Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2020

Mycie rąk

Tylko kwestią czasu pozostawało, że koronawirus, a raczej szerzony przez media strach przed nim, wykorzystany zostanie w kampanii wyborczej. Na razie nie dzieje się to w jakiś chamski sposób, co nie zmienia faktu, że politycy o koronawirusie mówią. Ostatnio na przykład licytują się na sposoby mycia rąk, która to czynność ma zredukować ryzyko zarażenia się wiadomym mikrobem, znacznie, swoją drogą, mniej groźnym niż wirus grypy. Efekty bywają dość zabawne (vide pan Karczewski), niemniej jednak same te polityczne akcje dotyczące higieny mogą wyjść społeczeństwu na dobre, i nie chodzi tylko o ochronę przed koronawirusem. Cóż, nie potrzebuję politycznych (ani żadnych innych) zachęt do mycia rąk kilka razy dziennie, dwu- lub trzykrotnego mycia zębów, częstych kąpieli… Po prostu lubię się myć, lubię mieć czyste ciało. To, ze higiena jest zdrowa, stanowi dla mnie wartość dodaną. Ale nad samym gestem mycia rąk warto się zastanowić. Ma on bowiem silne konotacje kulturowe i religijne…

Smog z wykluczenia

Wicemarszałkini Senatu, pani Gabriela Morawska-Stanecka, w jednym ze swoich przemówień (a ma bardzo dobre) podała informację, jakoby aż 14 mln Polaków było wykluczonych komunikacyjnie. Chodzi tu o odcięcie, częściowe bądź całkowite, od komunikacji publicznej. Cóż, do liczby tej trudno mi się ustosunkować, wiem natomiast, że mieszkańcy aż 20 proc. polskich miejscowości albo nie mają dostępu do autobusów, busów i pociągów, albo ma co najwyżej jedno połączenie dziennie, i to często tylko od poniedziałku do piątku. Prowadzi to, rzecz jasna, do ekonomicznej degradacji tych miejsc. Mieszkający tam ludzie mają ograniczoną możliwość przemieszczania się np. w poszukiwaniu pracy, co w prostej linii prowadzi do przyrostu biedy, skrajnej bądź relatywnej. Albo zatem z konieczności wykonują niskopłatne, często dorywcze zajęcia na miejscu, albo też, owszem, szukają roboty i pracują w innych miastach. W tym jednak celu kupić muszą samochód – jakoś w końcu do pracy dostać się trzeba, a s

Media i choroby

Już któryś tydzień z rzędu media straszną nas koronawirusem. Ilekroć włączamy TVN24 czy inną stację informacyjną, bombardowani jesteśmy wieściami o tymże czynniku chorobotwórczym. Nieco mniej (na szczęście!) informacji na ten temat jest w prasie oraz internecie (w radio nie sprawdzałem, rzadko słucham), a w każdym razie, są one o wiele mnie natarczywe niż telewizyjne. Powiem szczerze, że już mi od tego niedobrze. Pośród tego morza często durnych i często fałszywych wieści trafiają się i rzetelne informacje, np. o tym, że koronawirus jest znacznie mniej groźny niż grypa, wiele zarażonych nim osób nawet tego nie zauważa, bo przebieg choroby jest tak łagodny, sama epidemia nie jest niczym nadzwyczajnym (podobne występują co roku w związku z chińskimi świętami i wynikającymi z nich migracjami, nie wspominając o tradycyjnym spożywaniu surowego mięsa – co ułatwia zarażeniem się wirusem odzwierzęcym, takim jak nasz nowy medialny celebryta), sam koronawirus zabija znacznie mniej ludzi n

Chore dziecko

Cóż to się stało! Gloryfikująca dziki kapitalizm i neoliberalizm telewizja TVN24 zainteresowała się patologią polskiego rynku pracy i nawet pokazała materiał na ten temat. Dobry materiał, swoją drogą. Otóż, okazuje się, że tylko 7 proc. polskich pracowników nie boi się prosić szefa o wolne w celu opieki nad chorym dzieckiem. Pozostali obawiają się, że usłyszą, iż wolnego nie dostaną, a jeśli nawet dostaną, to wraz z sugestią lub informacją wprost, że potem mogą do roboty już nie wracać. Niestety, ale tak wygląda polski rynek pracy i polski kapitalizm. Ludzie, którzy na papierze mają prawo do określonego świadczenia, nie korzystają z niego, gdyż w praktyce im się to uniemożliwia. Toż to łamanie prawa, jeśli się komuś uniemożliwia wziąć wolne na chore dziecko. I narażanie tegoż dziecka na niebezpieczeństwo. Nie wspominam już o tym, że takie działanie „pracodawców” jest skrajnie niehumanitarne. To traktowanie ludzi jako bezosobowej siły roboczej, która ma li tylko zasuwać na i

Książka i PRL

Niedawno zrobiłem sobie większe porządki w domu, między innymi zabierając się za szafę, gdzie przez lata zgromadziły się stare książki. Część spośród nich to tytuły, które rodzice kupili kilkadziesiąt lat temu, przeczytali, a później leżały one zapomniane, inne z kolei to moje dawne lektury szkolne. W każdym razie, przejrzałem te zbiory i znalazłem pośród nich parę fajnych skarbów. A to Matkę Courage i jej dzieci Bertolda Brechta (niedawno zamieściłem notkę inspirowaną tym dramatem), a to Krzyżowców Zofii Kossak (naprawdę fajnie się czyta, jeśli przywykniemy do języka), a to Listy perskie Monteskiusza, a to dość liczne powieści napisane i wydane w okresie Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej – taka beletrystyka dla rozrywki. Nie będę tutaj ich wszystkich omawiał, nie wszystkie zresztą odkryte przypadkowo dzieła dotąd przeczytałem, niemniej jednak, przeglądając je, zastanawiać się zacząłem (nie po raz pierwszy zresztą) nad pewną kwestią. Książki wydawane w czasach poprzed

Pączki

Pewna służba specjalna próbuje dorwać się do pewnego szefa NIK-u za to, że ów szef, wsadzony na to stanowisko przez pewnego prezesa, olał mafijną lojalność wobec tegoż i postanowił się usamodzielnić. A prezes nie toleruje osób działających samodzielnie, zwłaszcza, jeśli nie potrafią mu się odwdzięczyć. Trwa zatem naparzanka w czysto gangsterskim stylu, która Bezprawia i Niesprawiedliwości może na dno nie pociągnie, ale sprawi, że kacza łódeczka wody nabierze, i to sporo. Agent tejże służby, który przed laty na rozkaz szefostwa szykował prowokację wobec państwa Kwaśniewskich (z czego nie wyszło nic), a który ujawnił, że były na niego naciski w tej sprawie, pewnie pójdzie siedzieć, a już na pewno będzie miał kłopoty z aparatem represji. Agenta tego za męczennika ani człowieka uczciwego nie uważam, twierdzę wręcz, że facet powinien trafić do pierdla. Niemniej jednak jest to kolejna wyrwa w kadłubie kaczej łódeczki. I dobrze! Posłanka od środkowego palca załatwiła niejakiego Dudę

Rzecznik krzywdy dziecka

Rzecznik Praw Dziecka, Mikołaj Pawlak, zapowiedział, że wybierze się z „gospodarską wizytą” na lekcje wychowania seksualnego. Przedmiot ten jest jednym z tych zajęć, których w polskim szkolnictwie dramatycznie brakuje. Dominująca od 1989 roku (z krótkimi przerwami na rządy lewicy) ideologia prawicowa, niestety, odcisnęła piętno na naszym systemie edukacji, toteż dzieci w szkołach nie dowiadują się zbyt wiele o ludzkiej płciowości, stosunkach, rozmnażaniu, orientacjach seksualnych, itd. Niemniej jednak, są szkoły, w których edukację seksualną wdrożono; zajęcia są nieobowiązkowe, uczestniczą w nich uczniowie, którzy chcą – lub wolę taką wyrazili ich rodzice. I właśnie im zamierza przyjrzeć się pan rzecznik o skrajnie konserwatywnych poglądach. Obawia się bowiem, iż dzieciaczki dowiedzieć się mogą o „ideologii gender” (która przecież nie istnieje), będzie im się „promowało homoseksualizm” (jak można promować coś, z czym się człowiek rodzi, to nie mam pojęcia), i tym podobne

Posłuchajcie Uczniów

Od pewnego czasu śledzę na Facebooku profil Posłuchajcie Uczniów. Założyli go, o ile się nie mylę, licealiści, którzy chcą poruszyć temat polskiego systemu edukacji – w jądrze którego, jako uczniowie, tkwią. No i piszą już to o metodzie nauczania „zakuj, zdaj, zapomnij” (oj, pamiętam to ze swoich szkolnych czasów), już to o nauczycielu, który twierdzi, że szkoła powinna nauczać, a nie oceniać (w pełni się z facetem zgadzam), już to o negatywnych skutkach PiS-owskiej deformy edukacji, czyli likwidacji gimnazjów… Naprawdę, ciekawie się te posty czyta. Szkołę skończyłem kilkanaście lat temu, i powiem szczerze, że bardzo się z upływu tego czasu cieszę. Nie był to najlepszy okres w moim życiu, zwłaszcza liceum; trzy lata dosłownie wyjęte z życiorysu, może poza udziałem w pewnym konkursie wiedzy, który dał mi sporo radochy. Zapamiętam z tamtych czasów głównie przemęczenie, stres i łopatologiczne kucie na blachę materiału, który później (tzn. na studiach i w zawodowym życiu pis

Recepta Lewicy

O patologiach w polskiej służbie zdrowia pisałem już niejednokrotnie. Ale jest to temat, do którego warto wracać, zwłaszcza, że rozkręca się kampania prezydencka, a sytuacja publicznej opieki zdrowotnej POWINNA być jednym z jej głównych tematów, choćby po to, by wreszcie zacząć poważną społeczną dyskusję w tej kwestii. Już kilka lat temu, podczas strajku lekarzy rezydentów, podkreślać zaczęto, iż niedługo nie będzie miał nas kto leczyć, zabraknie też personelu pielęgniarskiego. Mroczne owe prognozy powracają co jakiś czas, i są w pełni uzasadnione. Ot, przykładowo średnia wieku polskiej pielęgniarki wynosi 54 lata; wkrótce wiele osób wykonujących ten zawód przejdzie na emeryturę, a wymiana pokoleń zachodzi w zbyt małym stopniu, ponieważ adeptki i adepci szkół pielęgniarskich pracy, owszem, szukają, ale za zachodnią granicą, gdzie uzyskują o wiele wyższe zarobki. Podobnie rzecz ma się z lekarzami, których również dramatycznie brakuje, szczególnie specjalistów. Niewesoło r

Środkowy palec PiS-u

Dziś miało być miło. W końcu są Walentynki, święto niby mocno skomercjalizowane, niemniej jednak całkiem przyjemne. Zamiast jednak walentynkowych refleksji będą inne, znacznie bardziej ponure i stricte polityczne. Posłanka Lichocka Joanna z Bezprawia i Niesprawiedliwości podczas wczorajszych obrad Sejmu pokazała posłom opozycji środkowy palec. Później strasznie naiwnie tłumaczyła się, że odgarniała włosy z twarzy. Sytuacja była tym bardziej przykra, że stało się to wówczas, gdy ugrupowanie rządzące postanowiło o przekazaniu 2 mld zł na TVPiS, mimo iż posłowie opozycyjni domagali się, by pieniądze te poszły na onkologię bądź psychiatrię dziecięcą. Szybko zatem pojawiły się głosy, głównie na Lewicy, że posłanka Lichocka pokazała środkowy palec osobom chorym na nowotwory. Oczywiście, jest to prawda, bo rzeczona parlamentarzystka okazała pogardę tym właśnie ludziom. Warto w tym miejscu nadmienić, że w Polsce umieralność na raka osiąga, niestety, o wiele wyższy poziom niż w inny

Gwizdy

Nie dziwię się ludziom, którzy na Pomorzu kilka dni temu wygwizdali niejakiego Dudę Andrzeja, ksywa Adrian , znanego też jako PAD, krytykując w ten sposób jego „prezydenturę”. Mieli też przy sobie transparenty, z których najlepszy był, moim skromnym zdaniem, ten: „wyPAD2020”. Oczywiście, są lepsze formy krytykowania polityków niż gwizdy czy okrzyki w ich stronę, niemniej jednak przypominam, że mowa tu o marionetce prezesa Kaczyńskiego Jarosława, która od pięciu lat nic innego nie robi, jak tylko łamie Konstytucję i demoluje ustrój państwa, nie wspominając o szkalowaniu licznych grup obywateli (ostatnio wziął się za sędziów) i podpisywaniu ustaw, w wyniku których ludzie ponosili śmierć (np. „dezubekizacyjnej” z grudnia 2016 roku). Grożenie Adrianowi śmiercią czy obrzucanie go wulgarnymi obelgami to oczywiście przesada, a nawet zbrodnia, niemniej jednak nie dziwię się gwizdaniu. Nie pochwalam, ale się właśnie nie dziwię. Dostrzegam też pewną różnicę pomiędzy wygwizdywaniem

Chciwością w Tatarów

Mroczne widmo zawisło nad Kruszynianami – atrakcyjną turystycznie (JESZCZE atrakcyjną, o czym za chwilę) oraz cenną z historycznego i kulturowego punktu widzenia podlaską miejscowością, zamieszkaną przez mniejszość tatarską. Mieści się tam zabytkowy meczet oraz jurta tatarska… w pobliżu których ma wkrótce powstać ferma drobiu – no i to jest właśnie owo mroczne widmo. Podobno lokalne wadze samorządowe już wydały odpowiednią decyzję środowiskową. Ferma powstać ma w odległości około 1500 metrów od zabudowań tatarskiej wsi, czyli blisko, ZBYT blisko nich. Będzie to przedsięwzięcie na zaiste wielką skalę, ponieważ docelowo hodowanych tam ma być 89 tys. kur (tak, aż tyle) – oczywiście w straszliwych warunkach: życie w ciasnych klatkach, tuczenie na siłę, faszerowanie chemikaliami i antybiotykami, a po około sześciu tysiącach masowa egzekucja, w wyniku której ptak przerobiony zostanie na wyrób mięsopodobny, jakiego nawet mój pies nie chce jeść (poważnie!), a jeśli już zje, przez tydzie

Rzecznik praw zwierząt

Robert Biedroń, kandydat na prezydenta (jak na razie jedyny, na którego warto będzie oddać głos), prowadząc kampanię, odwiedził schronisko dla zwierząt. Tam zapowiedział, że jeśli wygra wybory (czego mu serdecznie życzę, podobnie jak Polsce), doprowadzi do stworzenia nowego urzędu – rzecznika praw zwierząt. Zająłby się on ochroną naszych braci mniejszych i kontrolowaniem przestrzegania ich praw oraz chronienie dobrostanu przez poszczególne instytucje państwowe. Z tego, co pamiętam, podobny pomysł lansowała podczas zeszłorocznych wyborów parlamentarnych Lewica. Cóż, trzymam kandydata za słowo. Jeśli chodzi o wrażliwość wobec naszych zwierzęcych przyjaciół, to akurat w przypadku Roberta Biedronia wydaje się ona jak najbardziej szczera, co stanowi jeden z licznych powodów, dla których warto głosować akurat na niego. Sama ta idea jest jak najbardziej słuszna. W polskim prawie są wprawdzie uregulowania dotyczące praw zwierząt, ale głównie domowych; z hodowlanymi jest gorzej. Inte

Dobro, zło i Bertold Brecht

Człowiek nawet nie wie, jakie skarby ma w domu. Otóż, robiąc porządki przed Bożym Narodzeniem, relokowałem z szafki do szafki stare książki, które moi rodzice kupili ileś tam lat temu, a które później leżały zapomniane. Pośród nich znalazłem parę naprawdę ciekawych tytułów, także zaliczających się do klasyki literatury. Między innymi była tam Matka Courage i jej dzieci Bertolda Brechta. Wydanie z 1977 roku (co ciekawe, był to okres, kiedy polska gospodarka popadała w coraz większe kłopoty, a mimo to książki wychodziły w nakładach przekraczających ponad 100 tys. egzemplarzy), oprócz tekstu samego dramatu zawierające wstęp o biografii autora i charakterze jego twórczości, a także aneks poruszający temat warsztatu Brechta, przestawień teatralnych rzeczonego dzieła, itd. No to posiedziałem przez weekend na książeczką, dzięki czemu naszły mnie pewne refleksje na temat dobra i zła. Zacznijmy jednak od początku. Bertold Brecht (1898-1956) był niemieckim dramaturgiem, prozaikiem, po

Mord dla zysku

Jak doskonale wiemy, kapitalizm to system społeczno-ekonomiczny, filarami którego są prywatna własność środków produkcji oraz dążenie ich właścicieli do maksymalizacji zysku. Zysk osiąga się głównie poprzez wyzyskiwanie zatrudnionych przez owej produkcji pracowników, czyli płacenie im za ich siłę roboczą, wynajętą/kupioną na określony czas, mniej, niż realnie jest ona warta w stosunku do finalnej ceny wyprodukowanego dobra bądź usługi. Im robotnik taniej pracuje, a im droższy jest wytworzony przez niego produkt, tym więcej kapitalista (prywatny właściciel środków produkcji) kasy ma na koncie. Innym sposobem na zwiększanie zysku jest chociażby oszczędzanie na samej produkcji, na projektowaniu wyrobu, użytych do jego wytworzenia materiałach, itd., no i stąd między innymi przybywa nam tandety i dóbr nisko trwałych, które zaśmiecają nasz świat. No, ale żeby zysk się w ogóle pojawił, kapitalista dobro lub usługę musi sprzedać za wyznaczoną przez siebie cenę (tu mała dygresja:

Koszta społeczne

Mieszkam w małej miejscowości, a mimo to, kiedy w sezonie grzewczym wracam z wieczornego spaceru z czworonożnym przyjacielem, mam tarkę w gardle. Od smogu, generowanego głównie przez piece węglowe (czy ludzie palą w nich wyłącznie węglem, to inna sprawa, którą zająć się winni kontrolerzy) z pobliskiego osiedla; samochody dokładają się do niego w znacznie mniejszym stopniu. Przez dzień jest trochę lepiej; ludzie siedzą w pracy, natomiast ja spaceruję wówczas po lesie (a raczej tym, co z niego zostało po rabunkowym wyrębie) lub łące, gdzie smog dociera w znacznie mniejszych ilościach. Jeśli dożyję – w co wątpię – do następnego sezonu grzewczego, zainwestuję w maseczkę przeciw-smogową. Skoro zaś w małej miejscowości są takie problemy z zanieczyszczonym powietrzem, to mogę sobie tylko wyobrażać, jak to jest w dużych miastach. Zresztą, nie tylko wyobrażać, bo studiowałem w Krakowie, choć w tamtych czasach problem smogu był NIECO mniej palący niż obecnie… Dlatego (o czym już ni

Prawdziwa pandemia

Przyznam szczerze, że mam już po dziurki w nosie tego całego medialnego show wokół koronawirusa. Tych codziennych relacji, ilu on zabił ludzi, na jakie tereny się rozprzestrzenił, jak sobie z nim radzą Chińczycy (trudno oprzeć się wrażeniu, że dziennikarze TVN24, bo głównie tę stację oglądam, chcieliby, aby władze tudzież służby sanitarne Państwa Środka radziły sobie z problemem jak najgorzej), i czy dotarł już do Polski. Na tym tle relatywnie najbardziej interesująco wypadają informacje o tym, jak epidemia koronawirusa wpływa na gospodarkę (bynajmniej nie tylko chińską), a także spiskowe teorie dziejów, jakoby wirusa owego rozprzestrzeniono w Chinach po to, by osłabić ich potencjał gospodarczy, znaczenie na świecie tudzież wewnętrzną stabilność (oczywiście, do tego typu wieści podchodzę nader sceptycznie, niemniej jednak…). Cały ten show jest, moim zdaniem, niepotrzebnym wywoływaniem paniki, próbą dowalenia Chinom, no i sposobem zwiększenia liczby odbiorców danego medium; nic