Bojowy jak nauczyciel
Rozkręca
się protest nauczycieli, polegający – śladem akcji
protestacyjnych prowadzonych przez policjantów czy pracowników
administracji sądowej – na masowym braniu zwolnień chorobowych. W
całej Polsce przybywa szkół oraz przedszkoli, w jakich z tego
powodu wstrzymano zajęcia.
Uczestnicy
protestu domagają się oczywiście głównie wyższych płac; mimo
bowiem rządowych zapowiedzi, te pozostają nader niskie (zwłaszcza
w przypadku nauczycieli z długoletnim stażem), nadto ostatnia
deforma systemu edukacji i będąca jej skutkiem likwidacja (nazywana
przez ministrę Zalewską „wygaszaniem”) licznych szkół
spowodowała, że część nauczycieli straciła pracę, inni zaś
muszą dziennie obsłużyć po kilka placówek (w każdej
przepracowując po dwie-trzy godziny), niekiedy znacznie oddalonych
od siebie (co generuje koszta dojazdu), byle móc wyrobić na pensum.
Sytuacja
przedstawicieli tej grupy zawodowej nie jest więc wesoła – harują
ciężko, muszą się najeździć, żeby w ogóle robotę mieć,
płace są marne, a prestiż zawodu… cóż, też nie zalicza się
do najwyższych. Do tego w wielu sprywatyzowanych (dla niepoznaki
„prowadzonych przez organizacje społecznej”) szkołach
nauczyciele często-gęsto pracują na śmieciówkach i nie mają
uprawnień swoich kolegów i koleżanek zatrudnionych na etacie.
Oczywiście,
PiS-owska deforma dotknęła też uczniów, którzy muszą niekiedy
po kilkadziesiąt kilometrów dojeżdżać do szkół, mają lekcje o
Bóg wie, jakich godzinach, potem w domu odrabiają zadania do późnej
nocy, są plany, by tydzień nauki wydłużyć im o sobotę, a jakby
tego było mało, uczą ich przepracowani, źle opłacani
nauczyciele, co odbija się, rzecz jasna negatywnie, na jakości
edukacji… o ile można to coś w ogóle nazwać edukacją, bo
program szkolny po deformie zdaje się zaczerpnięty wprost ze
średniowiecza, i to bynajmniej nie z nauki islamskiej, która
wówczas stała na nader wysokim poziomie.
Toteż
nie ma się co dziwić, że uczniowie solidaryzują się ze swoimi
pedagogami, wspierają ich protest i piszą listy w ich obronie.
Rząd
Bezprawia i Niesprawiedliwości problem jak na razie ignoruje.
Wkrótce jednak, coś mi się wydaje, Ministerstwo wątpliwej
Edukacji, może do spółki z premierem Morawieckim, wyda komunikaty
potępiające ów protest i jego uczestników. Ci ostatni określeni
zostaną jako „nieodpowiedzialni”… albo jeszcze gorzej.
Tymczasem
nauczyciele (plus wspierający ich uczniowie, o jakość edukacji
których również przecież toczy się gra) jak najbardziej mają
prawo, a nawet OBOWIĄZEK protestować. Bo nie oszukujmy się –
problemy tej grupy zawodowej nie zaczęły się ani wczoraj, ani z
chwilą wprowadzenia deformy Zalewskiej. Polska edukacja od 1989 roku
jest niedofinansowana, mniej lub bardziej ignoranccy politykierzy
traktują ją jako poletko dla eksperymentów (takim bowiem było
zarówno wprowadzenie gimnazjów za rządów AWS-UW, jak i ich
likwidacja przez PiS), natomiast publiczna oświata transformowana
jest w publiczną indoktrynację, głównie prawacką (bo już nawet
nie prawicową). Młodzież oduczana jest samodzielnego, kreatywnego
myślenia (służą temu wszechobecne testy), ogłupiana wciskanymi
jej sloganami oraz zniechęcana do czytania.
Nauczyciele
powinni więc walczyć nie tylko o swoje wynagrodzenia i jakość
swojej pracy – oczywiście chwali im się, że to robią – ale
też o poprawę całokształtu systemu edukacji w Polsce. Stanowią
bowiem jego część, a od jego jakości zależały będą losy
przyszłych pokoleń i kraju. Przepraszam za truizm.
Toteż
mam nadzieję, że ich działania tym razem okażą się na tyle
skoordynowane i będą miały na tyle szeroką skalę, iż zmuszą
rząd – ten lub następny, jaki wyłoni się po wyborach – do
wprowadzenia korzystnych zmian. Korzystnych zarówno dla kadry
pedagogicznej, jak też dla uczniów.
Nauczyciele,
bądźcie zatem bojowi niczym Żółte Kamizelki!
Komentarze
Prześlij komentarz