Krócej i lepiej
Zakończyło się przyjmowanie wniosków o uczestnictwo w pilotażowym programie rządu – a konkretnie Lewicy, bo to ona odpowiada za wszystko, co dobre; Agnieszka Dziemianowicz-Bąk jest szefową Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, które owo działanie podjęło – skrócenia czasu pracy przy zachowaniu wynagrodzeń. Polega on na przetestowaniu w praktyce różnego rodzaju wariantów tego rozwiązania. I dobrze, że wchodzi w życie. Zgłosiło się równe tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt cztery firmy, co nie zmienia faktu, że samo skracanie czasu pracy przy zachowywaniu wynagrodzenia wdrożył już sam z siebie Herbapol, a także urzędy w kilku miastach.
W Polsce ustawowy czas pracy wynosi osiem godzin dziennie, czyli czterdzieści godzin tygodniowo… ale w praktyce dotyczy to tylko osób zatrudnionych na etatach. Ludzie pracujący na śmieciówkach lub (jakże często wymuszonej przez kapitalistów) jednoosobowej działalności gospodarczej zasuwać muszą znacznie dłużej, za niejednokrotnie niższe pieniądze. A i etatowcy (podobnie zresztą, jak emeryci) często-gęsto zmuszeni są dorabiać…
Sam w sobie ośmiogodzinny dzień pracy był sukcesem dwudziestowiecznego ruchu robotniczego, jednakże od upowszechnienia się tego rozwiązania zaszły zmiany, zarówno technologiczne, jak i społeczne. Efektywność pracy znacząco się podniosła, toteż zwyczajnie nie ma sensu długo siedzieć w robocie; w istocie tzw. dupogodziny, czyli czas zmarnowany w miejscu pracy po wykonaniu wszystkich zadań na dany dzień, są bardziej męczące i szkodliwe dla zdrowia, niż te poświęcone bezpośrednio na realizację obowiązków zawodowych. A, niestety, są one codziennością w wielu firmach. Dlatego liczne państwa skracają czas pracy, i fajnie, że Polska chce do owego grona dołączyć; oby tylko prawica tego nie zepsuła. Nadto specjaliści od dawna mówią o tym, że rozwiązanie takie jest, a w każdym razie, szybko stanie się niezbędne.
Nie oszukujmy się, krótszy czas pracy ma wiele zalet. Najważniejsze wydają się te zdrowotne. Krócej pracujący proletariusze najzwyczajniej w świecie mniej się męczą (niby logiczne i oczywiste, ale jakże wielu kapitalistów tudzież prawicowców prostego owego faktu nie dostrzega!), przez co są zdrowsi. Dłużej zachowują dobrą kondycję fizyczną oraz psychiczną, rzadziej biorą zwolnienia chorobowe, rzadziej też ulegają wypadkom (spora część z nich spowodowana jest wszak przemęczeniem), za to mogą przez dłuższy czas cieszyć się aktywnością zawodową. Bardziej wypoczęci, pracują przy tym wydajniej… i chętniej, gdyż poziom zadowolenia z pracy także wzrasta. Łatwiej jest im zachować równowagę między życiem zawodowym a prywatnym (tak, drodzy w utrzymaniu kapitaliści, pracownicy też takie mają lub chcą mieć), zyskują więcej możliwości samorozwoju i stają się bardziej kreatywni, co także pozytywnie przekłada się na jakość wykonywania obowiązków zawodowych. Zdecydowanie maleje ryzyko wypalenia.
Pracownik krócej pracujący nie tylko działa efektywnie, ale też popełnia w pracy mniej błędów i marnotrawstw, dzięki czemu firma jako całość działa lepiej. Staje się więc bardziej konkurencyjna. Innymi słowy, krótszy czas pracy zaprocentować może większymi zyskami.
Nader prawdopodobne wydaje się też i to, że wdrożenie takiego rozwiązania będzie najzwyczajniej w świecie niezbędne i nieuniknione. System kapitalistyczny wchodzi bowiem w kolejny kryzys, a w licznych państwach JUŻ wszedł. Oczywiście skutkuje to pogorszeniem się kondycji gospodarczej i wymuszonymi przez nie zwolnieniami… czyli, rzecz jasna, większym bezrobociem oraz rozrostem biedy. Tymczasem okazać się może, że przy skróceniu czasu pracy dana firma zyska możliwość zatrudnienia większej liczby osób, co pomoże w walce z patologiami gnijącego od środka kapitalizmu.
Z którejkolwiek strony by spojrzeć, zdecydowanie warto pracować krócej, a lepiej. Pora, by kapitaliści i prawicowi politycy to zrozumieli.
Komentarze
Prześlij komentarz