(R)ewolucja polszczyzny

Kilka lat temu toczyła się dyskusja na temat feminatywów (czyli żeńskich form) w języku polskim. Chodziło między innymi o nowe lub dotychczas rzadko używane nazwy zawodów i stanowisk piastowanych przez kobiety, np. ministra, profesorka, wykładowczyni, -lożka (kobieta-naukowiec), hutniczka, górniczka, pastorka, biskupka (w Kościołach protestanckich), itd. Osobiście nie mam nic przeciwko feminatywom, sam ich używam w swoich tekstach, literackie wliczając; ostatnio nawet musiałem upierać się podczas redakcji mojej powieści (premiera wkrótce), żeby zachowano żeńską nazwę pewnego stanowiska rządowego. Skoro pozycja zawodowa kobiet rośnie (acz w wielu branżach jeszcze zbyt wolno), język powinien za tym nadążać, nawet, jeśli miałoby to oznaczać dodawanie do niego neologizmów.

Teraz zachodzi podobna ewolucja – a może i rewolucja – polszczyzny, związana z tożsamością płciową i rozwojem wiedzy oraz świadomości w tym zakresie. Konkretnie – niebinarością, czyli zbiorczym określeniem tożsamości płciowych, które nie są ani wyłącznie męskie, ani wyłącznie kobiece, wychodzą poza ów podział. Nie będę tu wnikał w szczegóły; aby je poznać, polecam zajrzeć do odpowiednich opracowań rozpowszechnianych przez organizacje osób LGBT+.

Oto osoby niebinarne upomniały się o swój status językowy, czyli po prostu o to, by polska mowa je dostrzegała i nie zmuszała ich do stosowania form przypisanych tylko kobietom lub tylko mężczyznom. Szukają zatem dla dzieci lub siebie, jeśli chcą wprowadzić zmiany w dokumentach, imion neutralnych płciowo (nie wiem, czy takie są, a jeżeli już, to niewiele) oraz stosują neutralne końcówki czasowników, np. więłom, zrobiłom, zjadłom, poszłom, kupiłom, itd.

Nie wiem, jak do tego podchodzą językoznawcy, ale niektóre wydawnictwa publikują już książki z takimi właśnie formami; z reguły są one autorstwa osób niebinarnych i/lub piane z myślą o takich odbiorcach. Z tego, co się orientuję, rzecz dotyczy głównie powieści dla młodych dorosłych, czyli adresowanych do formalnie młodzieżowych czytelników i czytelniczek, ale poruszających bardzo poważne (i nierzadko bolesne) kwestie społeczne, w tym te związane z tożsamościami płciowymi oraz orientacjami seksualnymi. Wszystko to jest stuprocentowo zgodne z wolą osób autorskich (jeśli dana książka jest zagraniczna, formy niebinarne stosowane są oczywiście w przekładzie) oraz czytelniczych; te drugie mogą być jak najbardziej cispłciowe (czyli utożsamiać się z jedną płcią, tą określoną przy urodzeniu), ale że rozumieją zjawisko niebinarności, to logiczne, że chcą o nim czytać teksty napisane prawidłowo. I słusznie, bo język – nie tylko polski, ale w ogóle każdy – powinien dostosowywać się do rzeczywistości, w tym do wiedzy oraz świadomości społecznej, również w kwestiach płciowych.

Poza tym ewolucja języków jest czymś zupełnie naturalnym i koniecznym. Dzisiejsza polszczyzna znacząco przecież się różni, jeśli chodzi o słownictwo, składnię, gramatykę, interpunkcję oraz ortografię, od tej sprzed stu lat, zaś język polski używany przez, powiedzmy, rycerzy króla Jagiełły byłby dla nas prawdopodobnie niezrozumiały.

Ewolucja – a czasami wręcz rewolucja, bo wprowadzanie form niebinarnych może być za takową uznane – polega zresztą nie tylko na dodawaniu nowych słów lub form, ale też za zanikaniu starych lub zmianie ich znaczenia. Ostatnio zarysowuje się przykładowo – moim zdaniem, bardzo pozytywna – tendencja do nieużywania słów czy zwrotów uznawanych za obraźliwe czy uwłaczające określonym osobom albo, częściej, grupom. I tak, zamiast „karzeł” należy mówić/pisać: „osoba niskorosła” (choć powinno to, uważam, zależeć od kontekstu; dajmy na to, Peter Dinklage jest osobą niskorosłą, natomiast Jarosław Kaczyński karłem, nie pod względem wzrostu wszelako, lecz moralności politycznej).

Zmianie ulega również emocjonalne nacechowanie poszczególnych słów czy zwrotów. Z neutralnego może stać się negatywne, czego chyba sztandarowym przykładem jest „Murzyn” – przez wieki było to określenie czarnoskórego człowieka, w ostatnich wszakże latach uznane zostało za obraźliwe. Ewolucja ta również wynika z postępującego (inna sprawa, że zbyt wolno) rozwoju świadomości oraz wrażliwości społecznej, w tym wzrostu wyczulenia na rasizm czy nietolerancję – również w wymiarze stricte leksykalnym.

Jako obywatel polski i pisarz bardzo się cieszę, że w polszczyźnie procesy owe zachodzą. Nasz język musi być dostosowany do potrzeb wszystkich grup społecznych, nie może za to upowszechniać stosowania jako standardowe obraźliwych wobec jakiejkolwiek osoby słów, form czy zwrotów.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor