PiS kontra proletariat

Bezprawie i Niesprawiedliwość to partia, a w zasadzie mafia/sekta czysto prawicowa. Wręcz skrajnie prawicowa, dokładniej – klerofaszystowska. A wszyscy prawicowi politycy, od bardzo umiarkowanych po betonowo wręcz skrajnych, są wrogami ludu pracującego. Dlaczego? Ano, z tej prostej przyczyny, iż reprezentują interesy kapitalistów, które są sprzeczne z interesami klasy pracowniczej/robotniczej (proletariatu).

Sprawując zatem władzę w państwie, prawicowcy działający ze smyczy swych kapitalistycznych panów, uderzają w prawa pracownicze. Przykładowo, legalizują patologie typu bezpłatne staże (obecna forma pańszczyzny/niewolnictwa), umowy śmieciowe czy wymuszone samozatrudnienie, przyzwalają na wyzysk i łamanie prawa pracy, a także zwalczając instytucje broniące proletariat, na czele ze związkami zawodowymi.

W te ostatnie uderzyć zamierza PiS. Ugrupowanie to, jak donoszą media, szykuje projekt ustawy o sporach zbiorowych w pracy, który poważnie ograniczy możliwości działania organizacji związkowych, zwłaszcza prawo do protestu.

Przede wszystkim zakazane byłyby strajki solidarnościowe, stanowiące formę wsparcia dla walczących o swoje prawa i godne życie pracowników innej firmy czy wręcz innej branży. Dalej, jeśli w danym przedsiębiorstwie działa więcej niż jeden związek zawodowy, aby rozpocząć spór zbiorowy, trzeba będzie zbudować szerszą koalicję, czyli w praktyce uzyskać zgodę największej organizacji związkowej (o tym szerzej za chwilę); obecnie takie prawo przysługuje każdemu związkowi, nawet najmniejszemu.

Czym wejście w życie takich zmian, rzecz jasna na gorsze, poskutkuje? Głównie tym, że wielu pracowników straci możliwość walki o podwyżki i ogólnie lepsze warunki zatrudnienia. W tym miejscu zaznaczyć należy, iż nazbyt liczni i tak ich nie posiadają. Poziom uzwiązkowienia w Polsce jest jednym z najniższych w Europie, a nasze związki zawodowe są w większości o wiele słabsze niż na Zachodzie, Południu czy w Skandynawii. Co prowadzi do tego, iż w działających w (k)raju nad Wisłą przedsiębiorstwach króluje wyzysk, a prawa pracownicze są radośnie olewane przez kapitalistów, skutkiem czego jesteśmy biednym społeczeństwem. Dzieje się tak z kilku powodów. Jednym z nich pozostaje prawicowa, prokapitalistyczna propaganda, sączona do naszych głów od trzech przeszło dekad, która zniechęca proletariat do samoorganizacji (w związkach zawodowych chociażby) i walki o swoje prawa, tak manipulując ludźmi, by byli oni pokornymi parobkami w stylu chłopów pańszczyźnianych. Poza tym, na naszym jakże patologicznym rynku pracy rozpleniły się niczym kąkol umowy śmieciowe, zaś zatrudnione w oparciu o nie osoby z reguły wstępować w związkowe szeregi nie mogą; nieliczne tylko związki zawodowe przyjmują osoby pracujące na umowach cywilno-prawnych lub samozatrudnieniu.

Mimo to jednak w ostatnich latach zaczęły zachodzić pewne zmiany na lepsze. Przybyło niewielkich, lecz prężnie działających i niewahających się walczyć związków zawodowych. Stawiają one twarde oczekiwania wobec warunków zatrudnienia, a kiedy prawa pracownicze są łamane albo ignorowane, sprawie wchodzą w spory zbiorowe z szefostwem oraz, w razie potrzeby, strajkują. Mało tego, parę ładnych strajków zakończyło się sukcesem, np. w Paroc Polska czy w Solarisie. Nawet jednak bez strajkowania ci związkowcy potrafią wywalczyć podwyżki i inne gratyfikacje dla proletariuszy, również w firmach tak mocno kojarzących się z wyzyskiem jak Amazon.

Rzecz jasna, taka działalność związkowa jest nie w smak kapitalistom (szczególnie tym nastawionym na eksploatowanie możliwie najtańszej siły roboczej), a zatem również ich prawicowym, politycznym kapo/pachołkom. I stąd pomysł nowej PiS-owskiej deformy.

Stanowiła ona będzie, jeżeli wejdzie w życie (pewnie, niestety, tak się stanie) wielki prezent dla kapitalistycznych pasożytów i wyzyskiwaczy, gdyż walnie niczym King Kong swą piąchą właśnie w te mniejsze, najaktywniejsze związki zawodowe. Stracą one – głównie w największych zakładach oraz instytucjach publicznych i spółkach Skarbu Państwa – praktycznie możliwość działania, ponieważ sparaliżuje je konieczność dogadywania się w sprawie wszczęcia sporu zbiorowego z największą organizacją związkową w firmie. A tą najczęściej jest „Solidarność”, co może w większości przypadków przekreślić szanse na walkę pracowników o poprawę warunków zatrudnienia. „S” jest wszak powiązana z PiS-em, toteż nie podskoczy mu, szczególnie w instytucjach publicznych tudzież firmach państwowych – a po wdrożeniu deformy jej pozycja jeszcze wzrośnie, gdyż zyska możliwość blokowania mniejszych związków. Zarządcy z PiS-owskiego nadania z kolei zyskają spokój, bowiem protesty w podległych im organizacjach prowadziły dotychczas właśnie mniejsze związki. W licznych z kolei przedsiębiorstwach prywatnych „Solidarność” pozostaje „żółtym” związkiem, czyli takim, co dba o interesy nie pracowników, lecz kapitalistów (kolejny zresztą czynnik, jaki przez lata zniechęcał polskich proletariuszy do związków zawodowych). Acz od tej reguły są wyjątki, trafiają się bowiem zakłady, gdzie solidarnościowcy wespół z innymi związkowymi kolegami oraz robotnikami nieuzwiązkowionymi walczyli w sporach zbiorowych i strajkach.

Najgorsze w tym wszystkim może być to, że kiedy deforma owa trafi pod obrady Sejmu, będzie mogła liczyć na poparcie nie tylko PiS-owców, ale też największej formacji „opozycyjnej”. PO również jest przecież ugrupowaniem prawicowym, a więc prokapitalistycznym; jej prominenci często wypowiadali się wrogo wobec związków zawodowych, natomiast pod jej rządami prawa pracownicze powszechnie łamano. No i należy do obozu prost-solidarnościowego, identycznie zresztą, jak Bezprawie i Niesprawiedliwość. Obawiam się zatem, iż jej posłanki i posłowie zagłosują przeciwko klasom pracującym ręka w rękę z koleżankami i kolegami z PiS-u…

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor