Posty

Wyświetlanie postów z marzec, 2020

Wyjście z domu

Dożyliśmy ponurych czasów, kiedy samo wyjście z domu – poza celami zawodowymi czy leczniczymi oraz zaspokojeniem niezbędnych potrzeb typu zakupy lub wyprowadzenie psa – stało się ryzykowne. Bo nawet, jeśli nie zarazimy się koronawirusem (czego, rzecz jasna, nikomu nie życzę, jakkolwiek nie jest to takie proste jak zarażenie się odrą bądź grypą), to narażamy się na kary. Dziś rząd wprowadził kolejne ograniczenia, oficjalnie dla naszego dobra (nie chce mi się pisać, co sądzę o „szczerości” tegoż PiS-owskiego dbania o nasze dobro), więc będzie jeszcze bardziej uciążliwie. Czy te wszystkie obostrzenia, utrudniające nam życie, a wielu ludziom uniemożliwiające normalne funkcjonowanie, zastopują rozprzestrzenianie się koronawirusa, tego nie wiem. Nie jestem lekarzem, nie jestem epidemiologiem, nie znam się na wirusach, bakteriach i innych mikrobach. Ale coś mi się wydaje, że żadne, najostrzejsze choćby odgórne regulacje, ani też żadne kary, nie zastąpią NASZEGO zdrowego rozsądku, zwykł

Krajobraz po pandemii

Wielu specjalistów – ekonomistów, socjologów, politologów i innych analityków – wieszczy, że najgorsze czasy dopiero przed nami. Ściślej rzecz ujmując, to, co nastąpi po zakończeniu pandemii koronawirusa (a prędzej czy później się ona skończy), będzie o wiele bardziej zabójcze niż ona sama. Mowa oczywiście o kryzysie ekonomicznym, który ma wielkie szanse dotknąć światową gospodarkę i trawić ją przez lata, generując gigantyczne bezrobocie, rozrost nędzy o skali o wiele większej niż dotąd, upadek całej masy branż, itd. Będzie to problem, jako się rzekło, światowy, nieobejmujący bynajmniej jednego tylko państwa czy nawet kilku. Cóż, sam też uważam, że tak właśnie będzie, i tegoż kryzysu obawiam się o wiele bardziej niż koronawirusa. Bo bezrobocie, bezdomność, nędza, w połączeniu z inflacją, która JUŻ szaleje ze względu chociażby na spekulacje cenowe, zabiją bez porównania więcej ludzi niż wiadomy mikrob. Ale są tacy, co na myśl o owym kryzysie już zacierają ręce. I nie chodzi t

Znaczenie życia

Z początkiem epidemii, a raczej pandemii koronawirusa, stało się coś dziwnego. Mianowicie, moje życie oraz zdrowie nabrały ogromnego znaczenia dla polityków. Podobnie zresztą dzieje się z życiem i zdrowiem nas wszystkich. Oto w zasadzie codziennie premier Morawiecki, minister Szumowski i inni PiS-owcy wmawiają nam, ileż to robią, by nas chronić przed wiadomym mikrobem; temu właśnie mają służyć te wszystkie ograniczenia i zakazy. I ileż to dla zrobią, by obronić gospodarkę przed załamaniem (w istocie dopompują kasy wielkiemu kapitałowi, a małych i średnich przedsiębiorców, pracowników, emerytów i rencistów jeszcze bardziej niźli wprzódy złupią). Jak to walczą i działają DLA NAS. Na nasze zdrowie i życie, a raczej ich jakoby wielkie znaczenie, powołują się też politycy opozycji. No i Polska nie zalicza się pod tym względem do wyjątków; podejrzewam, iż klasa polityczna zachowuje się – przynajmniej, jeśli chodzi o propagandę – identycznie we wszystkich państwach, do jakich zawit

Styl życia w kwarantannie

Jeśli o mnie chodzi, to ta kwarantanna wkurza mnie o tyle, że dopóki trwa, skutecznie uniemożliwia mi spotkanie z przyjaciółką (na szczęście, mam z nią kontakt przez internet). Generalnie jednak, na mój styl życia, schemat codziennej aktywności czy pracę nie wpłynęła jakoś znacząco. Mam typowo domowy zawód (pisarz i bloger), toteż – jak i wprzódy – wychodzę głównie po to, by wyprowadzić psa lub załatwić jakąś ważną sprawę. Podczas takich wyjść unikam bliskiego podchodzenia do innych osób, a spaceruję głównie po miejscach odludnych, czyli po prostu podejmuję środki ostrożności – i to jest główna zmiana stylu życia, jaką wymusiła na mnie cała ta dosłownie chora, czy raczej chorobowa, sytuacja. Ale rozumiem, iż są ludzie, którym jest bardzo trudno się dostosować. Nie wszyscy mogą pracować zdalnie, a ci, którzy muszą to robić, pewnie od kilku tygodni przekonują się, że taka praca też jest ciężka, a może i bywa trudniejsza niż wykonywanie obowiązków w miejscu zatrudnienia. Podobn

Zabójcza inflacja

Epidemia trwa, a ceny szaleją. Jeszcze przed wykryciem koronawirusa w Polsce rosły bardzo szybko (ponury skutek nieudolnej imitacji polityki społecznej w wykonaniu PiS-u), teraz wszelako skaczą w górę straszliwie. Ogromnie drożeją podstawowe artykuły, z żywnością na czele, ale też, co w obecnej sytuacji jest jeszcze gorsze, leki oraz inne utensylia medyczne, np. maseczki. Przyczyną tego ponurego stanu rzeczy częściowo są prawidła tzw. „wolnego rynku” – kiedy zmniejsza się podaż danego towaru (a podaż wielu dóbr faktycznie spadła, z powodu wywołanego pandemią przestoju w produkcji), jego ceny automatycznie idą w górę; jeśli czegoś potrzebnego zaczyna brakować, ludzie gotowi są za to więcej zapłacić, bez względu na to, czy chodzi o chleb, kurczaka czy lekarstwo. Bardziej mroczna strona tego procesu wygląda tak, że w kapitalizmie WSZYSTKO jest towarem, ludzkie zdrowie i życie również, toteż w kryzysowych (czyli takich, kiedy podaż spada) czasach za wyleczenie z choroby musimy w

Jeśli się zarażę

Jak już wielokrotnie wspominałem, trwającej właśnie epidemii nie lekceważę, ale też staram się podchodzić do niej rozsądnie, bez paniki i przesadnego strachu. Są wszak choroby, których obawiam się o wiele bardziej niż COVID-19. Na dobrą sprawę, prawdopodobieństwo, że zabije mnie grypa lub powikłania pogrypowe, jest o wiele wyższe niż to, iż śmierć przyniesie mi koronawirus (którym przecież stosunkowo trudno się zarazić; dla zapewnienia sobie bezpieczeństwa, wystarczy zachowywać dystans od innych osób). Nie wspominam już o raku, którego mogę się nabawić przez smog czy paskudnej jakości imitację żywności sprzedawaną w sklepach wielkopowierzchniowych, ani o depresji, wywołanej z kolei beznadzieją życia w kapitalizmie, zwłaszcza z kryzysem ekonomicznym w perspektywie. Ale o nich też nie myślę na co dzień, gdyż zwariowałbym z tego zamartwiania się. Cóż, ostrożności nie zaniechuję. Z domu wychodzę głównie na spacery z psem (przed epidemią też resztą tak robiłem, bo praca blogera i

Koronawirus i gospodarka

W internecie pojawiły się apele, aby po epidemii koronawirusa wspierać polski kapitał. Czyli kupić produkt sygnowany napisem Made in Poland , pójść do polskiego sklepu, a nie do zagranicznej sieci handlowej, wakacje spędzić w (k)raju nad Wisłą i tu zostawić pieniądze, a nie za granicą… Chodzi rzecz jasna o to, żeby nasza gospodarka odbudowała się i szybciej wyszła z kryzysu, w jaki najprawdopodobniej wpędzi ją nie tyle sama epidemia, ile kwarantanna i ograniczenia z nią związane. Generalnie, postulat jest dobry, a przynajmniej wydaje się taki na pierwszy rzut oka. Należy wszelako zwrócić uwagę na kilka rzeczy. Ot, przykładowo coś takiego. Przyjaciółka (serdecznie pozdrawiam) zwróciła mi dziś uwagę odnośnie takiego posta, że przecież wiele działających w (k)raju nad Wisłą firm należy tak naprawdę do koncernów zagranicznych. Miała w stu procentach rację. Jest to jeden z ponurych efektów „szoku bez terapii” Leszka Balcerowicza – Polska ma system gospodarczy państwa neokolon

Zaraza

Choroby, epidemie, zarazy od zawsze budziły strach wśród ludzi; podejrzewam, że początkiem tej prawidłowości było nabycie przez nasz gatunek umiejętności rozpoznawania schorzeń i wykiełkowanie świadomości, iż mogą one doprowadzić do zgonu. Oczywiście, rozpoznawanie chorób nie oznaczało automatycznie poznania ich prawdziwej natury (umożliwiła to dopiero nauka w ciągu ostatnich czterech stuleci). Toteż przez tysiąclecia schorzenia albo niepełnosprawność uważano za karę bogów/Boga (podobnie zresztą rzecz miała się z katastrofami naturalnymi, wojnami, głodem i innymi nieszczęściami o masowej skali), zesłaną na ludzi łamiących boskie prawo. Takie podejście do tematu znajdziemy w licznych tekstach starożytnych, w tym w Starym oraz Nowym Testamencie, czyli w Biblii; za główną chorobową bożą karę święta księga (a raczej księgi, Biblia wszak składa się z licznych utworów literackich) chrześcijaństwa uznawała trąd, którego ogromnie bano się na Bliskim Wschodzie, skąd wywodzą się i jud

Człowiek zwierzęciu kanalią

Przeglądając internet, w tym portale społecznościowe, natknąć się można na nader ponure informacje, że Polacy (w innych krajach problem ten też zresztą występuje, bywa, że na jeszcze większą skalę) coraz częściej pozbywają się zwierząt domowych, zwłaszcza psów i kotów. W najbardziej łagodnym wariancie są one oddawane do schroniska; jaki jest wariant najgorszy, wolę sobie nawet nie wyobrażać, ale boję się, że w ruch idą najpierw siekiery, a potem szpadle. Jest to, jak łatwo się domyślić, skutek uboczny epidemii koronawirusa. No właśnie, zaraza to jedno, głupota ludzka – drugie. Od psa, kota i innych zwierząt nie można zarazić się koronawirusem, kontakt z nimi jest więc o wiele bezpieczniejszy niż kontakt z ludźmi. Nie na najmniejszego powodu, by w okresie epidemii i kwarantanny pozbywać się z domu zwierzęcych przyjaciół, bez względu na sposób, w jaki dokonuje się podłego owego czynu. Wyprowadzanie, nawet w wypadku kwarantanny (domowej), też z reguły nie stanowi problemu.

Zły przykład

W mediach trwa ostra dyskusja o tym, czy przesunąć wybory prezydenckie. Nie jest to taka prosta sprawa, są przecież określone wymogi konstytucyjne, a stanu wyjątkowego chyba nikt nie chce. Nie będę zabierał tu głosu, zauważę tylko, iż PiS-owcy zrobią wszystko, by wyborów nie przesunąć, im bowiem później się odbędą – czyli im więcej zawinionych przez tę partię, jej rząd i „prezydenta” Dudę nieprawidłowości w walce z epidemią wyjdzie na jaw – tym mniejsze szanse na reelekcję ma obecna „głowa państwa”. No właśnie, zajmiemy się dziś panem Dudą Andrzejem, ksywa Adrian . Który powoduje duże zagrożenie. Inni bowiem kandydaci oraz kandydatka kampanię wyborczą wstrzymali. Nie organizują wieców ani spotkań z wyborcami, nie jeżdżą po kraju, a jeśli się udzielają, to głównie w internecie (co jest dobrym pomysłem, bo siła oddziaływania Sieci jest wielka i stale rośnie). Jest to zachowanie bardzo odpowiedzialne, mądre i po prostu logiczne. Ale nie Andrzej Duda, który niby to wieców ni

Kruche fundamenty

Jeżeli jest jakikolwiek plus pandemii koronawirusa, to taki, że być może uświadomi ona przynajmniej części ludzkiej populacji, na jak kruchych fundamentach opiera się światowy system kapitalistyczny. Wywołana bowiem przez rozprzestrzeniania się mikroba panika unaocznia, jak łatwo wszystko może się posypać. Wstrzymywana produkcja, spadki na giełdzie, wmuszone kwarantanną czasowe zamykanie licznych firm oraz instytucji… Wszystko to powoduje, że kapitalistom spływa coraz mniej kasy, ich majątki topnieją, potęga natomiast staje się iluzją. Toteż już kwiczą, by państwa wspomagały ich przedsiębiorstwa z budżetu, mimo iż wcześniej ci sami kapitaliści domagali się (aż nazbyt skutecznie), by zwolnić ich z podatków. A teraz okazuje się, że wiele gigantycznych, ogólnoświatowych koncernów i korporacji może radośnie upaść niczym domki z kart, jeśli państwa nie udzielą im pomocy. Nie jest to żaden ewenement; wszelkie kryzysy pokazują, że prywatny kapitał by nie przetrwał, gdyby nie państw

To dopiero początek?

Świat zmaga się z epidemią koronawirusa. Nie można go oczywiście lekceważyć, niemniej jednak warto przypomnieć, że taka na przykład grypa czy odra są o wiele bardziej zaraźliwe i zbierają znacznie obfitsze żniwo śmierci. Innymi słowy, bądźmy ostrożni, stosujmy się do zasad kwarantanny, ale też nie popadajmy w paranoję. Ale koronawirus może być dopiero początkiem serii plag zagrażających – tym razem bez nijakiej przesady – naszemu gatunkowi. Wraz z wybuchem obecnej epidemii znów odezwali się naukowcy, którzy od lat już podnosili, iż zmiany klimatu (ocieplenie, topnienie lodowców, itd.) dopiero mogą zwiększyć, i to drastycznie, zagrożenie ze strony różnych chorób. Nie wiadomo bowiem, jakie wirusy tudzież bakterie hibernują w lodach… i w miarę ich topnienia mogą się budzić oraz szerzyć po świecie. Może nie być żadnych mikrobów, ewentualnie niegroźne… niemniej jednak absolutnie nie można wykluczyć, że są wśród nich i takie, które mogą dosłownie wytrzebić wiele gatunków zwierząt,

Walka o papier toaletowy

Dawno, dawno temu, bo w roku 1981, na ekrany kin wszedł kanadyjsko-francuski film Walka o ogień ( Quest for Fire ) w reżyserii Jeana-Jacques’a Annauda, na podstawie powieści braci Rosny. Dziś zaliczany jest do klasyki kinematografii, i słusznie, bo to całkiem niezłe dzieło jest. Fabuła była taka: plemię neandertalczyków, którzy umieli podtrzymywać ogień, ale nie potrafili sami go rozpalić, traci swój z trudem hołubiony płomień. Trzech śmiałków wyrusza w niebezpieczną podróż, by znaleźć nowy i wrócić z nim na ojczyste bagno. Ostatecznie, po wielu przygodach, znajdują nie tylko ogień, ale i kobietę Homo sapiens, która potrafi go rozpalić; bohaterowie przyprowadzają ją do swojego plemienia, które przyswaja sobie ową sztukę. Film ów przypomniał mi się, kiedy w ostatnich dniach obserwowałem panikę wywołaną medialnymi informacjami na temat epidemii koronawirusa. Ludzie rzucili się do sklepów, robiąc zapasy już to makaronu, już to ryżu, już to papieru toaletowego. Podobno dochodz

Wirus, msze i kwarantanna

Dzisiejszy medialny temat numer jeden: czy z powodu epidemii koronawirusa zostaną odwołane msze? Bo skoro na dwa tygodnie zamknięte będą żłobki, przedszkola, szkoły (aczkolwiek nie wszystkie, bo te dla dzieci niepełnosprawnych, traktowane jako ośrodki wychowawcze, nadal mają być otwarte, co nie wygląda zbyt logicznie z punktu widzenia kwarantanny), uczelnie wyższe (tzn, odwołane będę lub przeniesione w przestrzeń on-line zajęcia dydaktyczne, bo prace naukowe trwać mają normalnie), kina, ośrodki kultury tudzież muzea, to dlaczego nie kościoły, gdzie też gromadzi się dużo ludzi? Tutaj nadmienię tylko, że polscy muzułmanie zdecydowali o czasowym zamknięciu meczetów. Czy tego typu działania faktycznie zastopują rozprzestrzenianie się koronawirusa, nie wiem, ani też nie czuję się kompetentny, by to oceniać. Uważam jednak, że znacznie bardziej niż koronawirus niebezpieczne dla życia i zdrowia Polaków, zwłaszcza niezamożnych, są zaporowe ceny leków na zwykłe przeziębienie. Tak c

Rad bym się dowiedzieć

Koronawirus i związane z nim kwarantanny (które utrudnią życie zwłaszcza maturzystom, ósmoklasistom i rodzicom dzieci chodzących do żłobków tudzież przedszkoli) są medialnym tematem numer jeden. Niby trudno się temu dziwić, ale z drugiej strony, oglądając telewizję, odnoszę wrażenie, że w Polsce nic się innego nie dzieje poza tą stosunkowo mało niebezpieczną epidemią. Na czym korzystają politycy, zwłaszcza Andrzej Duda, ksywa Adrian. Bo koronawirusa w (k)raju nad Wisłą zaczęto wykrywać (podejrzewam, że przybył na nasze terytorium znacznie wcześniej) w nader dla niego korzystnym momencie. Kilka dni przed pierwszym potwierdzonym przypadkiem zarażenia gościem z Chin, Andrzej Duda na żądanie Kaczyńskiego Jarosława podpisał ustawę o przekazaniu 2 mld zł rocznie na TVP, co odebrane zostało przez opozycję parlamentarną i społeczeństwo bardzo źle, bowiem postulowano, by pieniądze te poszły na znajdującą się w coraz gorszym stanie onkologię. Powszechnie przypuszczano, iż podpis ów za

Epidemia strachu

Tak się zastanawiam, czy gdyby media już któryś tydzień z rzędu nie rozdmuchiwały tematu, świat w ogóle dowiedziałby się o koronawirusie. Epidemie wirusów odzwierzęcych wybuchają w Chinach co roku; związane są z tamtejszymi świętami, tradycyjnym spożywaniem surowego mięsa i migracjami społecznymi. Wirusy takie prawdopodobnie roznoszą się po całym świecie; efekt globalizacji, rzecz jasna. Sam koronawirus jest o wiele mniej niebezpieczny niż taka na przykład grypa, co widać po liczbie zarażeń oraz ofiar śmiertelnych. Czasami odnoszę wrażenie (tak, wiem, trąci to spiskową teorią dziejów), że media głównego nurtu, zwłaszcza te stanowiące kapitał amerykański bądź z nim powiązane, celowo rozkręciły panikę, koloryzując informacje, jak to koronawirus jest straszny. Po to, rzecz jasna, by dowalić chińskiej gospodarce. No, ale wirus granice Państwa Środka przekroczył i rozszedł się po świecie. A wraz z nim rozeszła się medialna panika, która udzieliła się i politykom, i społeczeństwom, i