Odpowiedzialność instytucjonalna
Ostatnio doszedłem do wniosku, że w Polsce (i zapewne nie tylko) powinno być wdrożone nowe rozwiązanie ustrojowe, czyli odpowiedzialność instytucjonalna. Chodzi o to, aby obywatel, poszkodowany przez daną instytucję państwową lub samorządową, mógł szybko i bez udziału męczącej drogi sądowej uzyskać zadośćuczynienie.
W szczątkowej formie to już występuje – można wywalczyć odszkodowanie od Skarbu Państwa np. za niesprawiedliwy wyrok. Nie jest to jednak ani łatwe, ani przyjemne, a przy tym tak naprawdę osobie pokrzywdzonej płacimy wszyscy, z naszych podatków, nie zaś idiota, który jej zaszkodził.
Jeżeli jednak dana instytucja – powiedzmy, gminna – obsadzona jest osobami niekompetentnymi (wiadomo, kumoterstwo i nepotyzm mają się świetnie) lub po prostu bezmyślnie stosującymi procedury, w wyniku czego osoba obywatelska zostaje w taki czy inny sposób poszkodowana, w zasadzie nie ma ona możliwości wyegzekwowania odpowiedzialności od winowajców. Jeśli domaga się zadośćuczynienia za swoje krzywdy, zostanie odesłana z kwitkiem, gdyż „żądanie jest bezpodstawne”, „nie ma podstawy prawnej” albo jeszcze coś w ten dekiel. Jasne, można założyć sprawę w sądzie cywilnym… ale na to trzeba mieć czas, pieniądze, a gwarancji wygranej przecież nie ma.
Tymczasem powinno być tak, jak w tym przykładzie:
Gminna spółka zajmująca się administrowaniem zasobami mieszkaniowymi poprzez rażące zaniedbania tudzież głupotę swoich władz oraz pracowników powoduje, że stan zdrowia jednego z lokatorów gwałtownie się pogarsza, rodząc wręcz zagrożenie dla życia; zarazem ta sama spółka przykłada rękę do tego, że ów lokator dosłownie głoduje. Poszkodowany, mając jeszcze trochę sił, składa u władz spółki wniosek o zadośćuczynienie, oczywiście uzasadniony. Wtedy zamiast mu odmawiać, spółka powinna mieć PRAWNY OBOWIĄZEK wypłacenia żądanej kwoty w ciągu dwudziestu czterech godzin od złożenia wniosku, a jeśli jest taka konieczność, to jeszcze sfinansować terapię poszkodowanemu. Środki te nie mogłyby, warto zaznaczyć, być pobierane ze wspólnej kasy lokatorów, ale z wynagrodzeń osób, które dopuściły się naruszenia dobra (w tym wypadku zdrowia) osoby pokrzywdzonej.
Rzecz jasna, kwoty takiego zadośćuczynienia musiałyby mieć ustawowo ustalony górny pułap; jeśli miałyby być wyższe, musiałby o tym rozstrzygać sąd. Tak samo trzeba byłoby ściśle określić sytuacje, w jakich można byłoby domagać się tych pieniędzy, czyli po prostu stworzyć listę krzywd, wyrządzenie których wiązałoby się z instytucjonalną odpowiedzialnością finansową. W razie jednak niewypłacenia owego świadczenia, osoby z obciążonej nim instytucji musiałyby ponieść odpowiedzialność karną.
Próżne są jednak nadzieje, że takie rozwiązanie zostanie wdrożone. Solidaruchy ani inni prawicowcy nie pozwolą, by osoby obywatelskie, zamiast pokornie pochylać łby i pozwalać się łupić oraz eksploatować, domagały się sprawiedliwości.
Komentarze
Prześlij komentarz