Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2018

Z okazji All Hallows Eve

Dziś odpoczniemy od polityki, gdyż jutro Wszystkich Świętych, mylnie nazywane świętem zmarłych, a dziś… All Hallows Eve, czyli Halloween. Innymi słowy, wigilia Wszystkich Świętych, celtyckie święto (w Irlandii drugie po Bożym Narodzeniu), podczas którego oddaje się cześć duchom przodków. A że Celtowie zamieszkiwali ongiś południe Polski, czyli ziemie, gdzie mieszkam i skąd wywodzi się moja rodzina, jakąś łączność kulturową wypada odczuwać… A jeśli komuś celtycka kultura nie w smak, za to woli słowiańską… to też pasuje, gdyż przedchrześcijańskie słowiańskie święto zmarłych, Dziady, obchodzono najprawdopodobniej dwa razy w roku: na początku maja i w nocy z 31 października na 1 listopada; z czasem ta druga data przeistoczyła się w zwyczajowe przygotowanie do chrześcijańskiego święta zmarłych, obchodzonego 2 listopada. Czyli Halloween z naszymi tradycjami w sprzeczności nie stoi. Dziś, przyznaję bez bicia, nie bardzo miałem czas się tym zainteresować, gdyż przedpołudnie spędziłem na cz

Samorząd, koalicja i partie

W ostatnich dniach media, ze szczególnym uwzględnieniem internetu, obiegła wieść, że w radzie jednego z powiatów powstać ma koalicja Sojuszu Lewicy Demokratycznej oraz… Bezprawia i Niesprawiedliwości. Informacja owa wzbudziła ogromne wzburzenie i niesmak wśród lewicowo nastawionych Polaków, zwłaszcza wśród wyborców SLD. Trudno się temu dziwić, bowiem pan Czarzasty od miesięcy zapowiadał, że żadnych koalicji z PiS-em nie będzie. Jednakowoż po ujawnieniu, iż radni z owego powiatu podpisali już odpowiednią umowę, przeciwnicy Sojuszu zaczęli wokół niego kreować otoczkę czarnego PR-u (zjawisko to omówiłem wczoraj na przykładzie księcia Vlada Draculi i pisanych przez jego wrogów, saskich kupców konkretnie, pamfletów ukazujących go jako masowego zbrodniarza i kanibala, które po kilku wiekach po śmierci hospodara poskutkowały tym, że Bram Stoker opisał go jako wampira), a partię zaczęto oskarżać o zdradę opozycji i bycie PiS-owskim sojusznikiem. Zarząd SLD z panem Czarzastym na czele za

Książę Vlad i czarny PR

Żyjemy w epoce fake news , czyli fałszywych informacji, rozpowszechnianych celowo, czy to aby poprawić wizerunek danej osoby lub instytucji, czy też aby wizerunek ów zeszmacić lub zniszczyć; w tym drugim przypadku mamy do czynienia z tzw. czarnym PR-em. W związku z tym do wszystkich wiadomości, jakie do nas docierają za pomocą mediów (NIE TYLKO internetu, ale też radia, telewizji czy prasy!) podchodzić musimy z wielką ostrożnością. Nie jest to wszelako zjawisko nowe; przeciwnie, już od setek, a może i tysięcy lat rozpowszechniano fałszywe informacje celem pomocy lub, częściej, zaszkodzeniu komuś. Niektóre przykłady czarnego PR-u okazały się zaskakująco trwałe, a nawet miały gigantyczny (pozytywny, dodajmy) wpływ na literaturę, teatr, kinematografię i inne dziedziny sztuki. Zajmiemy się dziś jednym z nich, bodaj najsłynniejszym. Dawno, dawno temu, bo w XV wieku, żył sobie książę Vlad – wedle niektórych numeracji III, wedle innych IV (nie wiem, która jest poprawna) – hospodar Woło

PiS i faszyzm

Pani europosłanka Róża Thun z PO przygotowała – w podzięce za co składam jej niniejszym wyrazy głębokiego szacunku (czasem nawet politycy Platformy potrafią coś zrobić dobrze lub, jak w tym przypadku, bardzo dobrze) projekt rezolucji wzywającej rządy państw członkowskich Unii Europejskiej do przeciwstawienia się działalności ugrupowań neofaszystowskich i neonazistowskich. Inicjatywa pani Thun jest najbardziej potrzebna i słuszna. Hydra skrajnej prawicy – od nacjonalistycznej po nazistowską – podnosi swój obmierzły łeb w całej Europie (i nie tylko!), powodując coraz większe zagrożenie powrotu w jakieś formie tego, co znamy z historii Włoch, Niemiec, Hiszpanii czy Portugalii dla przykładu. Skrajni prawicowcy są wprawdzie jeszcze nieliczni, aczkolwiek cały czas ich przybywa, a ich partie wchodzą do parlamentów poszczególnych krajów. Symbolika nacjonalistyczna i nazistowska jest eksponowana w licznych państwach, w (k)raju nad Wisłą też, Hitler jest coraz głośnie gloryfikowany, zaś ch

Co musi zrobić SLD?

Na początek mała dygresja. Za sprawą metody d’Hondta, służącej oczywiście do przeliczania głosów na mandaty, skład większości sejmików wojewódzkich w nowej kadencji będzie nader niereprezentatywny, tzn. w niewielkim tylko stopniu odzwierciedlający autentyczne preferencje wyborcze. Metoda ta sprzyja dużym partiom, toteż Bezprawie i Niesprawiedliwość będzie miało WIĘCEJ mandatów, niż wynikałoby to z uzyskanego wyniku, KO – nieco mniej, a PSL i SLD – znacznie mniej. Natomiast Kukiz’15, który to komitet również przekroczył próg wyborczy, w sejmikach najpewniej nie będzie miał ani jednego radnego. Dlatego jestem za wycofaniem metody d’Hondta (stosowanej, niestety, także w wyborach do Sejmu) i zastąpieniem ją metodą Sainte-Lague, która lepiej odzwierciedla preferencje wyborcze, a zatem jest bardziej demokratyczna. Dobrze, a teraz do meritum. Bez względu na to, jaka metoda przeliczania głosów na mandaty jest w użyciu, w większości państw kapitalistycznych, jak pisałem wczoraj, demokrac

Nie ma demokracji

Wielokrotnie pisałem na tych łamach, że w kapitalizmie demokracja – chodzi tu oczywiście o ustrój polityczny państwa – może być co najwyżej szczątkowa, ułomna. Rzecz jasna, dotyczy to nie tylko Polski, lecz w zasadzie wszystkich państw kapitalistycznych. Powodów ku temu jest wiele, tu skupię się na kilku. Ot, choćby na takim: co z tego, że możemy w wyznaczonym czasie pójść na wybory i oddać nasz cenny jakoby głos na tego czy innego kandydata, skoro nasi demokratycznie wybrani przedstawiciele zasiadający w organach władzy państwowej bądź samorządowej, mają ograniczone, i to mocno, pole działania? Zakres ich kompetencji władczych praktycznie bowiem nie obejmuje – a jeśli już, to w nader mizernym zakresie – kwestii gospodarczych. Tak zwany rynek kontrolują bowiem nie demokratycznie wyłonione władze państwowe, lecz – zarządzane niedemokratycznie, a niekiedy będące wręcz strukturami nieomal totalitarnymi – gigantyczne koncerny, ściślej zaś rzecz ujmując, ich prywatni właściciele, czyl

PiS, LOT i proletariat

W państwowej, podległej bezpośrednio premierowi spółce PLL LOT trwa strajk. I szybko się zaostrza. O problemach pracującego tam proletariatu pisałem już kilkakrotnie, więc teraz będzie krótko, dla przypomnienia: kiedy nasz przewoźnik lotniczy wpadł przed laty w kryzys (przeżywała go wówczas branża lotnicza na całym bez mała świecie), zarząd zaproponował pracownikom plan naprawczy polegający na TYMCZASOWYM pogorszeniu warunków zatrudnienia. Załoga się zgodziła. Gdy jednak sytuacja finansowa LOT-u się poprawiła (z czego oczywiście należy się cieszyć) i firma zaczęła przynosić zyski, nie nastąpił powrót do starych, lepszych warunków pracy. A skoro tylko stery objął nowy zarząd z PiS-owskiego nadania, zrobiło się jeszcze gorzej. Spora część załogi pracuje na umowach śmieciowych lub na samozatrudnieniu (czym zarządza spółka-córka, zdaniem Państwowej Inspekcji Pracy będąca de facto niezarejestrowaną, czyli nielegalną agencją pracy), zarobki są niskie, a narzucone normy czasu pracy pow

Serdecznie pana zapraszamy

No i po wyborach samorządowych. O sondażowych wynikach pisał dziś nie będę; swoimi refleksjami na temat elekcji podzielę się, gdy PKW poda wyniki oficjalne. Na razie wspomnę tylko, że kilka rzeczy mnie cieszy (wybory CHYBA nie zostały sfałszowane, dotychczasowy burmistrz mojej miejscowości wygrał już w pierwszej turze – i fajnie, bo sprawuje swoją funkcję nieźle, mimo iż jest z PO), kilka natomiast smuci. Ale o tym, jako się rzekło, napiszę za kilka dni. Dziś podzielę się refleksją na zupełnie inny temat. Co jakiś czas – niestety, nazbyt często jak na mój gust – dzwonią do mnie przedstawiciele firm o dziwnych nazwach, by zaprosić mnie na taką czy inną prezentację, podczas której wyciskany mi będzie towar, jakiego w żadnym razie ani nie chcę, ani nie potrzebuję (podobnie jak dołączanych do niego „prezentów”), a którego ceny osiągają astronomiczne pułapy. Kilka chwil temu też miałem podobny telefon. Zawsze uprzejmie odpowiadam, iż nie będę zainteresowany. Jeśli dzwoniący jest n

Dlaczego poprę SLD

Pojutrze wybory samorządowe. Oczywiście się na nie wybieram. Nie będę wymieniał po nazwisku, na kogo oddam swój głos, ale jak się zorientowaliście po tytule, zamierzam poprzeć SLD. Powodów ku temu jest kilka. Pierwszy jest taki, że odkąd dysponuję czynnym prawem wyborczym, głosuję właśnie na Sojusz Lewicy Demokratycznej (lub koalicję, w której się on znajdował: przed laty Lewicę i Demokratów, później Zjednoczoną Lewicę). Jeśli w moim okręgu nie ma lewicowych kandydatów, oddaję swój głos na zasadzie mniejszego zła (co przyznaję bez bicia) na osoby z PO lub komitetu lokalnego. Jednakże w pierwszym rzędzie jestem wyborcą SLD. Partii tej wiele musiałem wybaczyć: kroczenie po „trzeciej drodze” wytyczonej przez Blaira i Schroedera (zabójstwo dla europejskiej lewicy!), poparcie dla haniebnej inwazji na Irak w 2003 roku, wieloletnią zachowawczość w akcentowaniu kwestii społecznych (co dla lewicowców powinno być najważniejsze)… Niemniej jednak rozumiałem i rozumiem, że właśnie politycy S

Dlaczego pójdę na wybory

Z czynnego prawa wyborczego korzystam, odkąd je uzyskałem. Od ukończenia osiemnastu lat chodzę na wszystkie wybory i referenda (tak, na to idiotyczne, jakie przed trzema laty urządził Bronisław Komorowski, też poszedłem – dla zasady oczywiście). Z prawa biernego jeszcze nie korzystałem; póki co, koncentruję się na pracy pisarza i blogera, nie myślałem więc o kandydowaniu. Dlaczego jednak głosuję? Cóż, odpowiedź najprostsza i najbardziej oczywista jest taka, że chcę po prostu skorzystać z uprawnienia, jakie mi przysługuje (póki JESZCZE je mam, bo jeśli Bezprawie i Niesprawiedliwość będzie dalej rządziło, nasze czynne prawo wyborcze może zostać zlikwidowane lub mocno ograniczone… i bynajmniej sobie w tym miejscu nie kpię!). Mówiąc krótko, głosuję, bo mogę. Powód drugi jest taki, że jestem obywatelem tego państwa, toteż pragnę mieć pewien wpływ na to, kto nim rządzi: czy to na poziomie samorządowym, czy to krajowym, czy to europejskim. Rzecz jasna, nie mam złudzeń, że mój głos

Dobre wieści ze świata

Dobrych wiadomości dociera do nas stosunkowo mało. W sumie nic dziwnego – media zarabiają głównie na tych złych; zastanawiam się, czy to dlatego, że skoro nasz gatunek jest barbarzyński z natury ( vide filozofia Roberta E. Howarda wyrażona w opowiadaniach o Conanie z Cimmerii), lubimy obserwować nieszczęścia i tragedie spadające na bliźnich, do czego kapitalistyczny rynek po prostu się dostosowuje. A tragedia w postaci wywalenia Polski z Unii Europejskiej może już wkrótce nas wszystkich dotknąć; pewien zerowy minister właśnie nas do niej przybliżył… Żeby zatem poprawić nastrój Wam i sobie, napiszę dziś o kilku pozytywnych wydarzeniach, jakie rozegrały się w minionych tygodniach na świecie. I tak: Papież Franciszek spotkał się z imamem al-Tayyibem z uniwersytetu al-Azhar. Owa kairska teologiczna uczelnia muzułmańska uchodzi za „najbardziej renomowaną instytucję oświaty islamu sunnickiego”, natomiast imam al-Tayyib to jeden z największych autorytetów społeczności muzułmańskiej.

Ocena pewnego papieża

Dziś pozostaniemy przy tematyce kościelnej, albowiem obchodzimy czterdziestą rocznicę wybory Karola Wojtyły na stanowisko biskupa Rzymu, czyli papieża. Z tej okazji w Kościele katolickim, przynajmniej w Polsce, jest takie małe święto, np. w mojej parafii podczas nabożeństwa różańcowego będzie można uczcić papieskie relikwie. I okej, Jan Paweł II jest świętym Kościoła katolickiego, nie mam więc nic przeciwko obrzędom religijnym ku jego czci, w których udział będzie wezmą ci, co mają na to ochotę. Wolność sumienia i wyznania jest jedną z najwyższych wartości, toteż należy ją uszanować. Gorzej, że nasi faryzejscy… znaczy, bogobojni prawicowi politycy i dziennikarze o mało co nie defekują z radości z powodu okrągłej rocznicy. I jakoś mało kto dostrzega, że o Janie Pawle II – cokolwiek by sądzić, jednej z ważniejszych i ciekawszych postaci w polskiej historii – w (k)raju nad Wisłą praktycznie nie odbyła się dotąd rzeczowa, merytoryczna dyskusja. Czyli taka, która podkreśliłaby za

Lewicowiec wśród świętych

Papież Franciszek ogłosił liczącą siedem pozycji listę kanonizowanych. W tymże gronie znalazł się papież Paweł VI, który dokończył obrady Soboru Watykańskiego II (niestety, wdrażanie jego postanowień w znacznej mierze zastopował Jan Paweł II), zwołanego przez swojego poprzednika, Jana XXIII. Z punktu widzenia dzisiejszej notki znacznie ważniejszy jest jednak inny nowy święty, czyli radykalnie lewicowy arcybiskup Oscar Romero (1917-1980) – facet, który na kanonizację bez wątpienia zasłużył. Romero urodził się w Salwadorze. Jako dziecko z powodu biedy terminował w pracowni szewskiej, z czasem doszedł jednak do wniosku, że od wytwarzania i reperowania butów znacznie lepsza jest kariera duchownego, toteż wstąpił do zakonu jezuitów w San Miguel. Później odbył studia teologiczne w San Salvadorze, skąd wyjechał do Rzymu, gdzie kształcił się w Uniwersytecie Gregoriańskim. W roku 1942 przyjął święcenia kapłańskie; początkowo chciał pracować w Rzymie, ale w 1944 r. zdecydował się na powrót

Żuk i Marsz Równości

Na początek mała dygresja. Dziś rocznica Bitwy pod Lenino. Z tej okazji składam hołd wszystkim jej uczestnikom, a tym, którzy jeszcze żyją – najlepsze życzenia. Dobrze, a teraz przejdźmy do meritum, czyli do pana Żuka Krzysztofa, prezydenta Lublina, członka Platformy (anty)Obywatelskiej. Pan prezydent nie udzielił w ostatnich dniach zgody na przejście lubelskimi ulicami Marszu Równości, czyli parady organizowanej przez przedstawicieli środowiska LGBT, niosącej pozytywny, równościowy przekaz, mającej walory edukacyjne, a jednocześnie skierowanej przeciwko dyskryminacji. Jak wszystko, co dobre i kolorowe, podobne marsze budzą alergię i agresję u skrajnych prawicowców (nacjonalistów, faszystów i nazistów). Krzysztof Żuk obawiał się więc, że ci ostatni zaatakują paradę, zagrażając zdrowiu i życiu mieszkańców Lublina. Te właśnie obawy, którymi pan prezydent podzielił się publicznie, miały być podstawą do zakazu Marszu Równości. Jego uczestnicy oczywiście zaskarżyli ową decyzję do sądu

Wielka Stopa i kapitalizm

Przeglądając kilka lat temu kanały telewizyjne, trafiłem na jakiś program poświęcony Wielkiej Stopie, inaczej Sasquatchowi – mitycznemu humanoidowi, który jakoby ma zamieszkiwać Góry Skaliste i lasy na pograniczu USA i Kanady. To taki amerykański odpowiednik yeti. Sporo ludzi wierzy w jego istnienie, choć brak jak na razie dowodów, które by owo istnienie potwierdzały bądź mu przeczyły. Oczywiście nie mam zamiaru rozstrzygać na tych łamach, czy Sasquatch jest stworzeniem realnym, czy nie. Jako że nowe gatunki zwierząt (jak i te, które uznawano za wymarłe, choćby latimeria) są co jakiś czas odkrywane, nie zdziwiłbym się, gdyby pewnego dnia istnienie Wielkiej Stopy potwierdzono, ale też niespecjalnie bym się zdumiał, gdyby znaleziono dowody jednoznacznie przeczące występowaniu tego stwora. Natomiast w programie, o którym wspomniałem (tytułu nie pamiętam, zresztą włączyłem telewizor już w jego trakcie), twórcy podzielili się ciekawą spiskową teorią dziejów, wedle której rząd USA