Posty

Wyświetlanie postów z 2019

Noc huku i smrodu

Dobiega nam oto końca rok 2019, jutro zacznie się 2020. Co tak naprawdę żadnego znaczenia nie ma; przemijanie następuje niezależnie od nas, nie wiadomo też, czy istnieje coś takiego jak czas – całkiem możliwe, że wymyśliliśmy go my, ludzie, aby łatwiej nam było organizować sobie życie. Pomijając wszelako owe dygresje, większość ludzi świętuje zakończenie starego i początek nowego roku. Temu służy oczywiście noc sylwestrowa. Jak co roku zatem ludziska ruszą w tany na balach oraz innych imprezach, domówki wliczając, z niezliczonych głośników popłynie wielce różnorodna muzyka, poszczególne stacje telewizyjne ścigały się będą na organizowane z wielkim rozmachem koncerty, wylane zostanie morze szampana i innych alkoholi… W tym wszystkim, rzecz jasna, nie ma nic złego; ludzie potrzebują zabawy i odstresowania. Gorzej, że Sylwester jest także nocą huku i smrodu, wywołanych masowym korzystaniem z petard i fajerwerków. Producenci owych materiałów pirotechnicznych wmówili społeczeństw

Zakazany Harry

W jednej z polskich szkół dzieciaki nie omówią książek z serii Harry Potter , autorstwa J. K. Rowling (z tego, co się orientuję, acz mogę się mylić, figurują one na liście lektur szkolnych). A konkretnie pierwszej powieści z cyklu. Winien jest fanatyzm. Nie dyrekcji jednak ani nauczycieli, lecz rodziców. Wystosowali oni bowiem do władz owej placówki oświatowej petycję, w której domagali się zdjęcia książek o nastoletnim czarodzieju z listy lektur. Powołali się oczywiście na rzekomy okultyzm, ezoteryzm, a nawet satanizm tego cyklu powieściowego, przed którymi to mrocznymi cechami ostrzegać mieli liczni kościelni egzorcyści (z grzeczności nie opiszę tu mojego stosunku do ich akurat ostrzeżeń), jak również Joseph Ratzinger, późniejszy papież Benedykt XVI. Zaniepokojenie autorów petycji wywołała też powieściowa szkoła magii, jak również fakt, iż samą magią w rzeczonych książkach zajmują się ludzie, a nie fantastyczne, baśniowe stwory. Dyrekcja szkoły odpowiedziała listem, zawier

Nowy wróg arcybiskupa

Niejaki Jędraszewski Marek, arcybiskup, metropolita krakowski, znalazł sobie nowego wroga. I nawet wymyślił dla niego nazwę – „ekologizm”. Tak właśnie mało dostojny hierarcha kościelny określił ruchy społeczne domagające się zastopowania negatywnych zmian klimatu, ich postulaty oraz ikonę, czyli Gretę Thunberg. Ale po kolei. Marek Jędraszewski udzielił kilka dni temu wywiadu jednej z prawicowych, a raczej prawackich stacji telewizyjnych, i tam właśnie wspomniał o „ekologizmie” jako o, jego zdaniem, nowej ideologii, oczywiście „bardzo niebezpiecznej” i „sprzecznej z Biblią”. Co ciekawe, w tym samym wywiadzie arcybiskup jasno stwierdził (i za to należy go pochwalić), że zmiany klimatyczne zachodzą, a ludzkość się z nimi boryka. Działalność ruchów społecznych, domagających się od polityków, właścicieli korporacji oraz innych decydentów, aby podjęli zdecydowane działania zamierzające do zastopowania negatywnych owych przemian i oddalenia grożącej ludzkości katastrofy, jednakowoż

Święta bez nienawiści

Święta Bożego Narodzenia to czas, kiedy przy jednym stole spotykają się rodziny. Wprawdzie podobno istnieje tradycja, moim zdaniem bardzo dobra, by w pierwszy ich dzień, czyli 25 grudnia, nikogo nie odwiedzać ani nie zapraszać, świętując w gronie najbliższych osób, niemniej jednak święta te mają charakter rodzinny. Razem z krewnymi, powinowatymi i przyjaciółmi siadamy do wieczerzy wigilijnej oraz świątecznych obiadów, spędzamy ten czas w gronie kochających się osób… Przynajmniej tak być powinno. Niestety, w obecnych czasach nawet bliskim osobom coraz trudniej usiedzieć społem przy świątecznym stole, nie kłócąc się o ocenę rządów PiS-u, „prezydenturę” (cudzysłów nieprzypadkowy) Andrzeja Dudy zwanego Adrianem, o 500 Plus czy deformę sądownictwa. Ludzie zapominają, że nie ma dwóch osób o identycznych poglądach politycznych, a różnice w tej sferze prowadzą często do wzajemnej nienawiści, bariera której biegnie nawet wskroś rodzin… i powoli staje się do nie przebycia. Zamiast dyskutow

Szanujmy kasjerki

...i kasjerów oczywiście. W ogóle wszystkich pracowników sklepów, centrów handlowych, kin, itd. Sezon przedświątecznych zakupów w pełni… jakkolwiek w tym roku część obywateli pewnie z nich zrezygnuje, wybierając się zamiast tego na demonstracje w obronie sądownictwa. Tak czy owak, tego typu zakupy bywają, i to często, nader stresujące. Robimy je nieraz zabiegani, w pośpiechu, wkurzeni długim poszukiwaniem wolnego miejsca na parkingu, a potem jeszcze dłuższym staniem w kolejce do kasy, nadto z reguły podenerwowani innymi przygotowaniami na święta. Niekiedy nerwy nam puszczają. Toteż nie ma się co dziwić, iż w tym właśnie okresie kasjerki apelują, aby nie wyżywać się akurat na nich. To (najczęściej) nie ich wina, że kolejki są bardzo długie; jeśli już, wynika to najczęściej ze złej organizacji pracy w danym sklepie (za co odpowiada kierownictwo), niedziel niehandlowych, a często i naszej pazerności, bo pchamy się do centrów handlowych, chcąc nabyć coś, co tak naprawdę potrz

Karp na talerzu, drzewko na śmietniku

Boże Narodzenie zbliża się wielkimi krokami, a wraz z nim, jak co roku, nadchodzi rzeź karpi oraz drzewek iglastych, przeznaczonych na choinki. Wiadomo, tradycji musi stać się zadość. Czy jednak musi być ona powiązana z mordowaniem istot żywych? Przy czym karpiowa tradycja wcale taka stara nie jest; sięga zaledwie lat 50. ubiegłego stulecia. Znacznie starszym zwyczajem jest spożywanie ryby na Wigilię (w dzień ów w Kościele katolickim obowiązuje post, jednym zatem mięsem, jakie zgodnie z religijnymi wytycznymi można wtedy jeść, pozostaje rybne właśnie), lecz w okresie międzywojennym i jeszcze wcześniejszym na polskich stołach (oczywiście u ludzi, których stać było na jakiekolwiek potrawy mięsne, co w II RP i pod zaborami oczywiste bynajmniej nie było) dominował śledź. Na skutek jednak zniszczenia polskiej żeglugi morskiej przez nazistów, o rybę tę było po II wojnie światowej trudno, władza ludowa zatem zapewniła Polakom karpia, którego masową hodowlę można było szybko i w miarę ta

Pinokio i pornografia

Niejaki Morawiecki Mateusz, z powodu swej chorobliwej niechęci do prawdomówności zwany Pinokiem, premier rządu Jarosława Kaczyńskiego, znalazł sobie nową misję. Chce oto ograniczyć polskim dzieciom dostęp do pornografii. Okazją do tego jest obywatelski projekt ustawy mający ten właśnie cel. Generalnie nie ma się z czego śmiać. Problem jest bowiem poważny. Pornografia to wizerunek (zdjęcie, film, obrazek, itd.) osób lub rzeczy o charakterze stricte seksualnym, wytwarzany i rozpowszechniany celem wywołania u odbiorców podniecenia. Częściowo zazębia się z erotyką, czyli dziedziną sztuki, tematyka której oscyluje wokół ludzkiej płciowości i miłości fizycznej, najczęściej jest jednak znacznie od klasycznej erotyki prymitywniejsza, mocno skomercjalizowana, a przez to często lansująca nader patologiczne wzorce relacji seksualnych. Szacuje się, że w Polsce regularny z nią kontakt może mieć około 60 proc. dzieci i młodzieży, co jest niebezpieczne dla ich zdrowia. Pornografia bowiem uzal

Operacja Połączenie

Coś się kończy, coś się zaczyna – tym mottem z Sagi o wiedźminie (znanej też jako Pięcioksiąg wiedźmiński ) Andrzeja Sapkowskiego określić można jedno z dwóch najważniejszych politycznych wydarzeń minionego weekendu (drugim był oczywiście wybór Małgorzaty Kidawy-Błońskiej na kandydatkę na prezydenta, co skomentuję – o ile będzie mi się chciało – innym razem), czyli częściowe zjednoczenie po lewej stronie sceny. Oto Sojusz Lewicy Demokratycznej połączył się z Wiosną Roberta Biedronia, skutkiem czego powstaje partia Nowa Lewica (pytanie, czy nie mogli wymyślić bardziej chwytliwej nazwy). Mamy więc nowy byt polityczny, będący swego rodzaju ewenementem – w pozytywnym tego słowa znaczeniu – o tyle, że w przeciwieństwie do poprzedników powstał nie w drodze podziału ani budowania ugrupowania od podstaw, lecz w drodze zjednoczenia dotychczasowych podmiotów. Czy SLD i Wiosna podjęły dobrą decyzję, czas pokaże (na razie za wcześnie na poważniejsze wnioski), niemniej jednak fakt pozo

W czarnym pyle

Unia Europejska zobowiązała się do osiągnięcia neutralności klimatycznej do 2050 roku. Można się spierać, czy nie dała sobie za dużo czasu; możliwe, że katastrofa klimatyczna, a wraz z nią wymieranie licznych gatunków, w tym ludzkiego, nastąpi znacznie szybciej. Wcale nie można wykluczać, że już w ciągu najbliższych lat i Europa, i większość innych kontynentów wyglądały będą jak Australia w serii filmowej Mad Max … bądź JESZCZE GORZEJ. Tak czy owak, szykują się wielkie inwestycje w energetykę (odejście od węgla, rozwój odnawialnych źródeł energii, itd.), która po prostu MUSI zostać przestrojona, jeśli nie chcemy zagłady Ziemi i ludzkości. Niestety, jest jedno państwo członkowskie, które się z tego postanowienia wyłamało. Niechlubnym owym wyjątkiem jest Polska. Niejaki Morawiecki Mateusz, syn Kornela, premier rządu Jarosława Kaczyńskiego, wynegocjował bowiem (jestem w stu procentach pewien, iż ogłosi to jako wielki swój sukces), by (k)raj nad Wisłą został z planu owego wyłączo

Dobroć prywatna i państwowa

Boże Narodzenie zbliża się wielkimi krokami, a wraz z nim (jak co roku) sezon dobroczynności, czyli wzmożonej aktywności różnego rodzaju organizacji charytatywnych. W Mikołajki jedna z komercyjnych stacji telewizyjnych transmitowała specjalny blok reklamowy, dochód z którego poszedł na fundację powiązaną z tąż telewizją. Inne media radośnie informują o tym, że rusza Szlachetna Paczka. Już wkrótce liczne organizacje zaczną nas prosić o przekazanie im 1 proc. z naszych podatków dochodowych. Na początku stycznia znowu zagra Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Rozkręcą się akcje wzywające do dzielenia się żywnością lub różnymi nieużywanymi przedmiotami (oby tylko żaden PiS-owiec nie położył na tego typu datkach łapy, co się podobno już zdarzało). I tak dalej. Oprócz fundacji i stowarzyszeń działających legalnie, uczciwie i faktycznie niosących pomoc ludziom bądź zwierzętom, na łowy ruszy też cała armia oszustów, pragnących żerować na naszej dobroci, a zarazem naiwności. Ludzie kier

Zabójcze przemęczenie

Jedna z telewizji komercyjnych w swoim serwisie informacyjnym powiadomiła wczoraj o tragicznym wypadku drogowym. Samochód zjechał z jezdni i wpadł do stawu. Zarówno kierowca, jak i wszyscy pasażerowie zginęli. Tragizm tego zdarzenia jest tym większy, że byli to bezwyjątkowo ludzie młodzi; żadne z nich nie miało ukończonych dwudziestu lat. Jechali do szkoły i do pracy. Oczywiście, dokładne przyczyny nie są jeszcze znane. W komentarzach na gorąco pojawiła się teza, że do tragedii by nie doszło, gdyby po poprzednim wypadku w tamtym miejscu zarząd dróg naprawił barierkę na zakręcie, oddzielającą jezdnię od feralnego stawu. Policjant mówił o śliskiej nawierzchni, a dziennikarz poinformował o fatalnych warunkach atmosferycznych, jakie wówczas panowały. Cóż, pewnie wszystkie te czynniki odegrały swoją, jakże negatywną rolę. Nie wiadomo, jaki był stan techniczny audi, którym podróżowały ofiary (a że byli to nastolatkowie, fury prosto z salonu nie należy się spodziewać) oraz jego ogu

Refleksja o samobójstwie

Pewien człowiek z mojej rodziny, którego większość swojego życia, w tym zawodowego, przypadła na okres poprzedniego ustroju, jak zauważyłem, nie rozumie osób, które podejmują próby samobójcze z powodów społeczno-ekonomicznych. Ja natomiast, który w dorosłe życie wszedłem już za kapitalistycznej III RP, ludzi takich rozumiem świetnie. Sami wyciągnijcie sobie wnioski, jak to świadczy o naszej transformacji, nie tyle może ustrojowej, ile gospodarczej… W Polsce dwukrotnie więcej ludzi odbiera sobie życie, niż ginie w wypadkach drogowych. Policja corocznie rejestruje ponad 5 tys. samobójstw, a były lata, kiedy liczba ta przekraczała 6 tys. Ile ich jest w istocie, dokładnie jednak nie wiadomo, ponieważ znaczna część śmierci z powodu zamachu na własne życie jest ukrywana przez rodzinę ofiary (z powodu wstydu, wyrzutów sumienia, itd.) i kwalifikowana jako wypadki. Nie da się też określić (no, chyba, że ktoś zostawił list albo inne powiadomienie o swoich zamiarach), ilu ludzi, którzy zgin

Kiedy Bóg krwawi

Długo czekałem na możliwość obejrzenia filmu Krew Boga w reżyserii Bartosza Konopki. Nie był, niestety, wyświetlany w żadnym z dwóch kin w pobliżu mojego miejsca zamieszkania, toteż, chcąc nie chcąc, musiałem zaczekać na premierę na DVD. No i w końcu nabyłem płytkę, a na seans poświęciłem niedzielny wieczór. I absolutnie nie żałuję ani wydanych pieniędzy, ani czasu spędzonego przez telewizorem. Akcja rozgrywa się we wczesnym średniowieczu. Na wyspę będącą ostatnim bastionem pogan przybywa rycerz Willibrord (Krzysztof Pieczyński). Ma on misję – ochrzcić mieszkańców; jeśli mu się nie uda, wyrżną ich wojska chrześcijańskiego króla, który szykuje inwazję na tamte tereny. Willibrord wyrusza do ukrytej osady pogan w towarzystwie tajemniczego, a jednocześnie pełnego ideałów Bezimiennego (Karol Bernacki). Kontakt z plemieniem pod wodzą Geowolda (Jacek Koman) i jego córki, Prahwe (Wiktoria Gorodeckaja), będzie dla obu misjonarzy największym wyzwaniem w ich życiu, próbą ich wiary i sumie

Facet od prezentów

Nadszedł nam oto 6 grudnia, czyli Mikołajki. W Kościele katolickim i prawosławnym jest to święto upamiętniające biskupa Mikołaja z Miry, zwanego też (o ile się orientuję, częściej w prawosławiu niż w katolicyzmie) Mikołajem Cudotwórcą,. Według legendy – autentyczności jego istnienia historycy bowiem nie potwierdzają – był on greckim biskupem (demokratycznie wybranym przez lokalną wspólnotę chrześcijańską, co wówczas było normą), żyjącym na przełomie III i IV wieku naszej ery, nadto człowiekiem zamożnym, który jednak, w odróżnieniu od większości współczesnych kapitalistów i burżujów, bogactwa swojego nie przeżerał ani nie magazynował, lecz wykorzystywał je, by nieść pomoc innym, np. wykupywał więźniów niesprawiedliwie skazanych na śmierć, finansował posagi pannom, które gdyby nie wyszły za mąż, zostałyby sprzedane do burdelu (domu pielgrzyma?), itd. Czyli taki proto-komunista. Podobno wsławił się też licznymi cudami o charakterze nadprzyrodzonym. Czy św. Mikołaj istniał, czy

Kto na prezydenta?

Wczoraj pisałem, dlaczego nie zagłosuję w przyszłorocznych wyborach prezydenckich na Szymona Hołownię (o ile faktycznie wystartuje), a dziś spróbuję odpowiedzieć na pytanie, kogo powinna wystawić Lewica. Przy czym zaznaczam, że chodziło będzie nie tyle o personalia, czyli o wskazanie konkretnej osoby, ile o pewien profil kandydata bądź kandydatki. W grę wchodzą tu zasadniczo trzy główne opcje: 1) Lider któregoś z ugrupowań tworzących koalicję Lewica (Lewica Razem, SLD, Wiosna; przy czym dwa ostatnie mają połączyć się w jedną, nową partię). Czyli albo Adrian Zandberg, albo Włodzimierz Czarzasty, albo Robert Biedroń. Wystawienie jednego z nich jest o tyle sensowne, że głównym zadaniem lewicowego kandydata na prezydenta (nie odmawiając mu szans na wejście do drugiej tury, a nawet zwycięstwo) będzie wylansowanie owego środowiska politycznego, jego postulatów i programu, czyli tak naprawdę gromadzenie poparcia na następne wybory samorządowe i parlamentarne. W tym zakresie właśnie

Dlaczego nie Szymon?

Coraz donośniej rozlegają się informacje, jakoby w przyszłorocznych wyrobach prezydenckich kandydować miał katolicki publicysta, Szymon Hołownia. Niektóre z nich podawane są wręcz jako pewniki. Cóż, nie zamierzam tu weryfikować tych doniesień, ale warto się zastanowić, czy w razie czego pan Hołownia mógłby liczyć ma mój głos. Poczytałem sobie jego teksty (mam nawet książkę z autografem, pamiątkę po spotkaniu autorskim), miałem też okazję wysłuchać go na żywo. I generalnie, jest on człowiekiem, wobec którego żywię spory szacunek. Jako publicysta Szymon Hołownia wypada naprawdę nieźle; jego artykuły czyta się przyjemnie, ma on bowiem lekkie pióro i potrafi skomplikowane nawet kwestie przedstawić w nad wyraz przystępny sposób. Z jego publicystyki przebija też naprawdę wielka wrażliwość społeczna, potwierdzona zresztą przez prowadzenie fundacji charytatywnej dla afrykańskich dzieci; pod tym względem panu Hołowni blisko jest do takiego na przykład papieża Franciszka czy kardynała

Krótka rzecz o prezentach

No i nadszedł nam grudzień, czyli czas dawania sobie prezentów, już to na Mikołajki, już to na Dziadka Mroza, już to na Boże Narodzenie. Jest to jeden z dwóch głównych okresów prezentowych w roku; drugi to oczywiście maj i początek czerwca, czyli czas, kiedy w Kościele katolickim odbywają się uroczystości pod nazwą Pierwsza Komunia Święta. Rzecz jasna, nie ma w tym absolutnie nic złego. Wręczanie sobie podarków, bez względu na okazję, jest przecież miłym zwyczajem. To po prostu pokazanie, że o drugiej osobie pamiętamy, szanujemy ją, cieszymy się z jej obecności; prezentem wyrazić też można wdzięczność. Znacznie bardziej liczy się w tym kontekście sam fakt obdarowania niż przedmiot będący podarunkiem/prezentem. Ciemną, wiążącą się ściśle z coraz dzikszym kapitalizmem, stroną okresów prezentowych jest komercjalizacja owego wspaniałego zwyczaju. I tak, już od początku listopada (w tym roku zaczęło się to jeszcze przed Świętem Niepodległości, o czym niedawno pisałem) zasypywani