Posty

Wyświetlanie postów z kwiecień, 2018

Krótko o 1 Maja

Już jutro 1 Maja, czyli Międzynarodowy Dzień Solidarności Ludzi Pracy, zwany też Świętem Pracy. Dla przypomnienia, ustanowiła je w 1889 roku II Międzynarodówka, jako pamiątkę strajku w Chicago, do którego doszło właśnie 1 maja w roku 1886. Robotnicy, żądający wówczas ośmiogodzinnego dnia pracy, poprawy warunków zatrudnienia i ograniczenia zwolnień związanych z modernizacją zakładów w firmie McCormick Harvester Co., zorganizowali masową demonstrację, która rozgromiona została przez policję. Zginęły cztery osoby, kilkanaście natomiast zostało rannych. Upamiętniające tamte wydarzenia obchody organizowane są corocznie na całym świecie. W Polsce 1 Maja świętowano już od 1890 roku, wbrew woli zaborców, zwłaszcza rosyjskiego. W Dwudziestoleciu Międzywojennym swoje pochody pierwszomajowe organizowały partie lewicowe: Polska Partia Socjalistyczna, PSL „Wyzwolenie”, Bund, Komunistyczna Partia Polski, Komunistyczna Partia Zachodniej Ukrainy i Komunistyczna Partia Zachodniej Białorusi; był

Uziemieni na majówkę

Na początek mała dygresja, a ściślej rzecz ujmując, sprostowanie i uzupełnienie wczorajszej notki. Otóż, fiński urząd do spraw socjalnych zaprzeczył, jakoby Finlandia wycofała się z pilotażowego programu podstawowego dochodu gwarantowanego (choć, jak napisałem wczoraj, w ramach pilotażu wdrożono raczej zasiłek dla bezrobotnych). Będzie on kontynuowany zgodnie z planem, do końca 2018 roku, i dopiero po jego zakończeniu władze poinformują o wynikach. Czyli niech się neoliberałowie nie cieszą. A teraz przechodzimy do meritum. Pracownicy Polskich Linii Lotniczych LOT grożą strajkiem. Miałby on rozpocząć się już w najbliższych dniach, co oznacza, że samoloty mogą zostać uziemione ma majówkę, ku zgrozie burżujów szykujących się na wyloty na długi weekend, będące poza finansowym zasięgiem większości polskiego społeczeństwa. Według jego organizatorów, za strajkiem głosowali przedstawiciele wszystkich związków zawodowych, jakie działają w LOT (90 proc. załogi poparło protest w referendum)

O dochodzie gwarantowanym

Przedwczoraj na antenie TVN24 Bis z wielką radością podano informację, że Finlandia wycofała się z eksperymentu z podstawowym dochodem gwarantowanym, gdyż ten nie wypalił, nadto spowodował negatywne reakcje społeczne. Przy okazji pojechano po idei samego tego dochodu, określając ją jako złą, bo oznacza „płacenie ludziom za nicnierobienie”. Oczywiście w newsie zabrakło rzetelnej informacji, co to jest (czy raczej ma być) podstawowy dochód gwarantowany, na czym rzecz cała ma polegać. Zacznijmy jednak od fińskiego eksperymentu, który rzeczywiście zakończył się fiaskiem (była to jedyna prawdziwa informacja w rzeczonym newsie), bo zakończyć się nim musiał. Miał bowiem tyle wspólnego z podstawowym dochodem gwarantowanym, co Zagłoba z trzeźwością. Polegał otóż na tym, że losowo wybrano pewną grupę bezrobotnych, którym płacono świadczenie w wysokości pozwalającej się utrzymać na w miarę przyzwoitym (biorąc, rzecz jasna, pod uwagę fińskie warunki) poziomie. Miało być to próbą znalezienia

Jak wyrolować niepełnosprawnego

Gołym okiem widać, że sejmowy protest opiekunów dorosłych niepełnosprawnych stanowi dla niemiłościwie nam panującego PiS-u ogromny problem wizerunkowy. W partię tę walnęła afera z nagrodami dla ministrów (stanowiącymi, co ważne, zaledwie wierzchołek góry lodowej), która mocno nadszarpnęła kreowany w kampanii wyborczej – rzecz jasna, totalnie fałszywy – obraz Bezprawia i Niesprawiedliwości jako formacji uczciwej (ha, ha!) i skromnej (buahahahaha!!!). Obietnice socjalne, zaprezentowane podczas ostatniej konwencji, miały tę wtopę przykryć, a tu do Sejmu przyszli ludzie – przedstawiciele najsłabszej i jednej z najbardziej poszkodowanych grup społecznych w (k)raju nad Wisłą – którzy zaczęli się domagać niczego innego, jak tylko spełnienia obietnic danych im przez PiS. Ich oczekiwania, jak już pisałem, bynajmniej nie są wygórowane. Nie w oczekiwaniach jednak rzecz, lecz w tym, iż protest opiekunów osób niepełnosprawnych (choć, rzecz jasna nie taki był jego cel; to po prostu wartość do

Nie ma ryb w jeziorze

Neoliberalna, prokapitalistyczna propaganda, jeśli w ogóle porusza temat pomocy dla potrzebujących (chodzi tu głównie o bezrobotnych, niezamożnych, wykluczonych społecznie), najczęściej mówi o „dawaniu wędek zamiast ryb”. Czyli nie o przekazywaniu ludziom bezpośrednich środków pomocowych (finansowych, rzeczowych, itd.), lecz o wykreowaniu dla nich warunków rozwoju. Jeżeli bowiem ktoś dostanie rybę, to ją zje, i po jakimś czasie znów będzie głodny, natomiast mając wędkę, sam nałowi sobie karpi, karasi czy szczupaków. Przykładowo, według neoliberałów, jeśli łatwo będzie zakładać firmy, to bezrobotni pootwierają własną działalność i się wzbogacą. Można im ewentualnie zagwarantować jakieś preferencyjne kredyty na rozkręcenie mikroprzedsiębiorstw, to wówczas i sektor bankowy zyska. Pozornie to wszystko jest logiczne i nawet kuszące. Wydaje się też, iż piewcy tego typu propagandy sami w te tezy wierzą. Jak to jednak w życiu bywa, sprawa nie wygląda tak prosto. Nie wystarczy mieć w

Mateusz dzieli i rządzi

Pan premier Morawiecki Mateusz, stojący (czy raczej siedzący w wygodnym, obitym skórą fotelu, kolokwialnie określanym jako stołek) na czele rządu Jarosława Kaczyńskiego, ma pomysł, jak pomóc dorosłym osobom niepełnosprawnym i ich opiekunom. Czyli zareagował na trwający właśnie w Sejmie, jak najbardziej uzasadniony protest, wystosowując propozycję (oby do odrzucenia). Tę wielu już krytykowało, teraz moja kolej. Otóż, proponuje pan Morawiecki wprowadzenie specjalnego podatku – nazwał go „daniną solidarnościową” – jaki objąłby najbogatszych obywateli, czy raczej ich dochody, i byłby przeznaczony właśnie na zaspokojenie, niewygórowanych zresztą, oczekiwań opiekunów osób niepełnosprawnych. Szczegółów na razie brak, aczkolwiek i premier, i inni przedstawiciele Bezprawia i Niesprawiedliwości zapewniają, iż daniną ową obciążona będzie garstka rzeczywiście najzamożniejszych. To jednak bardzo, ale to bardzo zły pomysł. Ale po kolei. Zawsze byłem i nadal jestem zwolennikiem podatków p

A jednak dowalą

Bezprawie i Niesprawiedliwość ogłosiło niedawno, że wycofa się ze skrajnie antyspołecznych zmian w prawie pracy, nad którymi pracowała Komisja Kodyfikacyjna. Poświęciłem im kilka notek, toteż teraz napiszę tylko, iż sprowadzać się one miały do tego, by Polacy pracowali jeszcze dłużej (a jesteśmy jednym z najdłużej pracujących społeczeństwo na świecie; nawet Japończyków pod tym względem przebijamy!), za jeszcze mniejsze pieniądze, zaś zatrudnienie było jeszcze mniej stabilne. Kiedy treść proponowanych zmian wyszła na jaw, okoniem stanął sojuszniczy wobec PiS-u NSZZ „Solidarność”; jego przewodniczący, Piotr Duda, zapowiedzieć miał nawet wyprowadzenie związkowców na ulice. Krytyka posypała się też ze strony organizacji społecznych i lewicowych, co zbiegło się w czasie z sondażowymi spadkami poparcia dla PiS. Wydawało się więc, że plany antyspołecznych deform trafią do kosza, tym bardziej, że takie zapowiedzi płynęły z ust zarówno posłów niemiłościwie nam panującej partii, jak i prz

Powrót opiekunów niepełnosprawnych

No i stało się to, co prędzej czy później miało się stać. Jeden z licznych problemów socjalnych, nad którym prawicowe władze Polski (bez względu na ubarwienie partyjne) pochylać się nie chcą i robią to, dopiero gdy zostaną zmuszone, znowu daje o sobie znać. Oto rodzice i opiekunowie osób niepełnosprawnych od wczoraj prowadzą protest w Sejmie. Jest to już druga tego typu manifestacja; pierwsza odbyła się w roku 2014 i zakończyła się częściowym sukcesem – świadczenie pielęgnacyjne, przysługujące rodzicom niepełnosprawnych dzieci, którzy z powodu opieki nad nimi rezygnują z pracy, rząd Platformy (anty)Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa niezbyt Ludowego podniósł z 620 do 1407 zł. Ówczesna „okupacja” parlamentu trwała długo, a premier Donald Tusk wraz z ministrem pracy, Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem, przyszli do jej uczestników dopiero wtedy, gdy stało się jasne, iż ci nie ustąpią. Obecnie protestujący opiekunowie twierdzą jednak, że wywalczona wówczas podwyżka wciąż jest za mał

Wyprawka od premiera

Pan premier Morawiecki, Mateusz swoją drogą, obiecał podczas ostatniej konwencji Bezprawia i Niesprawiedliwości nowy program socjalny, konkretnie wyprawkę szkolną. Jej wysokość wynieść ma 300 zł; pieniądze te, wedle rządowych zapowiedzi, popłynąć też mają do wszystkich edukujących się dzieci. Oczywiście, na razie jest to tylko obietnica (obiecanka?), która wypłynęła z ust premiera stojącego na czele rządu Jarosława Kaczyńskiego. Konkretów, czyli przynajmniej projektu odpowiedniej ustawy, brak. Nie wiadomo więc, czy program ów dojdzie do skutku. Ale już dziś warto się nad nim pochylić. Oczywiście, w planach tych (nie wiadomo, zaznaczam, czy mających szansę na urzeczywistnienie) chodzi o to, że PiS, walcząc o wyborców, chciałoby powtórzyć sukces programu 500 Plus. Czyli skusić obywateli kolejnymi świadczeniami finansowymi, znów adresowanymi do dzieci i młodzieży. Oraz, rzecz jasna, do ich rodziców i w ogóle opiekunów prawnych, którzy ponoszą koszta – i to niemałe! – nauki szko

PiS w wyrąbanym lesie

Trybunał Sprawiedliwości UE wydał jedynie słuszny wyrok, uznając wycinkę Puszczy Białowieskiej, przeprowadzoną na polecenie byłego już (na szczęście!) ministra Szyszki Jana za nielegalną. W związku z czym Polska może zabulić kary finansowe. Dobrze by było – choć nie czaruję się i wiem, że jest to marzenie ściętej głowy – aby musiał je pokryć osobiście pan Szyszko, do spółki ze swoimi ówczesnymi ministerialnymi współpracownikami i mocodawcami. Do tej drugiej kategorii zaliczam oczywiście Jarosława Kaczyńskiego i Tadeusza Rydzyka. Cóż, nie da się zaprzeczyć, że wycinka Puszczy Białowieskiej była zbrodnią na polskiej przyrodzie. A jej oficjalna przyczyna – inwazja kornika – miała tyle samo wspólnego z prawdą, co broń masowego rażenia w rękach Saddama Husseina. Mnie, jako obywatela Polski, a zarazem człowieka lubiącego przyrodę, ze szczególnym uwzględnieniem lasów, postępowanie byłego ministra po prostu brzydziło. Z wyroku Trybunału mogę się zatem tylko cieszyć. Ale problem jest sze

Bajki z kaczej chatki

Kampania przed wyborami samorządowymi niby jeszcze nie jest formalnie ogłoszona, ale już się z wolna rozkręca. Widać to było na sobotniej konwencji Bezprawia i Niesprawiedliwości, podczas której pan premier Morawiecki i inni akolici Jarosława Kaczyńskiego – oraz oczywiście sam dyktatorek – przypomnieli społeczeństwu, jak pięknie potrafią obiecywać. Obiecali zatem niższe stawki ZUS dla małych przedsiębiorców, 300 zł wyprawki szkolnej dla dzieci (przypominam – to ci sami ludzie, jacy zlikwidowali program darmowego podręcznika!), darmowe leki dla kobiet w ciąży (ciekawe, czy będzie z nimi tak samo, jak z darmowymi lekami dla seniorów, który to pogram pozostaje w zasadzie fikcyjny; pewnie tak) i wiele innych rzeczy, typowych raczej dla kampanii wyborczej do parlamentu, a nie do samorządów. Cóż, wiadomo, że politycy, chcąc pozyskać wyborców, zapewniają, ile to dla nich zrobią. Taka jest po prostu istota ustroju nazywanego demokracją parlamentarną, jedną z zasad którego jest istni

Marzenia o Polskim Fiacie

Wolny Związek Zawodowy „Sierpień’80” zaapelował ostatnio do rządu, aby ten wpłynął na właścicieli tyskiej (choć de facto leży ona w Bieruniu, ale zostawmy na boku te dywagacje terytorialne) fabryki Fiata i gliwickiej Opla (marki należącej do koncernu PSA, czyli do Peugeota), by te zwiększyły produkcję, a zatem zatrudnienie. W przeciwnym razie – proponując związkowcy – rząd mógłby znacjonalizować oba zakłady i uruchomić w nich produkcję szumnie zapowiadanych przez premiera Morawieckiego samochodów elektrycznych. Cóż, sytuacja w tychże fabrykach rzeczywiście nie prezentuje się ciekawie. Zwłaszcza w tej fiatowskiej, gdzie produkcja w ostatnich latach mocno spadła, a wraz z nią zatrudnienie; zakład ten sukcesywnie pomijano również jako ewentualne miejsce produkcji popularnych modeli, takich jak Panda czy nowe Tipo; obecnie składa się tam dość mocno przestarzałe i coraz mniej popularne Fiaty 500 i Lancie Ypsilon. Z kolei w gliwickiej fabryce Opla skasowano jedną zmianę, zaś część ro

Jak rząd szkolnictwo załatwił

Na początek dobra wiadomość. Przedstawiciele Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej zapowiedzieli, że w tej kadencji Sejmu nie ma szans na wprowadzenie zmian w Kodeksie Pracy, przygotowanych przez Komisję Kodyfikacyjną, które miały doprowadzić do tego, że Polacy pracowaliby jeszcze dłużej za jeszcze mniejsze wynagrodzenia, a zatrudnienie byłoby mniej stabilne. Tematowi temu poświęciłem kilka notek, nie będę więc teraz szczegółowo zagadnienia omawiał; napiszę tylko, że cieszę się z takiej decyzji rządu. Oficjalnym powodem rezygnacji z wprowadzania patologicznych deform jest brak czasu, niemniej znacznie bardziej prawdopodobnym wydaje się, że Jarosław Kaczyński znów wystraszył się sondażowych spadków poparcia dla PiS-u (co dobrze o nim świadczy jako o polityku). A teraz do meritum, czyli kwestii znacznie mniej optymistycznej. Mianowicie, przejdziemy do omówienia ponurych skutków deformy, którą Bezprawie i Niesprawiedliwość wprowadziło, a która, jak się okazuje, rujnuje p

Instytut Fałszowania Historii i Braku Kultury

Dziś przeniesiemy się do gminy Czarne na Pomorzy. Na jej terenie stanąć miał pomnik morderców ze zbrodniczego wojennego i powojennego podziemia tzw. antykomunistycznego, w prawicowej załganej propagandzie określanych mianem „żołnierzy wyklętych”. Ale nie stanie, a to za sprawą wspaniałej formy demokracji bezpośredniej, jaką jest referendum lokalne. Mieszkańcy rzeczonej miejscowości po prostu oddali swe głosy przeciwko budowie pomnika. I chwała im za to. Zanim jednak referendum się odbyło, w Czarnem zorganizowano spotkanie konsultacyjne, udział w którym wziął pan Piotr Szubarczyk – od wielu lat pracownik Instytut Pamięci Narodowej… znaczy, przepraszam, Fałszowania Historii (IPN) oraz skrajnie prawicowego publicysty, który za chwalenie „żołnierzy wyklętych” w roku 2011 otrzymał Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, przyznany przez Bronisława Komorowskiego (który to już dowód, że PO i PiS to jedna i ta sama prawica?). Funkcjonariuszowi IPN-u najwyraźniej nie spodobało się,

Pod pełną kontrolą

Pod koniec lat 40. XX wieku George Orwell, brytyjski pisarz o socjalistycznej orientacji polityczno-społecznej, opublikował powieść Rok 1984 – bodaj najsłynniejszą (i, moim skromnym zdaniem, najlepszą) dystopię, modelowe dzieło dla tego podgatunki science-fiction. Czytelnikom niezorientowanym w temacie wyjaśniam niniejszym, że dystopia to literacki utwór fabularny zaliczający się do fantastyki naukowej, przestawiający czarną, ponurą wizję przyszłości, wewnętrznie spójną, ale – co ważne – wynikającą z krytycznej obserwacji rzeczywistości społecznej, politycznej, gospodarczej, itd. współczesnej autorowi. Innymi słowy, dystopia, jakkolwiek fabularnie odnosi się do przyszłości, jest pesymistyczną oceną teraźniejszości, zastanego przez twórcę ładu, wyrażającą brak nadziei na poprawę tegoż, a nawet obawę, że jeszcze się on pogorszy. I tak, Rok 1984 w zamierzeniu był krytyką systemu stalinowskiego, stanowiącego skrajne, zbrodnicze wypaczenie pięknych idei komunistycznych. W wymiarze

Popyt, podaż i zdziczenie

Dalece nie wszystkie jednostki nazywane istotami/osobami ludzkimi zasługują na miano Homo sapiens (człowiek ROZUMNY). U bardzo wielu wciąż nad rozumem przeważa zdziczenie objawiające się m. in. w bezmyślnym realizowaniu najbardziej prymitywnych, hedonistycznych (przy czym chodzi mi tutaj o głupi hedonizm) popędów. A system się na tym pasie… Ale po kolei. Wczoraj w parafii w mojej miejscowości był odpust. Jak co roku, z tej okazji zjechali się handlarze, którzy chcieli zarobić parę złotych na utrzymanie. Większość zarabiała zupełnie uczciwie i w sposób cywilizowany, sprzedając czy to słodycze (smaczne zresztą), czy to zabawki; właśnie wokół takich stoisk grupowali się cywilizowani klienci, na miano Homo sapiens w pełni zasługujący. Ale było kilku takich sprzedawców, których metoda zarabiana na życie budzie we mnie znaczące wątpliwości etyczne, niewiele mniejsze niż te, jaki odczuwam wobec dilerów narkotykowych. Chodzi oczywiście o handlujących petardami i fajerwerkami, które gen