O
co chodzi? Ano o to, że Trump wydumał sobie wojnę handlową z
Chinami i radośnie ją prowadzi, ze szkodą dla jankeskiej
gospodarki zresztą. Na jego celowniku znalazły się chińskie
koncerny, w tym także Huawei, który jest zaangażowany w wiele
projektów telekomunikacyjnych w licznych państwach, również w
Polsce. Trump, wysługując się (k)rajem nad Wisłą, chce zatem
osłabić konkurencyjny kapitał z Państwa Środka, na czym straci w
tym wypadku oczywiście Polska, ponieważ władze w Pekinie już
zapowiedziały, że mogą wycofać się ze współpracy gospodarczej
z naszym krajem. Oczywiście dojdzie też do politycznego konfliktu
polsko-chińskiego, co jeszcze bardziej osłabi nas na arenie
międzynarodowej…
A
teraz tak. Amerykanie są świetni w wysługiwaniu się swoimi
„sojusznikami”, jak nazywają polityczne marionetki. Kiedy jednak
przyjdzie co do czego, radośnie ich porzucają. Tak było chociażby
z Wietnamem Południowym. Polska już raz się przejechała na
„sojuszu” z USA; chodzi mi tu naturalnie o haniebną inwazję na
Irak, z której mieliśmy jedynie trupy żołnierzy, upadek naszych
inwestycji w Iraku oraz pogorszenie relacji z Europą Zachodnią.
Teraz też się przejedzie, bo to na niej – czyli na NAS –
skrupią się skutki konfliktów z Iranem i Chinami; USA natomiast
spiją śmietankę.
No
i pamiętajmy – poza krótkim epizodem z czasów prezydenta
Wilsona, Stany Zjednoczone NIGDY nie były sojusznikiem Polski;
obecnie też są nim tylko formalnie, jako że oba państwa należą
do NATO. Podczas II wojny światowej Roosevelt sprzedał Polskę,
wraz zresztą Europy Środkowej, Stalinowi, natomiast w latach 80.
Jankesi wykorzystywali nas do osłabienia Układu Warszawskiego od
środka (stąd ich poparcie, także finansowe, dla „Solidarności”,
którą CIA traktowała jako swoje narzędzie), a z czasem – do
skolonizowania jej przez międzynarodowy kapitał, co udało się po
1989 roku. I to się nie zmieniło. Amerykanie chętnie się nami
wysługują, przy pełnym i radosnym poparciu naszych politykierów,
ale my nie dość, że nic z tego nie mamy, to jeszcze tracimy…
Sojuszników
mamy w Europie, nie za Atlantykiem.
Komentarze
Prześlij komentarz