Tańcząca premierka

Do Sieci wyciekło nagranie z udziałem Sanny Marin, premierki Finlandii. Filmik przedstawia tę młodą, liczącą sobie lat trzydzieści sześć zaledwie polityczkę, jak uczestnicy w imprezie: tańczy, bawi, się, przytula do ludzi i – o zgrozo! – pije alkohol. Ktoś ewidentnie chciał skompromitować socjaldemokratyczną liderkę, ukazując ją jako osobę „niepoważną” (bo kto to widział – politycy oddający się zabawie!), „zbyt młodą do pełnienia swojej funkcji” (skoro się bawi, to zapewne nie myśli o rządzeniu i odpowiedzialności za państwo), a nawet „zdrożną” i „niemoralną” (pijąca kobieta, do tego premierka – toż to się w głowie nie mieści!).

Komentatorzy w Finlandii oraz innych państwach (w Polsce oczywiście też) podzielili się w swoich opiniach. Jedni twierdzą, że przecież nic się nie stało; politycy też ludzie, więc, jak wszyscy inni, mają prawo od czasu do czasu się rozerwać, chociażby na imprezie, a i alkohol jest dla ludzi (gdyby nie chęć uzyskania stałego dostępu do niego, nasz gatunek najprawdopodobniej nie zacząłby uprawiać roli, czyli… nie powstałaby cywilizacja – dygresja taka). Inni bronią Sanny Marin. Jeszcze inni pałają świętym oburzeniem.

Sama zainteresowana stwierdziła, że nie zamierza rezygnować z imprezowania, gdyż będąc premierką, ma do niego takie samo prawo, jak wszyscy inni.

Co do mnie, uważam za naprawdę brzydkie to, że ktoś w ten sposób usiłował skompromitować Sannę Marin. Puszczanie prywatnego nagrania do internetu jest bardzo niskie. W samym zachowaniu fińskiej premierki nic złego nie widzę. Nie robiła wszak nikomu krzywdy. Ma prawo do odpoczynku i zabawy, jeśli lubi, niech sobie imprezuje. Zwłaszcza, że bardzo dobrze rządzi swoim państwem.

Bo polityk też człowiek, i jak wszyscy ludzie, ma prawdo do rozrywki, zabawy, odpoczynku, miłego spędzania wolnego czasu. Owszem, ci politycy, których działania miały bądź mają zbrodniczy charakter (skrajni prawicowcy, dyktatorzy, nasze solidaruchy od Balcerowicza do Kaczyńskiego, itd.), powinni mieć dostęp do tych jedynie rozrywek, jakie oferowane są w więzieniach, ale to nie jest temat niniejszych rozważań.

W całej bowiem sprawie zastanawia mnie co innego. A mianowicie negatywne opinie o zachowaniu Sanny Marin. I nie chodzi o te obłudne brednie, wygłaszane przez świętoszkowatych dziadersów, dla których każda forma zabawy inni niż msza, rekolekcje tudzież pielgrzymka, jest dziełem szatana, szczególnie, jeśli wiąże się z muzyką, tańcem, śpiewem, radością i alkoholem. Znacznie bardziej niepokojące wydają mi się te, w których pojawia się odmowa prawa do rozrywki i – szerzej – odpoczynku, czasu wolnego.

Autorów tychże zdaje się bowiem doprowadzać do wściekłości nie tyle sam fakt, że Sanna Marin sobie poimprezowała, ani nawet sposób, w jaki oddała się zabawie, ile to, że w ogóle ośmieliła się zrobić sobie przerwę od pełnienia obowiązków. Powinna wszak od rana do nocy siedzieć w gabinecie, ślęczeć nad dokumentami, wraz z ministrami opracowywać plany działania, spotykać się z dziennikarzami i przywódcami innych państw, lizać cztery litery przedstawicielom NATO oraz ogólnie poświęcać się TYLKO temu, co składa się na aktywność szefowej rządu. I niczemu innemu. Nie powinna mieć ani chwili wolnej, dla siebie, poza ewentualnie godzinką snu.

I pół biedy byłoby, gdyby taka postawa (sama w sobie paskudna tudzież niestosowna) sprowadzała krytykę jedynie na Sannę Marin czy ogólnie osoby zajmujące się działalnością polityczną. Niestety, obawiam się, iż tacy krytykanci nie rozumieją tego, o czym wspomniałem wyżej, mianowicie, że KAŻDY człowiek ma prawo do odpoczynku, rozrywki i przyjemności. KAŻDY, czyli również niezamożny, a wręcz biedny.

Tymczasem co poniektórzy burżuje i neoliberałowie/neokonserwatyści (bo o nich, rzecz jasna, chodzi) wpadają w furię, kiedy ludzie pracy, zwłaszcza ci mający problem z przeżyciem od pierwszego do pierwszego (to wina kapitalistów, którzy płacą im zbyt mało… albo zgoła nic), robią sobie chwilę przerwy, którą chcieliby spędzić z rodziną i/lub przyjaciółmi, wybrać się do kina, teatru/opery bądź na koncert albo inną imprezę, popluskać się w basenie, wyjechać gdzieś na wczasy, cieszyć się domową kolekcją płyt z muzyką, filmów, gier, książek, komiksów…

Zdaniem tychże burżujów oraz ich prawicowych ideologów, każdy, kto nie ma miliardów, a przynajmniej milionów (dolarów lub euro) na koncie – o tym, że pochodzą one z ciężkiej pracy wyzyskiwanego proletariatu, prawica wspominać jakoś nie chce – nie powinien mieć prawa do odpoczynku, rozrywki ani przyjemności. Wedle tegoż jakże patologicznego toku „myślenia”, wszyscy nie-kapitaliści (czyli rolnicy, proletariusze, urzędnicy, inteligenci, twórcy/artyści, mali i średni przedsiębiorcy, a także, jak się okazuje, lewicowi politycy – lewicowi, bo imprezy prawicowców, nawet takie, gdzie wóda płynie rzekami całymi, narkotyki i ilościach hurtowych krążą w żyłach, a kobiety i dzieci są gwałcone, jakoś się szerokim echem nie odbijają) powinni WYŁĄCZNIE zasuwać, możliwie najtaniej, a najlepiej za darmo, na dobrobyt swoich burżuazyjnych panów i pań, identycznie, jak w dawnych czasach niewolnicy czy chłopi pańszczyźniani. Burżuje i prawacy chcieliby, aby życie nie-kapitalistów sprowadzało się jedynie do harówy, by nie było w nim niczego poza nią, żadnej przyjemności, rozrywki ani chwili wytchnienia. Takie rzeczy mają być przywilejem wyłącznie udziałowców największych światowych koncernów i korporacji.

Postawa tak wynika z samej istoty kapitalistycznego totalitaryzmu, który człowieka, poza kapitalistą, sprowadza do roli pozbawionej wolności, bezosobowej siły roboczej, generującej bogactwo najwyższych warstw burżuazji.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor