Hołd i obraza
Niejaki Nawrocki Karol, czyli Alfons, klerofaszysta i lokator Pałacu Prezydenckiego, wybrał się z wizytą do swoich (i Kaczyńskiego Jarosława, któremu podlega) panów w USA. Jeszcze dziś spotkać się ma z Donaldem Trumpem, miliarderem, faszystą i lokatorem Białego Domu.
O tę wizytę obraził się na niego rząd Donalda Tuska. Albowiem do niedawna jeszcze, kiedy polski prezydent udawał się do Stanów, by spotkać się z tamtejszą głową państwa, najczęściej zabierał ze sobą przedstawicieli Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Nie było to nigdzie skodyfikowane; po prostu ukształtował się taki zwyczaj. Alfons jednak tego nie zrobił, wręcz odmówił uczestnictwa ludzi z MSZ w swojej wizycie. Przeto, jak łatwo się domyślić, został ostro skrytykowany przez stronę rządową i jej zwolenników.
Innymi słowy, mamy (czy raczej mieliśmy, mleko się wszak rozlało) do czynienia ze sprzeczką w pozornie podzielonym obozie prawicy postsolidarnościowej o to, kto ma oddawać hołd prezydentowi USA. Bo po to właśnie Nawrocki się tam wybrał – żeby złożyć Trumpowi hołd, i to wiernopoddańczy. Tak samo oczywiście zachowałby się, gdyby w Białym Domu zasiadała Harris bądź ktokolwiek inny.
Sprzeczce nie ma się co dziwić, jest ona bowiem naturalną konsekwencją tego, że cała prawica postsolidarnościowa (nie tylko zresztą ta je gałąź…) traktuje Stany Zjednoczone Ameryki jako swojego suwerena, pana i władcę, któremu należy się bezdyskusyjna, totalna podległość, któremu składa się wyrazy podporządkowania, i od którego można co najwyżej przyjmować instrukcje. PiS-owcy robią to teraz tym chętniej, że wybory wygrał bliski im ideologicznie tudzież antyintelektualnie Trump; to takie padanie na otwór gębowy jednego jaskiniowca przed drugim, machającym większą maczugą. Platformersi z kolei chętniej oddawaliby cześć – boską, nie oszukujmy się – Kamali Harris, acz przed miliarderem-faszystą też radzi uklęknąć z otwartymi ustami.
Skąd wzięło się takie podejście solidaruchów? Ano, rzecz jasna, z ich politycznego rodowodu. Przecież opozycja anty-PRL-owska, zgrupowana wokół NSZZ „Solidarność” w latach 80. ubiegłego stulecia, po Porozumieniach Sierpniowych, kiedy wzrosło jej polityczno-społeczne znaczenie, stała się narzędziem w rękach CIA, służącym do szkodzenia ówczesnej Polsce, politycznemu i gospodarczemu, co miało z czasem doprowadzić do zmiany ustroju i podporządkowania (k)raju nad Wisłą imperialistycznym interesom amerykańskim; nastąpiło to w latach 1989-90. Ruch solidarnościowy finansowany był i sterowany przez Waszyngton (we współpracy z Watykanem, przy czym Jan Paweł II nie rozliczył się z pozyskanych na ten cel mafijnych pieniędzy, toteż mafia przysłała pewnego tureckiego snajpera z raczej bolesnym ostrzeżeniem). Po 1989 roku i transformacji ustrojowej, a także, co gorsza, ekonomicznej, wywodząca się z dawnej „Solidarności” prawica (dzisiejsze PiS i PO) – wliczając młodsze jej pokolenia, jakie do owego ruchu w latach 80. z przyczyn biologicznych nie należały, przedstawicielem których jest chociażby Alfons – pozostała oczywiście marionetką imperium zła i wiernie mu służy. Świadczy o tym w szczególności polityka zagraniczna, w znacznej mierze będąca realizowaniem instrukcji płynących z Waszyngtonu; dobrze chociaż, że USA pozwoliły nam wstąpić do Unii Europejskiej – teraz nie byłoby to takie pewne. Z kolei solidaruchy patrzą na swoich waszyngtońskich mocodawców nieomal jak na bóstwa, którym cześć korna się należy, i taką właśnie cześć oddają tamtejszym prezydentom czy innym oficjelom.
Po to właśnie poleciał do Waszyngtonu Alfons. A także, by odebrać od Trumpa instrukcje, w sprawie zawetowania ustawy o podatku cyfrowym chociażby. To, że nie zabrał nikogo z MSZ, uniemożliwiając przedstawicielom koalicji rządowej przyłączenie się do hołdowania, świadczy z jednej strony o jego braku kultury politycznej, z drugiej natomiast o tym, jak nisko pod nie-rządami prawicy postsolidarnościowej upadła Polska, skoro przedstawiciele tejże prawicy ścigają się, którzy z nich prędzej i niżej uklękną przed imperialistycznym hegemonem.
Komentarze
Prześlij komentarz