Sezon zimna i chorób
Rozpoczął się sezon grzewczy. Nie wiem, czy wszędzie, w każdym razie w mojej miejscowości. Jak to się często zdarza, nastąpiły awarie rur, które pogotowie techniczne na bieżąco naprawia.
Kaloryfery w mieszkaniu zakręciłem, po okresie wstępnego rozruchu i odpowietrzenia (poza tym w łazience, gdzie nie zainstalowano licznika ciepła). Częściowo z tej przyczyny, że jak na razie temperatura w poszczególnych pomieszczeniach jest wystarczająca, by nie trzeba było dogrzewać, przede wszystkim jednak dlatego, że nie chcę po raz drugi otrzymać absurdalnie wysokiego rachunku, którego nie będę mógł spłacić. Nareszcie mamy liczniki elektroniczne, toteż jest szansa na uczciwszy pomiar, co nie zmienia faktu, że ceny energii tak czy owak horrendalnie poszły w górę. Próbuję zatem oszczędzić. Jak będzie zimą, zobaczymy; wobec katastrofy klimatyczne trudno prognozować, jakie mogą być warunki, nastawiam się wszelako na marznięcie i powodowane nim choroby. Na przetrwanie najbliższych miesięcy z kolei się nie nastawiam.
I tu dochodzimy do sedna sprawy. Otóż, w kapitalistycznej Polsce każdego roku jesienią, zimą oraz wczesną wiosną, czyli w okresie, kiedy panują niskie temperatury, ludzie masowo zapadają na choroby będące efektem niedogrzania domów czy mieszkań. Często mowa o „zwykłym” przeziębieniu, niemniej gdy brakuje środków finansowych na lekarstwa, prowadzić ono może do zgonu… i nierzadko faktycznie prowadzi. Problem dotyka nie tylko emerytów czy rencistów z niskimi świadczeniami, ale też osób pracujących (jak ja, żeby daleko nie szukać). A jego przyczyny nie ograniczają się do marnych dochodów, lecz tkwią głównie w zbyt wysokich opłatach za ogrzewanie (i ogólnie energię) – to one zmuszają do nadmiernego ze zdrowotnego punktu widzenia oszczędzania nawet osoby relatywnie dobrze sytuowane.
Patologia owa wynika zarówno z chciwości kapitalistów i samorządowych spółek zajmujących się dystrybucją ciepła, ale też przestarzałej energetyki w Polsce, opartej w znacznej mierze na węglu. Nie tym wydobywanym w kraju, ten bowiem ląduje na hałdach, lecz sprowadzanym z zagranicy, w tym ze Wschodu. Z wydajnością różnie bywa, ale jego zastosowanie wiąże się też z różnorodnymi opłatami za zanieczyszczenia, które przenoszone są oczywiście na rachunki. No to mamy drogie ogrzewanie, drogi prąd (ceny dla odbiorców indywidualnych jeszcze są do wytrzymania, niemniej taryfy dla przedsiębiorstw zwalają z nóg i stanowią jedną z przyczyn inflacji) oraz konieczność oszczędzania na jednym orz drugim. Jednakże to, że nie włączamy bez potrzeby świateł w pomieszczeniach (przy okazji, żarówki LED są naprawdę energooszczędne – wiem po swoich rachunkach), czy nie uruchamiamy urządzeń po to tyko, by sobie chodziły, nikomu nie zaszkodzi, a wręcz pomoże. Ale już zakręcanie kaloryferów na siłę, nawet przy mrozach, rodzi zagrożenie dla zdrowia i życia. A trzeba tak robić, jeśli chce się mieć pieniądze na jedzenie, leki i inne podstawowe artykuły.
Warto pamiętać, iż „zawdzięczamy” to przede wszystkim PiS-owi, nie-rządy którego robiły wszystko, aby trwać przy przestarzałych, drogich, niewydolnych źródłach energii.
Ale już zmuszenie osób obywatelskich do wegetacji w takich warunkach bytowych jest zbrodnią prawicy postsolidarnościowej jako takiej i oczywiście kapitalistycznej III RP.
Komentarze
Prześlij komentarz