Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2023

Ubyło katolików

W roku 2021 przeprowadzono w (k)raju nad Wisłą Narodowy Spis Powszechny. Na wyniki długo trzeba było czekać, ale wreszcie zaczęły się one ukazywać. Najgłośniej komentowane są te dotyczące sytuacji religijnej naszego społeczeństwa, jakkolwiek warto dodać, że cieszy, iż przybyło osób deklarujących narodowość śląską oraz posługiwanie się językiem śląskim. Wróćmy jednak do wyznań, bo i ja dołożę swoje trzy grosze w tym temacie. Otóż, spis powszechny ukazał, że jedynie 71,2 proc. (27,2 mln osób) mieszkańców naszego państwa identyfikuje się jako rzymscy katolicy, podczas gdy jeszcze przed dekadą było to 88 proc. (33,8 mln osób). Spadek jest zatem wyraźny, i to ba rdzo. Przy czym trzeba wziąć pod uwagę, że znacząco – z 2,7 do aż 7,6 mln – wzrosła liczba osób, które odmówiły odpowiedzi w sprawie deklaracji wyznaniowej; to już 20 proc. polskiej populacji (z tego, co pamiętam, i ja zaliczam się do owej grupy) . Więcej rodaków zadeklarowało też bezwyznaniowość – przed dziesięciu laty było i

Dzień Bezpiecznej Aborcji

Dziś 28 września, czyli Międzynarodowy Dzień Bezpiecznej Aborcji. Z tej okazji przypominam, że z winy tyleż prawicy postsolidarnościowej (i poza-solidarnościowej), ile Kościoła katolickiego, mamy w (k)raju nad Wisłą jedno z najbardziej na świecie restrykcyjnych – czyli nieludzkich, wyprawnych z humanitaryzmu – ustawodawstw antyaborcyjnych. W połączeniu z fanatyzmem religijnym nie-rządzących polityków i samorządowców oraz, niestety, niektórych lekarzy (wielu jest też zastraszonych), doprowadziło ono do tego, że kilka kobiet (o których dowiedziały się i przekazały informację media) zmarło w połogu, inna została potwornie upokorzona… Jak to było z powstawaniem tego zalegalizowanego bezprawia, niejednokrotnie pisałem, nie będę się zatem powtarzał, zwłaszcza, że jest wiele źródeł o tym mówiących, znacznie lepszych niż moje notki. W każdym razie, z okazji dzisiejszego dnia warto wspomnieć, że 70 proc. Polek i Polaków popiera liberalizację prawa – a raczej zalegalizowanego bezprawia – an

Uchodźcy i praca

Często można usłyszeć wypowiedzi w stylu: „Nie mam nic przeciwko uchodźcom, ale jestem przeciwny(a) ich przyjmowaniu, bo nie będą pracowali, tylko żyli na socjalu”. Cóż, jeśli mają zamiar „żyć na socjalu”, to w Polsce nie mają czego szukać, bo poza szczątkowymi, z reguły źle ukierunkowanymi i dalece niewystarczającymi świadczeniami, nijakiego „socjalu” u nas nie ma, chyba, że w wymysłach prawicowców. Co zaś do rzekomego lenistwa uchodźców, to ktoś, kto o nim mówi – pomijam tu złą wolę – nie jest świadom tego, przez co ci ludzie przeszli, i jakie skutki wywołało to w ich zdrowiu fizycznym oraz, zwłaszcza, psychicznym. Sam zmagam się z depresją, i chociaż mój stan jak na razie się polepsza, a nigdy też nie był tak zły, żeby uniemożliwić mi wstanie z łóżka czy przyrządzenie sobie posiłków, wiem, że choroba owa potrafi skutecznie pozbawić zdolności do normalnego, codziennego funkcjonowania, w tym i pracowania. Uchodźcy tymczasem zmagają się z jeszcze gorszymi dysfunkcjami, wywołanymi

Orgia księży

Jednym z kilku głównych tematów, jakie w ostatnich dniach rozpalają media (ku wielkiej radości ich udziałowców i reklamodawców, bo mają z tego więcej kasy), a wraz z nimi opinię publiczną, jest niedawna orgia księży w Dąbrowie Górniczej, na którą to imprezę zaproszono pracownika seksualnego. Niestety, o mało co nie doszło do tragedii, gdyż niewiele brakowało, a jeden z uczestników przypłaciłby udział w orgii życiem; pozostali nie chcieli dopuścić na miejsce służb ratowniczych. Generalnie, nic mnie nie obchodzi czyjeś życie seksualne. Orgie same w sobie też nie, pod warunkiem oczywiście, że DOBROWOLNY udział w nich biorą osoby świadome, dysponujące pełną zdolnością do czynności prawnych. I pod warunkiem, że nikt z zewnątrz nie jest w to wciągany. W tym konkretnym jednak przypadku finał mógł być tragiczny, czy oznacza, że orgia przestała dotyczyć samych tylko uczestników; gdy w grę wchodzi ludzkie życie, sprawa siłą rzeczy staje się publiczna (do pewnego przynajmniej stopnia). Dal

Lewicy program mieszkaniowy

W miniony weekend Lewica zorganizowała kolejną konwencję programową, tym razem poświęcona swojemu programowi mieszkaniowemu. Zanim przejdę do jego omawiania, przypomnę tylko, że mieszkalnictwo było – i ciągle jest – dziedziną polityki społecznej bodaj najbardziej ignorowaną przez kolejne rządy, począwszy od transformacji gospodarczej, czyli budowy nieludzkiego systemu kapitalistycznego. Prawica postsolidarnościowa zrzuciła tę kwestię na samorząd gminny. Ten, owszem, potrafi skutecznie diagnozować potrzeby (choć to, czy chce, zależy oczywiście od włodarzy), niemniej nie zawsze ma pieniądze, by je skutecznie rozwiązywać; zwłaszcza mniejsze miejscowości nie mają forsy na budowę nowych mieszkań, a wręcz zmuszone były wyprzedawać zasoby lokali komunalnych (przez co teraz w licznych gminach latami trzeba czekać na takie chociażby mieszkanie socjalne). Mogły w zasadzie tylko wpuścić na swój teren deweloperów… No i mamy efekt w postaci z jednej strony pustostanów, a z drugiej licznych osób b

Problemy władzy ze sztuką

Przyznam szczerze, że lubię, kiedy poszczególne ekipy rządowe mają – z reguły wydumane – problemy z dziełami kultury i sztuki, a co za tym idzie, z ich twórcami. Świadczy to o sile oddziaływania tej sfery na życie społeczne oraz polityczne. Przykładów takich było wiele, niektóre wręcz wstrząsały jednym państwem i miały wielce pozytywny wpływ na inne. Tu wymienić należy inscenizację Dziadów Adama Mickiewicza w reżyserii Kazimierza Dejmka, wystawioną w 1968 roku. Przedstawienie miało rzekomo wymowę antyradziecką – czemu zresztą zaprzeczył ambasador ZSRR, który je obejrzał – toteż władze PRL-u nakazały je zdjąć. Doprowadziło to do potężnych politycznych perturbacji, przy czym problem w tym przypadku był właśnie wydumany; polscy politycy popisali się nadgorliwością i sami sobie narobili kłopotów. Pozytywny wszelako efekt był taki, że w Polsce gościł wówczas premier Chin, Zhou Enlai, który zapragnął dowiedzieć się, o co chodzi z tymi Dziadami , toteż nakazał przetłumaczenie owego arcydzi

Kampania jak dotąd

Do wyborów niecały został miesiąc, w związku z czym kampania – formalnie trwająca od kilku tygodni, nieformalnie zaś od miesięcy – się rozkręca. Przyznam, że jak dotąd (zgodnie zresztą z przewidywaniami) najbardziej podoba mi się ta prowadzona przez Lewicę. Jest spokojna, tzn. bez jadu, merytoryczna, skupiona na ważnych problemach (z bytowymi na czele), pełna spotkań z ludźmi… Co istotne, widać przywiązanie do takich wartości, jak: wolność, równouprawnienie, postęp, demokracja, tolerancja, prawa człowieka, itd.; nie można tego powiedzieć o innych ugrupowaniach. Politycy Lewicy twardo też stoją po stronie obywateli. Ugrupowanie to ma również najlepszy, najbardziej demokratyczny oraz nowoczesny program, jako jedyne nie zmienia co chwilę swoich postulatów. Ostatnim elementem, jaki wpłynął na moją pozytywną ocenę, jest dobrze zrobiona strona internetowa komitetu. Na przeciwległym biegunie, pośród formacji obecnie parlamentarnych, sytuuje się skrajna prawica w postaci Bezprawia i Niespr

Państwo dla obywatela

Państwo jest (a przynajmniej być powinno) dla nas, nie odwrotnie. Po to wszak płacimy podatki, żeby zapewniało nam ono godny byt (i nie, nie chodzi tylko o socjal, lecz przede wszystkim o reprezentowanie interesów proletariatu, czyli zapewnienie stabilnego, pozwalającego się utrzymać zatrudnienia) oraz usługi publiczne, a w razie kłopotów – wyciągało do nas pomocną dłoń. Wszystkiemu temu ma służyć polityka społeczna. I właśnie jej poświęcona była, kolejna już, konwencja Lewicy, jaka odbyła się w miniony weekend, pod hasłem: „Państwo, na które możesz liczyć”. Politycy i działacze wygłosili – całkiem zresztą niezłe – przemówienia zawierające z jednej strony, jak najbardziej trafną, krytykę PiS-u i Konfederacji, a z drugiej (ważniejszej) zaprezentowali swoje pomysły, jak poprawić naszą sferę bytową. Oto one: 1) Dwudziestoprocentowa podwyżka dla pracowników sfery budżetowej (niedawno odbył się zresztą ich protest w Warszawie). 2) 1 proc. PKB na budowę tanich mieszkań na wynajem. 3) B

Życie za kasę

Afera wizowa jednoznacznie świadczy, co dla PiS-u jest ważne. Kasa. Ona i tylko ona. Masz, drogi uchodźco, pieniądze – duże oczywiście – to możesz sobie ot, tak kupić polską wizę i wjechać do Unii Europejskiej. Nie masz, to umieraj sobie w lesie, zostań wywalony do Białorusi, pobity przez strażników granicznych, traf do obozu koncentracyjnego… Jeśli będziesz miał szczęście, uratują cię aktywiści. Szlak przez lasy (czy raczej to, co z nich zostało po PiS-owskich rabunkowych wyrębach) Europy Wschodniej i Środkowej ci nie pasuje? W takim układzie zawsze możesz płynąć przepełnionym dziurawym pontonem przez Morze Śródziemne… no, ale wówczas raczej utoniesz. Jeżeli jesteś uchodzącą niemającym pieniędzy na łapówkę za wizę, kierujące się katolickim „miłosierdziem” polskie władze oraz liderzy największego ugrupowania pseudo-opozycyjnego objadą cię w medialnych komentarzach od „terrorystów”, „zbrodniarzy”, „fanatyków”, „gwałcicieli”, „zboczeńców”, „leniów, którzy chcą żyć na socjalu” (jakby w

Zaimpregnowani wyznawcy

Media żyją wielką aferą łapówkarską, powiązaną z masową zbrodnią, jaką PiS i jego siepacze popełniają od lat na granicy z Białorusią. Oto wiele osób uchodźczych jest tam bitych, torturowanych i odsyłanych do Białorusi (osławione push-backi), inne pakowane są do polskich obozów koncentracyjnych (formalnie zwanych ośrodkami dla cudzoziemców), jeszcze inne zostawiane w lesie na śmierć, przed którą – o ile zdołają – ratują je aktywiści… Ale okazuje się, że za ciężkie pieniądze można sobie kupić polską wizę, tyle że wyprodukowaną… w Białorusi, jak podają media – i swobodnie przekroczyć rubież. W Ministerstwie Spraw Zagranicznych wszyscy mieli o tym wiedzieć, a nawet być w sprawę umoczeni; na tym właśnie polega afera. Jest to współczesna odmiana szmalcownictwa, i to w dosłownie państwowej, a w zasadzie rządowej skali. No, ale wiadomo, jakim ponurym, zwyrodniałym pseudo-tradycjom hołduje nie-rządząca postsolidarnościowa prawica klerofaszystowska w postaci Bezprawia i Niesprawiedliwości.

Dziadocen

Żyjemy w antropocenie – epoce geologicznej, w której kształt naszej planety generują działania człowieka. Z tragicznymi konsekwencjami, dodajmy, takimi jak rozpętana przez kapitalistów i ich prawicowych sługusów katastrofa klimatyczna, czy też masowe wymieranie gatunków (wkrótce również naszego). Tymczasem w Polsce radośnie trwa sobie dziadocen. Czyli okres (nie podejmuję się określać, kiedy się rozpoczął, acz mam wrażenie, że jest równie stary, jak nasz patriarchat, tyle że przybierał różne formy), w którym o losach społeczeństwa oraz państwa decydują dziadersi – mężczyźni o konserwatywnych, betonowych i wstecznych poglądach, przekonani, że wszystko wiedzą najlepiej i z góry spoglądający na ludzi młodych oraz na kobiety. Przy okazji warto przypomnieć, że określenie „dziaders” NIE odnosi się do wieku; Donald Tusk, Roman Giertych, Radosław Kaczyński, Krzysztof Bosak, Zbigniew Ziobro, Władysław Kosiniak-Kamysz i im podobni prawicowi (skrajnie bądź umiarkowanie) politykierzy do jednost

Zabójczy przedmiot?

W jednym z katechizmów adresowanym do osób uczniowskich (o ile czegoś nie poplątałem) trzecich klas podstawówki pojawiła się deklaracja: „Wolę umrzeć, niż zgrzeszyć!”. Następuje ona po obietnicach: „Będę się często spowiadał i przystępował do Komunii Świętej”, „Będę święcił dni święte, przede wszystkim niedziele”, „Moimi przyjaciółmi będą: Jezus i Maryja”. Cóż, deklaracja o spowiedzi może budzić wątpliwości; przybywa argumentów psychologicznych na rzecz szkodliwości tej procedury dla osób małoletnich. Kult Jezusa i Maryi to kwestia wolności sumienia i wyznania, ale przyjaźnić się jest lepiej z ludźmi żywymi, a jeszcze lepiej – ze zwierzętami. Święcenie dni świętych jest jak najbardziej okej, przy czym dzieci należy uczyć, że ma ono na celu odpoczynek, regenerację sił, a udział w obrzędach religijnych to już wybór każdego człowieka. Niemniej zdanie: „Wolę umrzeć, niż zgrzeszyć” (przypisywane Dominikowi Savio) wywołało falę przerażenia oraz oburzenia wśród całej masy świadomych osób

Aby zwierzętom było lepiej

Zwierzęta nie są rzeczami, lecz istotami czującymi, wrażliwymi – wiele gatunków ma wysoko rozwiniętą psychikę – toteż nie powinniśmy ich eksploatować, wyzyskiwać, znęcać się nad nimi, ani mordować dla przyjemności. Jeść też nie, zwłaszcza, że mięso jest dla nas niezdrowe. Coraz więcej osób wykazuje rosnącą świadomość w kwestii zwierząt i ich praw. A co mądrzejsi politycy starają się za tymi – ogromnie, rzecz jasna, pozytywnymi – zmianami światopoglądowymi nadążać, toteż proponują różne rozwiązania programowe. Dziś sprawdzimy, co dla wspaniałych istot uczynić zamierza Lewica. Dla zwierząt trzymanych w domach i schroniskach proponuje ona: 1) określenie warunków bytowych, czyli po prostu standardów hodowli; 2) bezpłatną (o, bardzo ważne!) kastrację, sterylizację i chipowanie psów oraz kotów; 3) zakaz trzymania psów na łańcuchach (wielu degeneratów trzyma na nich nawet… yorki – serio!); 4) kontrole i wsparcie systemu schronisk. Niestety, obozy zagłady w postaci ferm przemysłowych

Leki na patologie

Rynek pracy w kapitalistycznej Polsce toczony jest przez nowotwory licznych patologii typowych dla nieludzkiego owego systemu w wersji neoliberalnej/neokonserwatywnej, jaką wdrożono u nas po obaleniu poprzedniego ustroju (technokracji biurokratycznej). W niektórych okresach minionych trzech dekad bywało trochę lepiej, w innych znacznie gorzej (zwłaszcza, odkąd do władzy dorwał się POPiS), generalnie jednak płace mamy znacząco niższe, niż wynikałoby to z rosnącej wydajności, zbyt rozplenione są niestabilne formy zatrudnienia (na czele oczywiście z umowami śmieciowym), prawa pracownicze to w znacznej mierze fikcja, wypłata oczywistości nie stanowi, wielu z nas haruje ponad ustawowy czas pracy… Mnożyć można by długo, zresztą, niejednokrotnie o tym wszystkim pisałem. Zasuwamy ciężko, bojąc się o każdy dzień, a mimo to licznym spośród nas nie starcza na przeżycie od pierwszego do pierwszego. W kapitalistycznej Polsce prędzej można dorobić się chorób zawodowych – fizycznych oraz psychicznyc

Lista postępu i wolności

Moim skromnym zdaniem na tle wszystkich komitetów wyborczych najlepiej wypadają listy Lewicy. Powodów ku temu jest kilka. Główny to oczywiście ich skład osobowy. Znajdziemy bowiem z jednej strony doświadczonych politycznych wyjadaczy (takich jak Włodzimierz Czarzasty), z drugiej młodych, lecz już doświadczonych i pełnych energii (Adrian Zandberg, Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, Magdalena Biejat i wiele innych osób), z trzeciej – ludzi rozkręcających karierę w polityce, przynależących jeszcze formalnie do młodzieżówek (takich osób jest wiele, o czym nieco szerzej napiszę dalej), z czwartej – wybitych działaczy społecznych (Piotr Ikonowicz, ludzie z NGOs) i demokratycznych (Jana Shostak), z piątej – twórców i artystów… Mówiąc krótko, są przedstawiciele i przedstawicielki licznych grup oraz środowisk. Nie ma jednolitości, jest wielość, różnorodność. Bardzo dobrze! Kolejną zaletą list Lewicy jest przestrzeganie parytetu płci; przy czym miejsca poszczególnych kandydatek zależą od okręgu wy

Społeczeństwo skrajnego ubóstwa

Jak przypominają politycy Lewicy, z Włodzimierzem Czarzastym na czele, w Polsce obecnie około 1,8 mln (realnie znacznie więcej, o czym w dalszej części tekstu) osób, w tym kilkaset tysięcy dzieci, żyje w skrajnym ubóstwie. Czyli dochody, jakimi ludzie ci dysponują, nie pozwalają na odpowiednie zaspokojenie najbardziej nawet podstawowych, związanych z odżywianiem, higieną czy zdrowiem potrzeb. Mówiąc krótko, egzystencja taka – wegetowanie, nie czarujmy się – zagraża zdrowiu, stopniowo wyniszcza organizm (psychikę zresztą też) i przyspiesza zgon. Naturalnie, to, że skrajne ubóstwo w Polsce występuje, jego zaś skala nie maleje, lecz okresowo rośnie, stanowi winę prawicy postsolidarnościowej, która narzuciła nam i konserwuje dziki kapitalizm w barbarzyńskim, neoliberalnym (bądź neokonserwatywnym, jak określają je, trafniej zresztą, Amerykanie) wydaniu. Bieda jest logiczną, w pełni naturalną konsekwencją patologii stanowiących esencję tego zbrodniczego, zdegenerowanego systemu: niskich p

Radzieckie science-fiction

Kilka tygodni temu rodziłem porządki w garażu, celem posegregowania i wywiezienia na skup (w mieście powiatowym, bo w mojej miejscowości takowego nie ma) zgromadzonej tam przez lata makulatury, która zalegała, zabierając cenne miejsce na ważniejsze przedmioty. Uzbierało się tego grubo ponad sto pięćdziesiąt kilogramów. Pośród zupełnie już niepotrzebnych papierów znalazłem kilka perełek: książeczki z Serii z Tygrysem i z cyklu Życie na gorąco , statut Stronnictwa Demokratycznego, przepowiednie Sybilli (serio!) i parę innych. Wszystko to pozycje wydane oczywiście w świetlanej epoce poprzedniego ustroju. Ma się rozumieć, książeczki te zachowałem z zamiarem czytania ich w wolnym czasie, chociażby podczas długich jesiennych wieczorów. Na razie sięgnąłem po pozycję Groźna planeta . Jest to wybór siedmiu opowiadań science-fiction, skompletowanych i przetłumaczonych przez Tadeusza Goska, autorami których są radzieccy pisarze: Jurij Nikitin, Władimir Firsow, Kirył Bułyczow, Dymitr Bielenkin

Hitlerowscy łącznicy

Paradoksalnie największym zagrożeniem, jakie wiąże się z nadchodzącymi w szybkim tempie wyborami parlamentarnymi, nie jest kolejne zwycięstwo Bezprawia i Niesprawiedliwości. Owszem, byłaby to straszliwa tragedia, niemniej wisi nad nami groźba jeszcze grosza – dobry wynik Konfederacji. Dobry, czyli taki, który pozwoliłby tym hitlerowcom wprowadzić do Sejmu tylu posłów, aby ich klub stał się atrakcyjnym koalicjantem dla PiS-u lub PO/KO. Chyba najlepiej zdaje sobie z tego sprawę Lewica, toteż początek swojej oficjalnej kampanii (jak będzie dalej, zobaczymy), poświęca właśnie na piętnowanie patologii Konfederacji i uderzaniu w tych nazistowskich degeneratów. Bardzo dobrze! Dwa największe obecnie ugrupowania – zarówno akutualnie nie-rządzące, jak i rzekomo „opozycyjne” – bardzo chętnie wciągnęłyby Konfederację do koalicji, gdyby zabrakło im stosunkowo niewiele do większości rządowej. Przeszkód ideologicznych by nie było; jak parę ładnych razy pisałem, wszystkie trzy formacje dzielą tę s