System tandety
W
szafce stoi młynek do kawy. Nie wiem, w którym konkretnie roku
został wyprodukowany, ale na pewno w okresie PRL-u, może w latach
80., może w 70. I działa! Z kolei w garażu mam jeszcze radziecki
prostownik – też działa, żadnych awarii. Podobnie rzecz się ma
z odkurzaczem „jamnikiem”, używanym głównie do odkurzania
auta.
Tymczasem
czajnik elektryczny, wyprodukowany już za kapitalizmu (przez polską
firmę, choć w Chinach) działał niecałe dwa lata i radośnie
sobie padł tuż przed Świętami. Zastanawiam się, czy kupić nowy,
czy gotować na gazie. Trwałość produktów elektrycznych i
elektronicznych w ogóle jest bardzo niska, podobnie jak np. nadwozi
samochodowych. Bardzo tandetne są elementy wykończenia wnętrza
domowego, takie jak rolety do okien. W ogóle trwałość praktycznie
wszystkiego z roku na rok się pogarsza – i chodzi mi tu o
fabrycznie nowe rzeczy, wprowadzane na rynek.
Kapitalizm
jako system doprowadził do tego, że jesteśmy zalewani tandetnymi,
nisko-trwałymi produktami, nadto tak skonstruowanymi, że w razie
poważniejszej awarii nie opłaca się ich naprawiać (przynajmniej
niektórych z nich), lepiej kupić nowy egzemplarz.
Dzieje
się tak oczywiście dlatego, że na rynku działa cała masa
konkurujących ze sobą podmiotów, czyli producentów. Ich zysk
(poza oczywiście wyzyskiem, sprowadzającym się do oszczędzania na
sile roboczej) bierze się ze sprzedaży wyprodukowanych dóbr. Im
więcej się sprzeda, tym więcej kasy znajdzie się na koncie
kapitalistycznych właścicieli – to oczywiste. I dlatego produkcja
trwałych wyrobów zwyczajnie się nie opłaca.
Każdy
z konkurujących producentów musi sprzedawać jak najwięcej swoich
wyrobów, żeby wyjść na swoje. Tymczasem, jeśli klient nabędzie
produkt trwały, odporny na zużycie, mogący działać przez długie
lata, a do tego wszystkiego prosty i tani w naprawie… to po co
miałby za rok czy dwa kupować nowy? Toteż z punktu widzenia
kapitalistów znacznie lepszym rozwiązaniem jest wytwarzanie i
dystrybucja dóbr o niskiej trwałości, szybko się zużywających i
takich, których nie opłaca się naprawiać. Wówczas będą mili
stały obrót, bo konsumenci wracali będą co chwilę po nowy
czajnik, telewizor, lodówkę, pralkę czy cokolwiek innego, a zatem
i zysk będzie rósł.
Ktoś
powie, że wyższa jakość produktów pomoże wyrobić renomę
marki, co zwabi nowych klientów. I to się sprawdza, ale raczej w
wypadku dóbr luksusowych, a przynajmniej drogich. Lub takich, co
dopiero wchodzą na rynek i czymś muszą się wyróżnić na tle
konkurencji. Niektóre marki samochodowe, przykładowo, do dzisiaj
jadą na renomie bezawaryjnych i trwałych. Tyle, że samochód nie
jest produktem, który kupuje się co kilka miesięcy czy co roku,
nadto jego konstrukcja jest na tyle skomplikowana, że trzeba go na
bieżąco serwisować – i sam ów serwis stanowi kolejne źródło
zysku dla producenta. Przeto również auta stają się coraz mniej
trwałe, właśnie po to, by częściej jeździć z nimi do serwisu…
Produkowanie
trwałych dóbr byłoby opłacalne, co ciekawe, w warunkach monopolu
lub oligopolu. Monopolista lub oligopoliści bowiem tak czy owak
swoje produkty sprzedadzą, nie musząc walczyć o klientów (ci
bowiem w monopolu lub oligopolu wyboru nie mają, muszą nabyć to,
co im się proponuje). Skoro nie trzeba ścigać się z konkurentami
na wyniki sprzedaży, a sama sprzedaż jest tak czy owak zapewniona,
spokojnie można wyprodukować dobro działające przez długie lata
i/lub łatwe w naprawie – zysk będzie. I właśnie dlatego wiele z
produktów pochodzących z państw RWPG działa do dzisiaj.
Zatem
paradoksalnie (przynajmniej w świetle tego, co wciska nam
kapitalistyczna propaganda) kapitalizm wraz z wolną konkurencją
absolutnie nie zapewniły nam tego, że to, co kupujemy, będzie
wysokiej jakości i odporne na zużycie. Przeciwnie, skoro bardziej
opłaca się produkować i sprzedawać tandetę niż wysoką jakość,
to nie dziwmy się, że zalewa nas fala złomu i śmieci, za które
bulimy ciężkie pieniądze.
Komentarze
Prześlij komentarz