Dzień przed Godami
Lewica chce, aby 24 grudnia, czyli Wigilia, dzień przed Godami, Jule, Solstycjami i świętem błędnie określanym jako Boże Narodzenie (Jezus Chrystus był wszak człowiekiem, a urodził się prawdopodobnie wiosną), była dniem ustawowo wolnym od pracy. Składa nawet projekt regulującej to ustawy. Argument jest taki, że w dzień ów tak czy owak większość społeczeństwa polskiego (i to w zasadzie niezależnie od wyznania) świętuje, a przecież wszyscy mają prawo spędzić więcej czasu w gronie rodzinnym czy też bliskich osób, co częstokroć okazuje się niemożliwe aż do wieczora, niejednokrotnie późnego.
Generalnie, trudno się z tym nie zgodzić. Co do mnie, mam wolny zawód (stanowiący, z punktu widzenia walki, jaką toczę z depresją, błogosławieństwo), toteż na rzecz całą patrzę trochę luźniej; najczęściej mogę tak sobie rozłożyć robotę, aby Wigilię Godów mieć wolną. Rozumiem jednak, że wielu ludzi też by tak chciało, a nie mogą, toteż propozycję Lewicy uważam za uzasadnioną.
Zastanowić się oczywiście można, czy równie dobrym, a może i lepszym pomysłem byłby ustawowo wolny od pracy 2 listopada, czyli Zaduszki; być może pomogłoby to w jakimś tam przynajmniej stopniu rozładować korki, towarzyszące Dziadom/Halloween i Wszystkim Świętym.
Abstrahując jednak od świąt takich czy innych, opamiętać musimy o pewnej istotnej sprawie. Otóż, zaliczamy się do najbardziej zapracowanych, a raczej przepracowanych społeczeństw NA ŚWIECIE. Rzecz jasna, nie idzie za tym bogacenie się; przeciwnie, statystki (o których pisałem w jednej z niedawnych notek), jednoznacznie wskazują, iż biedniejemy, co jest efektem nie tylko niskich wynagrodzeń, rent i emerytur, ale też inflacji oraz horrendalnie wysokich opłat. No i prawie nie mamy świadczeń społecznych, jakie większości z nas mocno odciążyłyby portfele tudzież konta bankowe.
To, że tyle czasu poświęcamy na robotę, a najczęściej wręcz harówę, otrzymując w zamian tak niewiele pieniędzy, negatywnie przekłada się (o czym nie raz ani nie dwa pisałem; zresztą moja depresja też się z czegoś wzięła) na stan zdrowia zarówno fizycznego, jak i psychicznego. A także wali w rozliczne więzy międzyludzkie, od koleżeńskich, poprzez przyjacielskie, po rodzinne. Rzecz jasna, konsekwencje są przykre, choć bywają również tragiczne (samookaleczenia, samobójstwa, załamania, itd.), i to wcale nie tak znowu rzadko. Co gorsza, jak wspomniałem wyżej, więcej harówy wcale nie oznacza wyższych zarobków; w kapitalizmie praca została od nich oderwana, tylko nieliczni kapitaliści ją doceniają, chociażby płacąc za nadgodziny.
Wszystko to sprawia, że pomysł Lewicy, aby w kalendarzu pojawił się jeszcze jeden dzień PŁATNEGO wolnego od pracy, jest słuszny. I w sumie nie jest aż tak ważne, czy będzie to Wigilia Godów, Zaduszki czy cokolwiek innego.
Jasne, nie ma się co łudzić, że owa reforma (o ile wejdzie w życie, co biorąc pod uwagę antyspołeczną postawę pozostałych koalicjantów oraz tzw. „opozycji”, wydaje się mocno wątpliwe), rozwiąże problemy z polskim rynkiem pracy. Ten wymaga przecież dogłębnych reform, o ile nie całościowej przebudowy. Konieczne jest przede wszystkim wyeliminowanie bezpłatnych staży, umów śmieciowych czy wymuszanego przez kapitalistów samozatrudnienia, także po to, aby więcej osób mogło się cieszyć dniami ustawowo wolnymi. No i, żeby większość naszego społeczeństwa bogaciła się, zamiast ulegać pauperyzacji.
Do tego wszystkiego bardzo daleka jeszcze droga… na którą na dobrą sprawę wciąż nie wkroczyliśmy, z winy prawicowych ugrupowań wysługujących się kapitałowi. Wątpię, by prawica – tak rządowa, jak i „opozycyjna” – wykazała jakąkolwiek chęć do realnej walki z naturalnymi dla nieludzkiego systemu kapitalistycznego patologiami; do tej pory nie tylko tego nie czyniła, lecz przeciwnie – sukcesywnie pogarszała schorzały, zdegenerowany system.
Niemniej, biorąc pod uwagę, jak bardzo anty-proletariackim państwem jest (k)raj nad Wisłą, każdy ukłon w stronę pracowników, każdy, nawet najdrobniejszy krok ku ulżeniu ich ciężkiej doli, byłby naprawdę mile widziany.
Komentarze
Prześlij komentarz