Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2021

Życie pełne męki

Sam wprawdzie dzieci nie mam (i jest to jeden z elementów mojego życia, zmiany których absolutnie nie pragnę), niemniej synek mojej krewnej rozpoczął właśnie „edukację” (o ile w obecnych polskich warunkach słowo to odpowiada rzeczywistości) w pierwszej klasie podstawówki. Dzieciaczek ma dziennie pięć-sześć lekcji, podczas gdy w moich czasach normą było trzy do czterech. Wymiar czasu spędzonego w szkole zwiększyły mu trzy godziny wuefu tygodniowo, język angielski (w moich czasach jego szkolna nauka rozpoczynała się od klasy czwartej, o ile coś mi się nie pokiełbasiło), no i religia oczywiście. Co gorsza, miałem okazję zaobserwować, jak ciężki plecak nosi ów chłopczyk. Nie życzę mu źle, niemniej obawiam się, że w wieku dwudziestu kilku lub trzydziestu lat może mieć problemy z kręgosłupem; z góry współczuję. Oczywiście, nasz dzisiejszy młodociany bohater nie stanowi wyjątku od reguły; dzieci w jego wieku właśnie tak mają. Ściśle rzecz ujmując, te, rodzice których nie przejawiają przeros

Rzecznicy obcego interesu

Już wkrótce czekają nas drastyczne podwyżki cen gazu; odczują je ci zwłaszcza obywatele, którzy ogrzewają nim swoje domy, acz walną one w mniejszym lub większym stopniu w nas wszystkich. Dlaczego tak się stanie? Ano, z winy rządzących Polską prawicowców postsolidarnościowych, obecnie pod PiS-owskim logiem. Wolą oni kupować droższy gaz z USA niż tańszy rosyjski; rzecz jasna, od lat dorabiają do tego pomysłu uzasadnienie ideologiczne, jakim jest „uniezależnienie gospodarcze od Rosji” (co nie przeszkadza w importowaniu stamtąd węgla kamiennego). Dywersyfikacja dostaw surowców energetycznych jest oczywiście ważna, ale głównym kryterium przy podejmowaniu decyzji w tym zakresie winna być ekonomia, nie polityka, a już na pewno nie uprzedzenia rządzących, wynikające z ich wstecznictwa. Import gazu ze Stanów Zjednoczonych jest po prostu dla Polski nieopłacalny, co w bardzo już niedługim czasie odczujemy w naszych portfelach… i co negatywnie odbije się na naszym zdrowiu, bowiem głośno się mówi

System się sypie

A w każdym razie chyba zaczyna. Są tego pierwsze symptomy. W USA, przykładowo, pojawiły się problemy z dostępnością… papieru toaletowego. Na razie sytuacja ta dotyka ponoć tylko jednej sieci sprzedaży, ale domniemywać należy, że w ślad za nią pójść mogą inne, no i nie skończy się na tym jednym towarze, bo innych też może brakować na amerykańskich półkach w sklepach. Jest to jeden ze skutków pandemii COVID-19, która mocno uderzyła w gospodarkę Stanów Zjednoczonych. Z brakami – i to, wedle medialnych doniesień, coraz poważniejszymi – podstawowych dóbr zmagać się zaczęli już pewien czas temu Brytyjczycy. Towarów codziennego użytku szybko im ubywa, sklepy może jeszcze nie świecą pustkami, ale podobno niewiele im do tego brakuje. Gorzej z paliwami – Wielka Brytania popadła pod tym względem w kryzys, jej mieszkańcom coraz trudniej zatankować swoje pojazdy, a rząd, jak usłyszałem na antenie jednego z mediów, rozważa nawet obstawienie stacji paliw wojskiem, by zapobiegało ono bójkom o benzy

Wyborcy i wyznawcy

Może się mylę (chciałbym, aby tak było), lecz czytając wpisy na różnego rodzaju forach oraz portalach społecznościowych, dochodzę do wniosku, że politycy mają coraz mniej wyborców, a coraz więcej wyznawców, w każdym razie wśród osób piszących komentarze. Kiedyś dotyczyło to głównie liderów ugrupowań skrajnie prawicowych, czyli PiS-u i partii neonazistowskich, ewentualnie showmanów pchających się do polityki, ostatnio jednak zjawisko to nasila się również wobec polityków bardziej umiarkowanych, nawet tych, co dawniej kojarzyli się raczej z rozsądkiem. Czym się różni wyborca od wyznawcy? Ano tym, że ten pierwszy, popierając danego polityka lub formację, dostrzega jego/jej wady. Owszem, w oczach wyborcy zalety przeważają (poparcie skądś się przecież bierze), ale nie przysłaniają wszelkiego rodzaju niedociągnięć. Taki obywatel potrafi trzeźwo ocenić osobę czy partię, na jaką głosuje. Dokonując tejże oceny, myśli, nie przyjmuje też bezrefleksyjnie partyjnej propagandy, wie zatem, kiedy jes

Biedny nie może

Kiedy przez Polskę przetaczały się dyskusje (często, niestety, bardziej zasługujące na nazwę wylewania pomyj) o uchodźcach, ze strony jednostek -delikatnie rzecz ujmując – niechętnych ich przyjmowaniu padał taki oto „argument” (cudzysłów nieprzypadkowy): „Co to za uchodźcy, skoro mają smartfony?”. W ostatnich tygodniach jakieś kanalie przyuważyły, że ludzie próbujący przedostać się przez polską granicę wschodnią celem ratowania własnego życia, nosili dobre ubrania, byli w miarę czyści (przynajmniej tak to pokazywano na zdjęciach; ile w tym prawdy, trudni mi orzec, skoro nie jestem na miejscu), a co najgorsze, dziewczynka miała kota, który składał się z czegoś więcej niż skóra i kości – a zatem też „nie mogli być uchodźcami”. Pokutuje bowiem przekonanie, że uchodźca musi być wygłodzony, tonąć w brudzie i wszach, nosić łachmany oraz nie posiadać przy sobie niczego, co miałoby jakąkolwiek wartość materialną, o zwierzętach nie wspominając (to, że ktoś może cenić życie psa czy kota na równi

Polak w gracie

Kiedy rozejrzymy się wokół, ujrzymy mnóstwo samochodów. Korki w dużych, a często i średnich miastach to codzienność, zaś nawet w małych miasteczkach często trudno o wolne miejsce na parkingu. Cóż, nic w tym dziwnego, biorąc pod uwagę, że komunikacja publiczna – zwłaszcza w rejonach wiejskich oraz tych, co najmocniej ucierpiały na skutek transformacji gospodarczej – mocno szwankuje. Skoro aż około 20 proc. z nas jest od niej całkowicie lub prawie całkowicie odcięte, posiadanie własnych czterech kółek staje się wręcz koniecznością, jeśli musimy dojechać do pracy. Toteż samochodów przybywa z roku na rok. Gdy jednak przypatrzymy się im bliżej, okaże się, że w większości są to stare, a często wręcz bardzo stare pojazdy. Średnia wieku samochodu osobowego użytkowanego na polskich drogach to kilkanaście lat (w żadnym razie nie rzucam tu kamieniem, bo mój też zbliża się do pełnoletniości). Nowe fury kupują lub biorą w leasing głównie firmy; odbiorcy indywidualni najczęściej muszą zadowolić się

Koledzy

Do internetu wyciekły zdjęcia z sejmowej impry, na której pan Borys Budka, do niedawna lider Platformy Obywatelskiej, pije wódkę z prominentnymi PiS-owcami (szczególnie źle wygląda, że wśród tychże jest Szumowski, były minister zdrowia, współodpowiedzialny za fatalną walkę z COVID-19 i ogromną liczbę zgonów na tę chorobę). Komentarze internautów są różne. Sympatycy PO sprawę bagatelizują, zwolennicy Lewicy, jacy od dawna podkreślają, że jeśli cokolwiek różni Platformę od PiS-u, to co najwyżej detale, wypowiadają się w tonie: „A nie mówiłem(am)?”, nie brak też takich komentatorów, co twierdzą, iż wszyscy politycy jedną tworzą sitwę. A ja napiszę tak: nie ma absolutnie nic zaskakującego w tym, że parlamentarzyści PO doją gorzałę z PiS-owcami. Wszak to koledzy z sejmowych ław, ludzie, którzy na co dzień spotykają się w pracy (przynajmniej niektórzy spośród nich w Sejmie faktycznie pracują, acz oczywiście nie brak i takich, co biorą tam ciężką kasę, żadnego wysiłku w aktywność parlamen

Alergia na głupotę

Przyznam, że mam uczulenie na głupotę. Chyba zawsze – tzn. odkąd nauczyłem się samodzielnie myśleć i wyrabiać własne opinie – mi ono dolegało, niemniej w ostatnich latach mocno się nasiliło. Być może dlatego, że głupota coraz bardziej nas zalewa, a media są nią wręcz przepełnione. Rzecz jasna, nie uważam się za jakąś nadmiernie inteligentną jednostkę. Jak każdy człowiek, popełniam błędy (nieraz głupie), często się mylę, wielu rzeczy nie wiem (na takie tematy staram się nie wypowiadać), na wielu sprawach się nie znam (j. w.). Dlatego też nie jestem uczulony na cudze pomyłki, błędy czy niewiedzę; nie ma wszak ludzi nieskończenie mądrych ani wszechwiedzących. Za to bardzo razi mnie czyjaś głupota polegająca na totalnej bezmyślności pojmowanej jako cnota, czyli ignorancja, którą ktoś w sobie wyrobił albo pozwolił sobie wmówić, i uwielbia się nią chwalić; nadto, postawa taka bywa bardzo szkodliwa, a czasami wręcz niebezpieczna. Przykład stanowią – wielokrotnie przeze mnie na tych łamach

Źli i niedobrzy

No i stało się. Na granicy polsko-białoruskiej giną ludzie. Nieważne, czy są to uchodźcy (choć skoro proszą o azyl, to tak właśnie należy ich definiować), czy migranci. Nieważne, czy pochodzą z Iraku, Afganistanu czy skądkolwiek indziej. Ważne, że chcą dostać się do Polski – czytaj: na terytorium Unii Europejskiej – by ratować własne życie i bezpieczeństwo. I ważne, że drogę do tegoż ratunku PiS-owskie władze przedzieliły im drutem kolczastym, wprowadzając nadto w powiatach przygranicznych stan wyjątkowy, po to, aby do tychże uciekinierów nie dopuścić pomocy, medycznej wliczając, ani mediów, by informowały o ich sytuacji. Było to, a raczej JEST, wyrachowane morderstwo, podjęte bowiem przez Bezprawie i Niesprawiedliwość działania służą temu, żeby ludzie ci umierali pozbawieniu ratunku. Do tego doszła zwyrodniała, pełna nienawiści propaganda, mająca na celu nie tylko uzasadnienie wprowadzenia stanu wyjątkowego, ale też nastawianie Polek i Polaków przeciwko uchodźcom; i to się Kaczyński

Uczmy naszej mitologii

Nie wiem, jak teraz, ale za moich szkolnych czasów na lekcjach języka polskiego omawiana była mitologia Greków i Rzymian. Z reguły analizie poddawano jej opracowanie autorstwa Jana Parandowskiego, bardzo dobre, acz mocno ugrzecznione pod względem seksualnym. Nigdy nie miałem nic przeciwko temu, zawsze bowiem lubiłem opowieści o greckich bogach i herosach, o wyprawie po Złote Runo, wojnie trojańskiej, Prometeuszu, itd. Nie da się też zaprzeczyć, iż stanowią one (przypuszczam, iż w stopniu znacznie większym niż Biblia!) jeden z fundamentów europejskiej kultury, do której przynależymy (lub przynajmniej chcą tego co bardziej świadome, intelektualnie wyrobione jednostki). Odwołania do nich pojawiają się niemal wszędzie: w książkach, filmach (dla dzieci i dla dorosłych), malarstwie, rzeźbie, grach komputerowych… Dobrze jest zatem grecką, a raczej grecko-rzymską mitologię znać, po to choćby, żeby się dobrze bawić. Toteż jestem ostatnim człowiekiem chcącym usuwać ją z listy lektur szkolnyc

Bankowy dostatek

Kapitalistyczna, prawicowa propaganda głosi, że w Polsce mamy dostatek. Jakoby zapanował on po 1989 roku, wypierając wcześniejszą, PRL-owską biedę. Wmawia się tak zwłaszcza młodym pokoleniom, tresowanym jednocześnie do półniewolniczego zasuwania, częstokroć w oparciu o umowy śmieciowe lub wymuszone samozatrudnienie, za głosowe stawki – bo przecież, jeśli młodzi ludzie oczekiwali będą, że praca pozwoli im zarobić na utrzymanie, uznani zostaną za „roszczeniowych”. Ale wracając do owego „dostatku”, to jego rzekomym objawem ma być większa niż w poprzednim ustroju dostępność dóbr. I faktycznie, panuje obfitość tychże, kiedy jednak przychodzi do kupowania konkretnego towaru... No właśnie, to popatrzmy, jak się rzeczy mają, czyli kto w kapitalistycznej III RP NAPRAWDĘ funkcjonuje dostatnio. Po 1989 roku państwo polskie de facto zaprzestało prowadzenia polityki mieszkaniowej. Scedowana ona została na samorządy gminne; większość spośród nich może jednak li tylko wyprzedawać swoje zasoby lokal

Chwała morsowi

W internecie furorę robi mors – ochrzczony przez brytyjskie media imieniem Wally, acz przez burżujów określany „terrorystą” – który przyplątał się w okolice wybrzeża brytyjskiego i upodobał sobie wskakiwanie na... pokłady jachtów, a czasem też motorówek. Prawdopodobnie uznał je za wygodne miejsce do odpoczynku; wybiera głównie pojazdy o kolorze białym, gdyż, jak sądzą naukowcy, kojarzą mu się one z krami lodowymi, na których takie ssaki lubią się wylegiwać. A że zwierzę to duże i masywne, waży bowiem ponad tonę, zaś osobniki jego gatunku potrafią przekroczyć 1500 kg, samym swym ciężarem uszkadza owe jednostki pływające, nierzadko, wedle medialnych informacji, powodując ich zatopienie. Niektórzy komentatorzy o lewicowych zapatrywaniach przewali tego morsa „rewolucjonistą”. Wszak jachty do tanich nie należą, motorówki zresztą też nie, te zatem, które posyła na dno morski ssak, stanowią własność przedstawicieli burżuazji, i to bynajmniej nie drobnych przedsiębiorców, lecz kapitalistów z

Wypaleni na wiór

Obchodzimy dziś Dzień Walki z Wypaleniem Zawodowym. Czyli z czymś, co może dotknąć większość z nas. Syndrom ów to zespół objawów powstających w wyniku przeciążenia emocjonalnego i psychicznego, wynikających ze stresu występującego w miejscu pracy. Dotknięta nim osoba czuje się przemęczona, nie ma sił na wykonywanie (w każdym razie porządne i rzetelne) swoich obowiązków zawodowych, nie odczuwa radości z ich wypełniania, może popaść w depresję. Na tę przypadłość szczególnie narażone są osoby pracujące w branżach wymagających częstych, intensywnych kontaktów z innymi ludźmi, np. klientami, pacjentami, petentami, itd. Ale tak naprawdę wypaleniu ulec może każdy pracownik. I wówczas nieodmiennie zagraża – nie tyle on sam, ile ta właśnie przypadłość – efektywności działania całej organizacji, np. firmy. Kiedyś czytałem – co mnie przeraziło – że w Polsce syndrom wypalenia diagnozuje się coraz częściej u… dzieci i młodzieży szkolnej. W sumie, nic w tym dziwnego, skoro nieletni też są w coraz

Upiorna zemsta za rasizm

Jedną z radości, jakich dostarcza mi życie, jest to, że w mojej miejscowości działa kino. Można w nim obejrzeć (dobra, z lekkim opóźnieniem w stosunku do premiery w multipleksach) niezłe filmy, w cenie 12 zł za bilet; jak na dzisiejsze czasy to naprawdę niedużo. A że w miniony weekend na ekranie zagościł Candyman (reż. Nia DaCosta), ja zaś miałem ochotę na dobry horror, postanowiłem umilić sobie seansem niedzielny wieczór; zawszeć to lepsze niż wkurzanie się beatyfikacją Wyszyńskiego. Jest to remake , a zarazem luźna kontynuacja klasycznego już filmu grozy z 1992 r. (jeden z najlepszych horrorów, jakie oglądałem, swoją drogą). Tytułowy bohater to czarnoskóry upiór z hakiem zamiast prawej dłoni, który ukazuje się ludziom, jacy wypowiedzą pięciokrotnie jego imię, patrząc w lustro… a potem ich zabija. Jego pojawieniu się towarzyszy rój pszczół. Na trop Candymana wpada młody afroamerykański artysta grafik, Anthony McCoy (Yahya Abdul-Mateen II), który w swojej dzielnicy (niegdyś było tam

Sumienie i wychowanie

Generalnie, pozostaję zwolennikiem świeckich pogrzebów (ślubów zresztą też, tyle że ślub w życiu człowieka jest wydarzeniem mniej lub bardziej prawdopodobnym, podczas gdy śmierć i pochówek – pewnym); mój wymarzony to rozsypanie prochów. Kiedy rozmawiam na ten temat – przy okazji konwersacji o Kościele katolickim w Polsce – z różnymi swoimi znajomymi (przeważnie chodzi o osoby starsze, które stereotypowo winny być zanurzone mentalnie w dość prymitywnym katolicyzmie w stylu prymasa Wyszyńskiego… no, ale na szczęście stereotypy nie zawsze pokrywają się z rzeczywistością), z reguły podchodzą one do tego mojego marzenia z pełnym zrozumieniem, podobnie jak do jego uzasadnienia (nie chciałbym, żeby na moim zgonie zarobiła organizacja ukrywająca zbrodnie pedofilskie swoich funkcjonariuszy oraz posługująca się językiem Hitlera, nie Chrystusa, do czego wrócę w dalszej części tekstu). Zdarzają się wszelako wyjątki. Ot, niedawno spotkałem się ze swoją krewną – też seniorką – i rozmowa jakoś tak

Ludzie pazerni

Na początek, przepraszam za brak notki wczoraj; musiałem załatwić pewną sprawę, w związku z czym nie miałem kiedy jej napisać. No, a teraz przejdźmy do dzisiejszego tematu: Różne są na tym świecie wiary. Nie chodzi mi w tym konkretnym wypadku o religie, ale o przyjmowanie bez żadnych dowodów określonych tez czy twierdzeń. Przykładowo, wielu ludzi na całym globie wierzy, że w odmętach szkockiego jeziora Loch Ness żyje potwór (będący zresztą lokalną atrakcją turystyczną), i przekonania ich bynajmniej nie podkopuje fakt, iż wieloletnie poszukiwania – w tym badania naukowe, zakrojone nieraz na szeroką skalę – nie potwierdziły istnienia takiej istoty. Podobnie rzecz się ma z wiarą w Yeti, Wielką Stopę i tym podobne stworzenia. Są osoby święcie przekonane o realności zjawisk typu duchy, nawiedzone miejsca, spirytyzm, opętania, egzorcyzmy, itd. Ludzie ci z reguły nikomu nie robią krzywdy, bo wiara w zjawiska paranormalne nie jest niebezpieczna… chyba. Gorzej, jeśli ktoś bezmyślnie przyjmie i

Pomnik ofiar kapitalizmu

W mojej miejscowości stoi Pomnik Ofiar Faszyzmu, upamiętniający jej mieszkańców zamordowanych przez hitlerowskiego okupanta podczas II wojny światowej. Ile podobnych momentów jest w Polsce i na świecie, przyznam szczerze, nie wiem, ale ludzie, którym życie odebrały zbrodnicze rządy Hitlera, Mussoliniego, Franco, Salazara, Pinocheta i im podobnych kanalii, upamiętniani byli wielokrotnie. I bardzo dobrze! Niedawno doszedłem do wniosku, że w podobny sposób należałoby uhonorować ofiary śmiertelne kapitalizmu – a system ów, odkąd wyewoluował z feudalizmu na przełomie XVII i XVIII stulecia, doprowadził do przelania takich ilości krwi, że nie pomieściłyby jej zapewne wszystkie istniejące na naszej planecie akweny. Ot, przykładowo, na skutek nierównomiernego, wysoce niesprawiedliwego podziału bogactwa (1 proc. ludzkości posiada więcej niż pozostałe 99 proc. razem wzięte, a połowa przedstawicieli naszego gatunku za swoją pracę nie otrzymuje NIC), stanowiącego naturalną patologię kapitalizmu,