Kapitalista woła o pieniądze
Oczywiście nie należy wrzucać wszystkich do jednego wora, co nie zmienia faktu, że większość kapitalistów to paskudne istoty. A ściślej rzecz ujmując, mentalność mają paskudną.
Oto ciągle narzekają, jak im to źle. Na pracowników, że chcą za swoją pracę otrzymywać – o, zgrozo! – wypłatę, mieć choć trochę czasu wolnego czy, w przypadku kobiet, móc pójść na urlop macierzyński. A jeszcze bardziej na państwo, że ściąga podatki; im kapitalista bogatszy i bardziej napasiony, tym głośniej narzeka. Na Unię Europejską, że regulacji za dużo. Kiedy jednak przyjdzie taka czy inna sytuacja kryzysowa, kapitalista woła o PUBLICZNĄ pomoc i drze się, iż mu „się należy”.
W okresie gorszej koniunktury taki prywatny właściciel środków produkcji pierwszy wyciąga rękę do państwa (czyt.: rządu) po wsparcie finansowe. Nawet – lub wręcz zwłaszcza – jeśli wcześniej migał się, jak mógł, od płacenia podatków. Jednakże wystarczy pogorszenie, by kapitalista nagle zaczął wyliczać, ile to mu kraj MUSI zapłacić. Oczywiście, nie przeszkadza mu to mówić, że osoba korzystająca z pomocy społecznej to „leń” i „pasożyt”. Własnej roszczeniowości kapitalista nie dostrzega, a jeżeli nawet, to się nią chlubi. Mamy tu zatem swoiste dwójmyślenie: z jednej strony państwo jest złe, bo ściąga podatki, z drugiej to właśnie ono ma obowiązek wypłacać koncernom, korporacjom tudzież innym grupom kapitałowym subwencje, dotacje czy środki pomocowe. Bo to o takie giganty chodzi, nie o małych i średnich przedsiębiorców (choć i wśród nich trafiają się wcale liczni roszczeniowcy).
Od pewnego czasu obserwuję, nie bez rozbawienia, relacje na linii branża motoryzacyjna – Unia Europejska. Jak łatwo się domyślić, właściciele i udziałowcy poszczególnych koncernów wiecznie narzekają na unijne regulacje dotyczące już to norm emisji spalin, już to niezbędnego wyposażenia samochodów, już to wdrażania napędów elektrycznych (inna bajka, że o sensowności tego ostatniego faktycznie można i należy dyskutować, a ostatnio z Brukseli zaczynają płynąć sygnału, że zakazu produkowania silników spalinowych może nie będzie). Kiedy jednak chińskie pojazdy – tańsze, bo nie płaci się za znaczek na masce – szturmem zdobywają kolejne rynki, motoryzacyjni kapitaliści wołają, aby Unia im pomogła, wprowadzając chociażby cła; i UE to czyni, bimbając sobie na reguły tzw. wolnej konkurencji… co wszelako Chińczykom zdaje się nie przeszkadzać. Właściciele i udziałowcy koncernów, zamiast myśleć nad tym, jak tu zadowalać klientów i pozyskiwać w ten sposób nowych, wolą wołać do Brukseli o pomoc. Merytoryczne pomysły, takie jak głoszona przez Renault i Stellantis potrzeba produkowania niedrogich samochodów (w tym małych, które obecnie szybko znikają z rynku) należą do wyjątków, nie do reguły.
Powiedzmy sobie szczerze – kapitalista to wyjątkowo roszczeniowa istota, w odróżnieniu od pracownika, który po prostu chce zarobić na utrzymanie. Prywatny właściciel środków produkcji nie chce mieć żadnych obowiązków, zwłaszcza fiskalnych, uważa, że wszystko mu wolno (na przykład, skrajne eksploatować klasę pracującą), natomiast w gorszej sytuacji należy mu się każda pomoc.
Nie tylko zresztą w gorszej, wszak największe światowe przedsiębiorstwa pobierają gigantyczne dotacje państwowe w USA, Japonii, Korei Południowej, państwach europejskich, czy też zawierają ze sferą publiczną wielce korzystne (dla siebie oczywiście, bo dla sfery publicznej już niekoniecznie) kontrakty.
I na tejże roszczeniowości, na tymże pasożytnictwie wyrastają gigantyczne fortuny, podczas gdy coraz więcej ludzi głoduje na świecie.
Komentarze
Prześlij komentarz