Samorządowy błąd koalicji

Koalicja rządowa szykuje się do zniesienia dwukadencyjności w samorządach. Czyli wprowadzonej niedawno zasady, wedle której wójt/burmistrz/prezydent miasta może pełnić swą funkcję maksymalnie przez dwie kolejne kadencje, identycznie jak prezydent Polski. Wcześniej liczba kadencji była praktycznie nieograniczona, i właśnie do tego chcą wrócić KO, PSL, Polska 2050 i, niestety, Lewica.

Niestety, bowiem uważam ten pomysł za błędny. Dwukandecyjność to dobre rozwiązanie, a w każdym razie takie, które ma więcej zalet niż wad.

Oczywiście, można podnosić, że jeśli wójt/burmistrz/prezydent miasta dobrze piastuje swój urząd i ma korzystne pomysły dla jednostki samorządu terytorialnego, to niechże realizuje je jak najdłużej, nie tylko przez maksimum osiem lat. No, niby tak, ale w praktyce im dłużej ktoś trwa na danym stanowisku, zwłaszcza związanym ze sprawowaniem władzy, tym większe ryzyko się z tym wiąże.

Przede wszystkim, każdy człowiek, o ile tylko ma taką możliwość, w swoim życiu zawodowym otacza się osobami, z którymi dobrze mu się pracuje. To normalne. Nie ma więc nic niezwykłego w tym, że wójt/burmistrz/prezydent miasta dobiera sobie kadrę pod swoje potrzeby. Jeśli są to specjaliści w danej dziedzinie, ludzie kompetentni, to wszystko okej. Problem pojawia się, gdy taki układ powstały wokół szefa jednostki samorządu terytorialnego zaczyna istnieć sam dla siebie. Innymi słowy, kiedy przestaje chodzić o jakość pracy, ale po prostu o mnożenie synekur, obsadzonych niekoniecznie zgodnie z kompetencjami. Wówczas układ staje się patologiczny, a ryzyko takie rośnie w miarę tego, jak długo wójt/burmistrz/prezydent miasta zasiada w swym fotelu. Tak dochodzi do różnego rodzaju korupcji, nawet może nie tyle łapownictwa, ile – znacznie groźniejszych! – nepotyzmu i kumoterstwa. A na tym cierpi cała jednostka samorządu terytorialnego, czyli nade wszystko jej mieszkańcy. Dwukadencyjność oczywiście nie eliminuje tego ryzyka, ale znacząco je zmniejsza.

Dalej, jak zauważył pewien brytyjski lord, „każda władza deprawuje”. To prawda. Im więc dłużej dana osoba sprawuje stanowisko władcze, choćby w małej wiosce, niebezpieczeństwo deprawacji wzrasta. Może to być uleganie różnym pokusom związanym z nieuczciwą bądź nielegalną działalnością, np. defraudacji środków publicznych, może to być chęć wykańczania nielubianych osób czy wiele innych rzeczy. A często po prostu oderwanie od rzeczywistości. Politycy bowiem, zarówno na szczeblu państwowym, jak i samorządowym, nader często zaczynają żyć w bańkach. Otoczeni raczej węższym niż szerszym gronem ludzi, głównie zajmujących uprzywilejowane pozycje, odrywają się wówczas od rzeczywistości, która dociera do nich przefiltrowana przez opinie współpracowników (świetnie wyszydził to Stanisław Bareja w Misiu, w scenie nagrywania się na magnetofonie u prezesa Ochódzkiego działaczy klubu „Tęcza”) oraz przez urzędowe dokumenty, które siłą rzeczy odnoszą się jeno do wycinka rzeczywistości. W efekcie wójt/burmistrz/prezydent miasta odrywa się od realnych potrzeb mieszkańców, wpada na coraz głupsze pomysły i z kadencji na kadencję funkcję swoją piastuje coraz gorzej. A jeśli nie ma konkurentów, sytuacja nie ulega poprawie, bo wygrywa kolejne wybory.

No i właśnie. Zmiana lidera co cztery do ośmiu lat automatycznie ożywia daną jednostkę samorządu terytorialnego. Jasne, następca wójta/burmistrza/prezydenta miasta może być od swego poprzednika lepszy lub gorszy, jednak sam fakt, że zachodzi okresowa rotacja na tym stanowisku, zmniejsza marazm i może stanowić pozytywny impuls rozwojowy.

No i nie czarujmy się – pomysł rządowej koalicji ma na celu ni mniej, nie więcej, a to, aby działacze wchodzących w jej skład partii mogli jak najdłużej utrzymać się stołkach w jednostkach samorządu terytorialnego, zwłaszcza, że z poparciem w wyborach parlamentarnych różnie może być (przypomnę, że tacy Tusk, Sienkiewicz czy Sikorski wiele robią, aby władzę w Polsce odzyskało Bezprawie i Niesprawiedliwość). Tu dochodzimy do innego problemu, jakim jest upartyjnienie samorządów na coraz niższym szczeblu; zasługuje on na odrębną analizę. Kończąc dygresję, liderzy koalicji rządowej pamiętać powinni, że jeśli dany wójt/burmistrz/prezydent miasta prawidłowo pełni swoją funkcję i ma dobre otoczenie personalne, to z pewnością znajdzie godnego następcę w swoim otoczeniu politycznym, który będzie kontynuował jego dzieło, zarazem wnosząc powiew świeżości i wprowadzając modyfikacje. Także i z tego powodu dwukadencyjność jest lepsza niż brak ograniczeń.

Oczywiście, politycy koalicji rządowej mają jeszcze czas, żeby się zreflektować i porzucić ów zły pomysł. Zwłaszcza, że dwukadencyjność w samorządach na dobrą sprawę nie została jeszcze przetestowana w praktyce; zbyt krótki czas upłynął od jej wprowadzenia. Tak czy owak, jej zniesienie może okazać się kolejnym błędem obozu rządzącego, na którym skorzysta PiS. A to byłoby, rzecz jasna, złe nie tylko dla poszczególnych jednostek samorządu terytorialnego, lecz dla całej Polski.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wieczór na SOR

Kapitalistyczni esesmani

Skarga na przestępcze metody stosowane przez zarząd Administracji Domów Mieszkalnych sp. z o.o. w Chełmku