Posty

Wyświetlanie postów z marzec, 2024

Przed długim weekendem

Jako, że jutrzejszej notki z przyczyn czasowych prawdopodobnie nie będzie (za co serdecznie z góry przepraszam), chciałbym Wam już teraz, Drogie Czytelniczki i Drodzy Czytelnicy mojego bloga, złożyć życzenia świąteczne. Jeśli zatem celebrujące nadchodzące święta, życzę Wam tego, aby upłynęły one w zdrowiu, spokoju i relaksie. Jeżeli zaś ich nie celebrujecie, życzę Wam dokładnie tego samego na długi weekend. Nie potrzeba przecież religijnej otoczki, aby wrzucić na luz i odpocząć sobie. Światu życzę pokoju – w szczególności Gazie i całej Palestynie, Ukrainie, Rosji (tzn. jej społeczeństwu, nie władzom i oligarchom), Syrii, Jemenowi i wszelkim innym miejscom, gdzie trwają wojny, ludobójstwa, czystki etniczne oraz im podobne tragedie. Ludziom pracy życzę końca wyzysku i uzyskania godnych warunków życia. Kapitalizmowi życzę oczywiście upadku, podobnie jak imperialistycznym prawicowym władzom w poszczególnych państwach. Kandydatkom i kandydatom Lewicy życzę jak najlepszych wyników

Żywe tarcze i inne zbrodnie

Mijają miesiące, a ludobójstwo w Gazie, stanowiące rzekomo odpowiedź na zamach Hamasu z października ubiegłego roku, nie ustaje. Codziennie izraelska owa zbrodnia pochłania nowe ofiary. A przypomnę, że do masowego mordowania Palestyńczyków używane są nie tylko pociski, bomby i inne typy uzbrojenia (w tym zakazane prawem międzynarodowym!), dostarczane zresztą przez liczne państwa zachodnie, lecz także odcinanie ludności od leków, żywności i wody. Ta ostatnia w Gazie jest skażona w 97 proc. Konwoje z pomocą humanitarną są albo blokowane, albo bombardowane. Z biegiem czasu wychodzi coraz więcej informacji o zbrodniczych działaniach Izraela; przy czym szukać ich trzeba w internecie, ponieważ polskie telewizja oraz radio z reguły na ten temat milczą lub, co gorsza, przestawiają załganą propagandę okupanta. Otóż, coraz powszechniej dochodzi do wykorzystywania przez izraelską armię (IDF) palestyńskich cywilów jako żywych tarcz. Jeśli ludzie ci nie zginą w wyniku wymiany ognia, często „zn

Kapitalistyczna droga krzyżowa

Według wszystkich czterech biblijnych (nie wiem, jak to opisano w apokryficznych) Ewangelii, Jezus przeszedł drogę krzyżową, czyli zmuszony był dźwigać krzyż z niekreślonego miejsca w ówczesnej Jerozolimie (dzisiejsze Al-Kuds) na Golgotę (Czaszkę, Miejsce Czaszki), gdzie wykonywano publiczne egzekucje. Chrześcijańska tradycja i obrzędowość wstawiła różne rzeczy, które na tejże trasie miały się przytrafić Jezusowi, przy czym Ewangelie mówią jedynie o skazaniu przez Piłata, ukoronowaniu cierniem i pomocy udzielonej pod przymusem przez Szymona z Cyreny oraz rzecz jasna samym ukrzyżowaniu – acz szczegóły tegoż podają różne (przy czym z wielu powodów podejrzana Ewangelia Jana drogi krzyżowej wcale nie opisuje). Wszystko to bardzo ładnie i ogromnie przejmująco pokazał Mel Gibson w swoim świetnym filmie Pasja . Jak to wyglądało w rzeczywistości, nie wiemy. Nie zlokalizowano ani miejsca, gdzie Piłat sądził Jezusa (najbardziej, moim zdaniem, prawdopodobny wariant określił izraelski profesor

Po Niedzieli Palmowej

Wczoraj katolicy obchodzili Niedzielę Palmową, czyli pamiątkę uroczystego wjazdu Jezusa do Jerozolimy (taka mała dygresja – ta nazwa miasta nie pochodzi z języka hebrajskiego, lecz kanaanejskiego, a współczesna to Al-Kuds). Czy takie wydarzenie faktycznie zaszło, czy też stanowi jedynie literacką kreację Ewangelistów, nie rozstrzygam. Dość, że wszystkie cztery biblijne (apokryficznych jest znacznie więcej) Ewangelie – nawet ta Jana, która trzem pozostałym w wielu miejscach zaprzecza, przy czym ona akurat to, o czym zaraz napisze, sytuuje w innym nieco momencie działalność nazaretańskiego robotnika – wspominają o tym, co Jezus zrobił na dziedzińcu Świątyni Jerozolimskiej. Otóż, wywalił on stamtąd – i to brutalnie, jak sugerują ewangeliczne opisy – kupców, czyli ludzi handlujących gołębiami i innymi zwierzętami przeznaczonymi na ofiarę (paskudny zwyczaj!) oraz ogólnie religijnymi utensyliami. Na tymże handlu zarabiali nie tylko sami kupcy, ale też lokatorzy Świątyni, czyli oczywiście

Najbardziej roszczeniowi

Wiele grup społecznych i zawodowych w Polsce uznaje się – za sprawą oczywiście kapitalistycznej propagandy, wtłaczanej w ludzkie głowy mniej lub bardziej jawnie – za „roszczeniowe”. Przede wszystkim „roszczeniowe” mają być osoby z młodego pokolenia, zwłaszcza generacji Z, gdyż nie chcą niewolniczo zasuwać przez całą dobę, siedem dni w tygodniu, domagają się za to, aby z wynagrodzenia za pracę mogły się utrzymać. „Roszczeniowi” mają być rolnicy (ci PRAWDZIWI, nie zaś bogaci latyfundyści, czyli de facto kapitaliści, co to teraz protestują), gdyż chcieliby oddawać płody rolne do skupu po cenach, które nie byłyby niższe niż koszta produkcji. „Roszczeniowi” mają być górnicy, bo domagają się (podtrzymania) godziwych warunków płacowych narażania życia i tracenia zdrowia pod ziemią. „Roszczeniowi” mają być nauczyciele, gdyż chcą zarabiać i nie musieć jeździć po dziesięciu szkołach, żeby wyrobić na pensum. „Roszczeniowi” mają być urzędnicy, gdyż też muszą się z czegoś utrzymać. „Roszczeniowi

Boju o język ciąg dalszy

Trwa – a ściślej rzecz ujmując, rozpoczyna się na nowo – batalia na rzecz uznania języka śląskiego (czyli tego, którym posługują się tradycyjnie mieszkańcy Górnego Śląska) za odrębny od polskiego, tak, jak to swego czasu stało się z kaszubskim. Wczoraj odbyło się w Sejmie pierwsze czytanie projektu regulującej to ustawy. Rzecz nie jest nowa, Ślązacy bowiem od wielu lat dopominają się o to, aby ich mowa uznana została za odrębny język – nie dialekt, nie gwarę (którą zresztą nie jest!), lecz właśnie język. Ostatnia próba prawnego uregulowania tej kwestii podjęta została pod rządami koalicji PO-PSL, jednak ówczesne władze stosownej chęci nie wykazały. A kiedy nie-rządziło Bezprawie i Niesprawiedliwość, o języku śląskim nie było nawet mowy. PiS-owcy to typowi klerofaszyści, co oznacza między innymi, iż w ich ideologii znaczące miejsce zajmuje przaśny, tępy, betonowy nacjonalizm, dążący do ujednolicenia Polski i polskiej kultury, choćby przymusowo. Przekłada się to na lansowanie wszędz

Załóż firmę

Prowadzenie własnej działalności gospodarczej przedstawiane jest w kapitalistycznej propagandzie jako sposób na odniesienie gigantycznego sukcesu – finansowego i w ogóle życiowego. W szkołach uczy się wszak podstaw przedsiębiorczości (nie wiem, dlaczego przedmiot ów nie nazywa się: „podstawy ekonomii” i nie poświęca uwagi różnym rodzajom przedsiębiorstw, w tym spółdzielniom), co druga reklama dotyczy różnego rodzaju dóbr i usług skierowanych dla osób prowadzących firmy, partie polityczne prześcigają się w kreowaniu obietnic dla przedsiębiorców… Słowem, wygląda to tak, jakbyśmy wszyscy mieli być właścicielami przedsiębiorstw. Niekiedy zresztą wymuszają to przepisy; tak jest w przypadku części zawodów takich jak agent ubezpieczeniowy. W innych przypadkach ludzie faktycznie dobrowolnie decydują się na samozatrudnienie, uznając, że tak jest dla nich korzystniej (dla fachowców z branży, przykładowo, budowlanej czy remontowej to rzeczywiście dobra opcja) lub mając nadzieję na to, że z mał

Produktywni

System totalitarny tym się między innymi charakteryzuje, że pozbawia ludzi – zarówno jednostek, jak i ogółu – wolności w każdym aspekcie życia, sposób myślenia wliczając. Żyjące w totalitaryzmie osoby mają myśleć (o ile jeszcze słowo to ma tutaj zastosowanie…) i postrzegać rzeczywistość (a raczej to, co jest tak nazywane, a co z realiami często nie ma nic zgoła wspólnego) tak, jak chce władza, czy to polityczna, czy to ekonomiczna, czy znów i jedna, i druga. Kapitalizm, dla przykładu, nakazuje nam myśleć o sobie w kategoriach produktywności. Innymi słowy, całe nasze życie ma być podporządkowane pracy, rzekomo dla nas samych, w praktyce oczywiście służącej temu, aby kapitalista mógł sobie kupić nowe ferrari, któryś tam z rzędu pałac, czy w kosmos polecieć. Aktywność zawodową postrzegać mamy nie jako sposób na zdobycie środków utrzymania (jeśli przy okazji sprawia satysfakcję czy przyjemność, tym lepiej), lecz JEDYNY sens życia, jego WYŁĄCZNĄ treść. Kiedy wstajemy rano, musimy mieć dz

Dla kapitalistów i PiS-u

Jak wiemy, rząd szykuje się do podniesienia VAT-u na żywność. Pomysł to zły, o czym mówią politycy Lewicy; zwłaszcza osoby poselskie z Razem zamierzają negocjować z premierem Donaldem Tuskiem tę kwestię. Mają rację. Jak niedawno wskazywałem, podwyżka, a w zasadzie przywrócenie podatku VAT na artykuły żywnościowe sprawi, że będą one jeszcze droższe niż teraz. A przecież ceny wielu jak najbardziej podstawowych towarów przyprawić mogą o zawał serca… zwłaszcza, że przecież inflacja cały czas zachodzi, tyle że wolniej niż jeszcze kilka czy kilkanaście miesięcy temu. Wspomniana danina pośrednia jest zaś jednym z głównych czynników generujących wzrost cen. Jeśli więc rząd zrealizuje swoje plany w tym zakresie, najmocniej – czyli najboleśniej – odczują to oczywiście najuboższe oraz niezamożne osoby obywatelskie. Niejednemu człowiekowi w Polsce głód zajrzy w oczy… i wcale to NIE PRZESADZAM! Przy obecnej relacji dochodów do kosztów życia, większość spośród nas ma spore problemy, by związać ko

Więcej o zieleni

Wybory samorządowe coraz bliżej, kampania się rozkręca… Podejrzewam, że w poszczególnych jednostkach samorządu terytorialnego wygląda ona trochę inaczej, gdyż inne kwestie liczą się dla mieszkańców, dajmy na to, Alwerni, a inne – Warszawy. U mnie osoby kandydujące chwalą cię, co zrobiły (jeśli to ich kolejne wybory) i/lub co zamierzają zrobić dla gminy, powiatu i województwa, w zależności od tego, na jakim szczeblu kandydują. Dużo jest zatem o remontach dróg, chodników, przejść dla pieszych, itd., o otwieraniu nowych obiektów czy oddawaniu do użytku tych, które poddano rewitalizacji, o inwestycjach różnego rodzaju… I dobrze. Są oczywiście sprawy nieco bardziej ogólne, o jakich poszczególne partie również i w tej kampanii mówią na szczeblu ogólnokrajowym, takie jak ochrona zdrowia, szkolnictwo, usługi publiczne czy mieszkalnictwo (acz o nim akurat jest trochę za mało), a Lewica poruszyła ostatnio zapomniany temat obrony cywilnej. I okej. Odczuwam wszelako pewien brak. Może coś prze

Antyspołeczni i klerykalni

Wprawdzie Lewica usiłuje spełniać swoje obietnice wyborcze – w czym przeszkadza jej nie tylko imitacja prezydenta, ale też Marszałek Sejmu – o tyle reszta koalicji rządowej… Dobra, do Zielonych też nie mam pretensji, są oni jednak, podobnie jak Inicjatywa Polska, stłamszeni przez PO. A ta, wraz z PSL-em, zaczynają już pokazywać swoje oblicze z lat 2007-15, czyli antyspołeczne i oderwane od rzeczywistości, w jakiej żyje większość osób obywatelskich. „ Sto konkretów na sto dni”, czy jak tam brzmiało to hasło wyborcze, poszło oczywiście do kosza… no, ale chyba tylko nad wyra naiwni wyborcy mogli uwierzyć, że będzie inaczej. Jeszcze większą naiwnością wykazali się wszyscy ci, co zakładali bądź mieli nadzieję, iż Donald Tusk, gdy zasiądzie w premierowskim fotelu, przerwie popełnianie masowej zbrodni na granicy polsko-białoruskiej, którą rozpoczęło Bezprawie i Niesprawiedliwość, i ofiarami której padają oczywiście uchodźcy. Pan Tusk jest wszak takim samym rasistą i ksenofobem, co Kaczyńsk

Podwójne standardy oburzenia

Kilka dni temu w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej papież Franciszek powiedział: „Kiedy widzisz, że jesteś pokonany, że sprawy nie układają się dobrze, musisz mieć odwagę negocjować (…). Najsilniejszy jest ten, kto patrzy na sytuację, myśli o ludziach, ma odwagę białej flagi i negocjuje”. Chodziło mu po prostu o to, że Ukraina powinna się poddać i zaprzestać dalszej obrony przed Rosją. Media (nie wiem, jak zagraniczne, ale polskie prawie wszystkie) zaskowyczały z oburzenia, podobnie jak liczni internauci. Pojawiła się cała masa postów nie tyle krytykujących, ile wylewających pomyje na głowę Kościoła katolickiego i władcę absolutnego najmniejszego państwa świata w jednej osobie. W sumie, trudno się dziwić; Franio w dziedzinie owej wojny znów się skompromitował. Jego wypowiedzi, niby to nawołujące do pokoju, w praktyce wprost wskazują, iż stoi on po stronie agresora. Jednakże w tym całym oburzeniu widać podwójne standardy. Otóż, ci, co wkurzają się na Frania, zdają się nie dostrz

Głodowa broń okupanta

Kiedy w październiku ubiegłego roku Izrael rozpoczął, pod pretekstem „obrony przed Hamasem”, ludobójstwo w Gazie, połączone z niszczeniem absolutnie wszystkiego, dużo się mówiło (sam parę ładnych razy poruszałem temat ów na tych łamach) o stosowaniu zakazanego prawem międzynarodowym uzbrojenia – na czele z białym fosforem – bombardowaniu obiektów cywilnych czy konwojów z pomocą humanitarną, obleganiu i odcinaniu od elektryczności szpitali, wskutek czego marły np. noworodki w inkubatorach, i wielu podobnych zbrodniach. Symbolem tragedii stały się jakże liczne fotografie i filmy przedstawiające Palestyńczyków dźwigających w reklamówkach porozrywane, spalone szczątki swoich bliskich, w tym dzieci (inaczej przetransportować się ich nie dało). Rzeź Gazy, jak wiemy, trwa nieustannie, a bronią coraz częściej stosowaną przez jej sprawców, czyli faszystowskie władze Izraela, jest głód. Ludobójcy nie chcą dopuścić do Strefy Gazy pomocy humanitarnej, a jeśli już się na to godzą, to w nader ogra

Ciężar dla purpury

Płacz i zgrzytanie zębów rozlegają się w Episkopacie Polski. Oto lamentują faceci w purpurze, że kiedy katecheza zostanie przeniesiona ze szkół do salek, Kościół katolicki „nie udźwignie tego ciężaru”, oczywiście finansowo. Dziwne, że dźwigał go przez ponad trzydzieści lat, odkąd Władysław Gomułka wycofał religię ze szkół, do czasu, aż reformę tę cofnął Tadeusza Mazowiecki (co mu nie pomogło, bo Kościół w wyborach prezydenckich 1990 r. i tak wspierał Lecha Wałęsę). No, ale w III RP katecheza szkolna stała się dla Kościoła katolickiego potężnym udojem, czyli źródłem naprawdę znaczącego bogactwa… a nikt wszak nie lubi być odrywanym od koryta. Rzecz jasna, obawy to przesadzone. Rząd Donalda Tuska – dokładnie tak, jak należało się tego spodziewać – głaszcze kościelnych hierarchów i duchowieństwo po jajkach, przede wszystkim w wymiarze finansowym. Jeśli chodzi o szkolną katechezę, to co najwyżej liczba jej lekcji ograniczona zostanie z dwóch godzin tygodniowo do jednej… o ile pan premi

Dzień Kobiet

Nadszedł nam oto 8 marca, czyli Dzień Kobiet. Z tej okazji wszystkim Czytelniczkom mojego bloga składam najserdeczniejsze życzenia, przede wszystkim tego, aby nie padały ofiarami patriarchatu, niesprawiedliwości ani zbrodni, w tym o charakterze seksualnym. Oprócz miłych zwyczajów, ten dzień niesie jednak ze sobą bardzo smutne refleksje o Polsce i współczesnym świecie. Zacznijmy może od (k)raju nad Wisłą. Dobrze wiemy, jaki „prezent” zrobił przedstawicielkom płci żeńskiej pan Hołownia Szymon, kierując się zresztą wcześniejszą propozycją (rozkazem?) Donalda Tuska, wysługującego się klerowi katolickiemu oraz kapitalistom. Oznacza to, że jeszcze przez nieokreślony czas (jak już pisałem, jakoś nie wierzę, aby po 11 kwietnia wszystko było w tej kwestii w porządku) każda kobieta w ciąży będzie dosłownie ryzykowała swoim życiem, gdyż do tego właśnie prowadzi zwyrodniałe ustawodawstwo antyaborcyjne, jakie teraz mamy. A nawet, jeśli z ich zdrowiem i życiem wszystko będzie w porządku (oby!),

Zły czas

W ostatnich dniach, w związku oczywiście z paskudną decyzją pana Szymona, o której pisałem wczoraj, słyszymy, jakoby był to „zły czas”, aby rozmawiać o prawach kobiet, w tym przypadku reprodukcyjnych, gdyż zbliżają się wybory samorządowe. Cóż, zawsze myślałem, że każda kampania wyborcza stanowi najlepszy możliwy czas do poruszania w debacie publicznej fundamentalnej dla ustroju demokratycznego kwestii, jaką są prawa człowieka… no, ale najwyraźniej się pomyliłem. Podobne głosy o „złym czasie” rozlegają się, ilekroć dochodzi do prześladowania osób LGBT+, przedstawicieli innych mniejszości, uchodźców, migrantów czy kogokolwiek jeszcze. Zawsze jakoby jest „zły czas”, aby poruszać temat praw i poprawy sytuacji poszczególnych grup społecznych czy klas; przy czym o prawach pracowniczych w kapitalistycznej Polsce od 1989 r. w zasadzie się nie mówi. Nieodmiennie inne sprawy okazją się „ważniejsze”: a to wybory, a to gospodarka (też przecież nierozerwalnie powiązana z prawami człowieka), a to

W zamrażarce

A taki był ładny, demokratyczny… Jak osoby wyborcze obecnej koalicji rządowej w wielu wypadkach (do których się nie zaliczałem) zachwycały się Szymonem Hołownią jako Marszałkiem Sejmu, tak teraz coraz powszechniejsze, na łamach portali społecznościowych przynajmniej, staje się manifestowanie – w stu procentach słusznej i uzasadnionej – złości na niego. Biorącej się, rzecz jasna, z tego, że pan Hołownia odroczył pierwsze czytanie projektów ustaw liberalizujących nieludzkie, hitlerowskie zalegalizowane bezprawie antyaborcyjne, do 11 kwietnia, czyli posiedzenia Sejmu po wyborach samorządowych (rozwiązanie takie proponował ongiś Donald Tusk, można zatem przypuszczać, iż pan Hołownia po prostu wykonał rozkaz, acz szczerze i dobrowolnie). Zastosował więc manewr powszechnie stosowany pod PiS-owskim nie-rządem, a wymyślony przez koalicję PO-PSL (no tak, POPiS wiecznie żywy…), potocznie określany zamrażarką sejmową. Polega on właśnie na odraczaniu procedowania projektów ustaw; tym razem nib

Paskudny fach

Co by się stało, gdybym, dajmy na to, kupował bilety w kinie, teatrze czy galerii sztuki, po czym odsprzedawał je w internecie, na ulicy bądź w innym miejscu po zawyżonej cenie? Albo robił to samo z książkami, filmami czy muzyką na nośniku fizycznym? Zostałbym ukarany na podstawie Kodeksu Wykroczeń. Słusznie zresztą, bo działalność taka, nawet, gdyby przynosiła niewielki jeno dochód, byłaby zarówno nielegalna, jak też nieetyczna; mówiąc krótko, stanowiłaby zwyczajne oszustwo. Inaczej rzecz się ma, gdy proceder ów odbywa się na rynku nieruchomości. Wówczas nie tylko nie jest karany, ale jeszcze wszelkie media – od odnawianych publicznych po komercyjne – przedstawiają go jako wspaniały przykład „przedsiębiorczości”, wychwalając pod niebiosa parających się nim osobników, jak gdyby byli oni wcieleniami jakiegoś bóstwa. Tak, chodzi o flipping (przerzucanie) nieruchomości, czyli nową formą dojenia kasy przez kapitalistów. Polega to na kupowaniu domu lub mieszkania, ewentualnie lekkim od

Sezon na bannery

Rozpoczął się sezon. Sezon na bannery, plakaty i inne materiały wyborcze. Nic dziwnego, wybory samorządowe już za miesiąc. Przez kilka najbliższych tygodni zasypywani więc będziemy uśmiechającymi się do nas praktycznie zewsząd osobami kandydującymi, ich programami (a w zasadzie obietnicami) i nazwami komitetów, zarówno partyjnych, jak i pozapartyjnych. Mówiąc krótko – kampania wyborcza szybko się rozkręca nabierając impetu. Jest to już kolejna, podczas której zauważam, że niektórzy spośród kandydujących myślą chyba, iż im więcej bannerów, rozmieszczonych jeden obok drugiego, tym lepiej. Na pierwszy rzut oka owszem, bo dzięki temu ich oblicza, personalia i hasła rzucają się w oczy, zwłaszcza, jeśli widać je z daleka na każdym skrzyżowaniu czy zakręcie. Z drugiej wszelako… Ano właśnie, przesyt okazać się może przeciwskuteczny, zwłaszcza w przypadku osób wyborczych, które chcą wziąć udział w wyborach, ale jeszcze nie określiły kandydata czy kandydatki, na którego bądź którą zmierzają