Dziecko z karabinem

Wczoraj obchodziliśmy siedemdziesiątą ósmą rocznicę początku jednej z największych i najbardziej bezsensownych klęsk w historii polskiego oręża oraz polskiej polityki. Czyli Powstania Warszawskiego. Owszem, jego uczestnikom (zmarłym i tym, którzy jeszcze żyją), jak również cywilnym ofiarom, należy się gigantyczny szacunek, dowódców jednak AK, którzy zdecydowani o wybuchu tej insurekcji, uznać należy za idiotów, których głupota zahaczała o zdradę. Posłali partyzantów (głównie bardzo młodych), pośród których jedna sztuka broni palnej przypadała na dziesięć osób, w bój przeciwko świetnie uzbrojonemu, gotującemu się do obrony przed kontrofensywą Armii Czerwonej wojsku niemieckiemu, co skończyło się ponad dwustu tysiącami ofiar śmiertelnych (z czego większość stanowili cywile), rzezią warszawskich zwierząt, np. tych w zoo, no i oczywiście zrównaniem z ziemią miasta, to było czyste szaleństwo i totalne oderwanie od rzeczywistości. W nieco dalszej perspektywie skorzystał na tym głównie Józef Stalin, gdyż klęska Powstania Warszawskiego, będąca zarazem klęską Polskiego Państwa Podziemnego, ułatwiła mu – a raczej jego polskim zwolennikom – przejęcie władzy nad Wisłą (na czym znowu w dłuższej perspektywie skorzystaliśmy wszyscy, bo przedwojenny obóz sanacyjny raczej nie zdołałby odbudować państwowości polskiej po II wojnie światowej, nie mówiąc o podniesieniu kraju i gospodarki z ruin).

Ale Powstanie Warszawskie powinno też skłaniać do innych refleksji, znacznie bardziej uniwersalnych niż tylko nasze polskie dzieje.

Otóż, jak wspomniałem, w zrywie owym walczyli głównie ludzie bardzo młodzi – wielu w okolicach dwudziestki, sporo było też nastolatków. A i małoletnich dzieci nie brakowało. Dosłownie dzieci, i dosłownie małoletnich. Upamiętnia je słynny Pomnik Małego Powstańca – chłopczyka w zbyt dużym hełmie na głowie oraz z bronią w ręku. Mnie osobiście to dzieło sztuki rzeźbiarskiej przeraża, ze względu na swoją tematykę oczywiście.

Otóż, kiedy choćby pomyślę o dzieciach, kilku- czy kilkunastoletnich, jakie muszą walczyć i ginąć na wojnach, ciarki mnie przechodzą, a w żołądku się przewraca. Mało co jest straszniejszego oraz obrzydliwszego na świecie, niż sytuacja, kiedy osóbkom w wieku wczesnoszkolnym, a nawet przedszkolnym wpycha się giwerę w rączki, wsadza na głowę hełm (albo i nie; w końcu to tylko „mięso armatnie” – odrażające określenie!) i każe walczyć za taką czy inną „sprawę”, czyli po prostu interesy jakiegoś kacyka, dyktatora albo korporacji. Z reguły robi się przy okazji dzieciakom pranie mózgu, hodując małych, acz zabójczych fanatyków. To znaczy, sami siebie mają za zabójczych, w praktyce bowiem giną bardzo szybko od kul albo bomb strony przeciwnej, niejednokrotnie nie widząc nawet kogoś, kto do nich strzela. Albo rozkazuje się im wejść między przedstawicieli tejże wrogiej strony i wysadzić się razem z nimi.

W Polsce po takiej tragedii pozostał wspomniany wyżej pomnik… acz skrajna prawica, ministra ciemnoty wliczając, od czasu do czasu ponawia chore pomysły związane z militaryzacją młodego pokolenia. Ale niestety, w wielu miejscach świata dzieci i młodzież również w naszych czasach codziennie szkolone są na żołnierzy, zabójców tudzież terrorystów, i posyłane do walki oraz zabijania w konfliktach zbrojnych. Tak dzieje się lub do niedawna działo w Afryce (wojny domowe oraz międzypaństwowe), Azji (Irak, Syria, Afganistan chociażby), Ameryce Łacińskiej (wojny karteli narkotykowych), pewnie niedługo do grona owego dołączy Haiti (tam też zaczyna się poważny konflikt), a i nie zdziwiłbym się, gdyby u naszych wschodnich sąsiadów dzieci waliły do wrogów z kałachów i Piorunów.

Oczywiście, przedstawicielki i przedstawiciele młodego pokolenia stanowią też znaczny odsetek cywilnych ofiar wojen. Nawet noworodki giną w nalotach lub są bestialsko mordowane wraz z całymi rodzinami. Inne dzieciaki muszą uciekać z domów zniszczonych przez wroga; wówczas trafiają do obozów dla uchodźców, gdzie warunki bywają tragiczne, a jeśli usiłują przedostać się do lepszych miejsc, toną w Morzu Śródziemnym albo zamarzają na granicy Polski i Białorusi. Jeśli nie zginą, mają sporą szansę zostać okaleczone do końca życia. Wojna oznacza dla dzieci również głód oraz gwałty.

Mówiąc krótko – horror i tragediach, jakich my, żyjący w pokoju, nie potrafimy sobie wyobrazić.

Tymczasem życie jest do przeżycia, a nie do umierania za interesy takiego czy innego kapitalisty, politykiera, ekonomisty albo jakiegoś cynicznego watażki. My, ludzie, powinniśmy mieć swoje radości i troski, bawić się, pracować, czasem smucić… ale NIGDY walczyć i zabijać. Ani ginąć na skutek walk, bombardowań, głodu… Zwłaszcza nie może to dotykać dzieci. Ich najmłodsze lata upływać winny w cieple i radości, nie wśród huku eksplozji, gwizdu karabinowych czy pistoletowych kul, wycia rannych, smrodu wyprutych bebechów, krwi po kolana, ruin, poparzeń od materiałów wybuchowych i środków chemicznych ani innych potwornych elementów tego chorego koszmaru.

Mordowanie dzieci jest niewybaczalną zbrodnią. Przerabianie ich na żołdaków i morderców – tym bardziej. Małoletni powinni mieć w rękach zabawki, nie karabiny.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor