Na lodzie

Dziś odejdziemy od polityki, religii, mediów, systemów ekonomiczno-społecznych i innych tego typu zagadnień. Chciałbym bowiem poruszyć temat, który mnie ostatnio frapuje.
Otóż, zaczęła się nam zima, przynajmniej we wschodnich i południowych regionach Polski, czyli m. in. tam, gdzie mieszkam. Jedni za nią tęsknili, inni nie. Tak czy owak, pada śnieg, temperatura utrzymuje się poniżej zera stopni Celsjusza („Jak jest zima, to musi być zimno. Takie jest odwieczne prawo natury”), chodniki i jezdnie są oblodzone. Już od kilku ładnych miesięcy, mimo iż październik, listopad oraz grudzień do nazbyt mroźnych ani śnieżnych nie należały, ludzie zamarzają na śmierć. Głównie oczywiście bezdomni; w tym miejscu warto powtórzyć, iż bezdomność – w poprzednim ustroju, czyli technokracji biurokratycznej, stanowiąca zjawisko marginalne, przynajmniej, odkąd kraj podniesiony został z ruin pozostawionych przez II wojnę światową – w obecnej skali to ponury skutek nieludzkiego systemu kapitalistycznego: wyzysku, niestabilnego zatrudnienia, biedy, banksterstwa (spory, choć trudny do dokładnego określenia odsetek bezdomnych to ofiary oszukańczych kredytów)… Zamarzają też pozostawione na pastwę losu przez ludzi zwierzęta.
Ale to nie jedyne ofiary zimy. Prawie codziennie media donoszą o wypadkach samochodowych, w tym śmiertelnych. A to auto wpadło w poślizg, którego kierowca nie potrafił opanować (mnie ta sztuka udała się kilkakrotnie, ale zawsze przy małych prędkościach), skutkiem czego pojazd przywalił w drzewo, słup lub cokolwiek innego. A to z powodu niedostosowania prędkości do – ogromnie trudnych, nie oszukujmy się – warunków nie udało się wyhamować i doszło do zderzenia. A to piesi zostali potrąceni…
Kiedy tak po wyjściu z domu obserwuję zachowanie ludzi na drodze, dochodzę do niewesołego wniosku, iż komunikaty o wypadkach bynajmniej nie są czymś zaskakującym. Jako społeczeństwo dajemy bowiem przykład ogromnej bezmyślności.
Owszem, większość kierowców podczas opadów śniegu i mrozu prowadzi swoje samochody możliwie najwolniej, i to im się chwali. Niestety, trafiają się jednak piraci, którzy chyba pojęcia nie mają, że kiedy jest ślisko, trzeba zwolnić oraz zachować zwiększony odstęp od poprzedzającego pojazdu. Tymczasem, niezależnie od pory roku, obserwuję na polskich drogach kierowców, jacy bardzo lubią siedzieć komuś na tyle, tzn. jechać tuż za zderzakiem auta przed sobą; jest to naprawdę niebezpieczne, a w zimie szczególnie. Nie wiem, czy taki styl jazdy świadczy o kiepskich kursach na prawo jazdy, czy też o braku wyobraźni… czy i o jednym, i o drugim. Ja, jeżdżąc samochodem, bardzo nie lubię siedzieć komuś na ogonie, podobnie jak nie lubię, gdy ktoś trzyma się tuż za mną.
Niestety, tak zimą, jak i w inne pory roku, obserwować można kretynów (przepraszam, ale inaczej nazwać się ich nie da), którzy prowadzą auta z nosem w ekranie smartfonu (raz widziałem, latem swoją drogą, jak jeden taki o mało nie spowodował stłuczki). Jeszcze gorsze zdanie mam o kierowcach w stanie nietrzeźwym. Zimą, kiedy drogi są śliskie, i jedni, i drudzy są szczególnie niebezpieczni.
Wbrew jednak obiegowym, lansowanym w mediach opiniom, nie każdy wypadek jest winą kierowcy. Spory odsetek z nich powodują piesi, którzy też potrafią zachowywać się skrajnie bezmyślnie. Praktycznie codzienne widzę osoby wchodzące na przejście (przejście BEZ ŚWIATEŁ, dodajmy), nie oglądnąwszy się ANI RAZU. Niekiedy nadjeżdżające auto – w tej liczbie tir – wyhamowuje tylko cudem… Tymczasem, jak wiemy, na śliskiej nawierzchni droga hamowania wydłuża się, i to znacznie. Podejrzewam, że czynią tak głównie osoby, które nigdy nie prowadziły samochodu, choć nawet one wiedzieć powinny, iż nie ma auta, które zatrzymałoby się w miejscu. Oczywistym jest, że na pasach pieszy ma prawo czuć się bezpiecznie, ale jezdna, jak sama nazwa wskazuje, jest dla pojazdów, piesi są tam tylko gośćmi, którzy korzystając z niej, MUSZĄ zachować szczególną ostrożność, czyli albo zaczekać, aż nadjeżdżający pojazd ich przepuści, albo zaczekać, aż sobie odjedzie. I zawsze, przed wejściem na przejście, należy się rozejrzeć.
Nie robię z siebie aniołka, sam nie zawsze przechodzę na psach (acz często chodzę w miejscach, gdzie ich nie ma), zawsze jednak upewniam się przed przekroczeniem jezdni, czy nic nie nadjeżdża. Zaś wieczorami i nocą, nawet w obszarze zabudowanym, gdzie nie ma takiego obowiązku, noszę odblask. Spacerując po zapadnięciu zmroku, zachowuję też szczególną ostrożność, ponieważ nie wiem, czy kierowca, którego mogę napotkać, nie jest przypadkiem skrajnie zmęczony (mógł pracować kilkanaście godzin tego dnia, czy przejechać kilkaset kilometrów), a przez to mocno zdekoncentrowany. Wiem z własnego doświadczenia, jak to jest wracać do domu autem na trasie kilkudziesięciu kilometrów po ciężkim dniu pracy, toteż zdaję sobie sprawę, że wieczorem MUSZĘ uważać na zmęczonych, przepracowanych kierowców i nie pchać się im pod koła.
Myślmy na drodze, a będzie bezpieczniej!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor