Faszysta, Iran i USA

Z nadchodzącymi wyborami prezydenckimi w USA wiąże się potężne zagrożenie dla całego świata, konkretnie dla pokoju i bezpieczeństwa. I to niezależnie od tego, czy wygra je szurnięty kapitalista, czy pozorna demokratka.

Przy czym groźba kryje się nie tyle w samym jankeskim imperium, ile na Bliskim Wschodzie, dokładnie rzecz ujmując, w Izraelu. Ma polskie pochodzenie (jak wielu tamtejszych kolonistów, z których składa się izraelskie społeczeństwo), na imię Binjamin, na nazwisko Netanjahu, popełnia ludobójstwo w Gazie i szykuje się do przeniesienia tej zbrodni na Zachodni Brzeg Jordanu, a także do Libanu, co zaś najgorsze, od lat poważnie myśli (do spółki z saudyjskimi kolegami) o wojnie z Iranem.

Zarówno Izraelowi, jak też Arabii Saudyjskiej perskie państwo tkwi ością w gardle. Co do Saudów, powodem jest oczywiście rywalizacja na rynku ropy naftowej, a także konflikt w dziedzinie wizji islamu (wahhabizm kontra szyizm). Z kolei Izrael rywalizuje z Iranem na polu zbrojeniowym, również w sferze broni nuklearnej, na co nakłada się wzajemna nienawiść ideologiczno-religijna, jak również to, że Teheran wspiera organizacje Izraelowi nieprzychylne, w tym Palestyńczyków, których izraelscy faszyści chcą wymordować.

Zarówno więc Izrael, jak i Arabia Saudyjska bardzo chętnie zmiotłyby Islamską Republikę Iranu z powierzchni ziemi. Wszelako władze obu tych państw są wprawdzie wyjątkowo okrutne, ale totalnego zidiocenia zarzucić się im nie da, nawet (przynajmniej na razie) premierowi Netanjahu. Wiedzą zatem, że gdyby ich wojska wkroczyły na irańską ziemię, skończyłoby się to katastrofą. Nie tylko dlatego, że Irańczycy migiem przeprowadziliby odwetowe bombardowania Izraela oraz Arabii Saudyjskiej, a samo ich państwo mogłoby okazać się dla najeźdźców pułapką bez wyjścia. W Iranie krzyżuje się zbyt wiele interesów politycznych, gospodarczych oraz militarnych światowych mocarstw, przez co taka inwazja mogłaby sprowadzić całkowitą porażkę na Izrael i Arabię Saudyjską także w sferze ekonomicznej oraz politycznej – upaść mogłyby tamtejsze reżimy.

O ile jednak Saudowie do działań wojennych raczej się nie palą, o tyle z Netanjahu sprawa ma się inaczej. Prowadzona przez niego faszyzacja ustroju (deforma sądownictwa, podobna zresztą do PiS-owskiej) o mało nie doprowadziła do wojny domowej, poparcie dla Likudu spadło, rzeź Gazy nie przyniosła zwycięstwa nad Hamasem – przeciwnie, opór Palestyńczyków wobec okupacji jeszcze się wzmaga – za to okazała się PR-ową klęską w skali świata, a także polityczną, o czym świadczą oskarżenia ze strony Międzynarodowego Trybunału Karnego.
Netanjahu wie zatem, iż aby mógł utrzymać się u władzy i nie ponieść (przynajmniej odwlec ten moment) odpowiedzialności karnej za swoje masowe zbrodnie, musi zrobić coś spektakularnego. Na przykład pokonać państwo propagandowo uznawane za głównego wroga. Czyli Iran.

I tu dochodzimy do sedna sprawy. Netanjahu nie jest aż tak zdurniały, by nie wiedzieć, że Izrael nie da rady samodzielnie zwyciężyć Persów. Z pomocą Saudów, jak wspomniałem wyżej, też nie, nawet, gdyby zechcieli przyłączyć się do wojny. Potrzebne są więc USA. Nie tylko ich dotychczasowe wsparcie polityczne i rzeczowe (sprzedaż uzbrojenia), ale przede wszystkim militarne. Innymi słowy, wielkim marzeniem Binjamina Netanjahu jest doprowadzenie do amerykańskiej inwazji na Iran (być może z udziałem innych państw NATO, w tym Polski, bo nasi rządzący idioci byliby pierwsi do wysyłania tam wojsk), do której armia izraelska by się przyłączyła. Grunt pod takie działanie już wydeptał, o czym świadczyło jego niedawne przemówienie w Kongresie, nagrodzone burzą oklasków.

Jednakże przed wyborami marne są szanse na taką operację militarną. Ale kiedy do Białego Domu wprowadzi się nowy(a) lokator(ka), Netanjahu przystąpi do działania, czyli użyje różnych politycznych sztuczek, aby rozpocząć wojnę. Jeśli wygra Kamala Harris, może mu pójść nieco trudniej, za to Trump do zaatakowania Iranu będzie chętny. Izraelski premier za jego pierwszej kadencji o mało co nie wmanewrował USA w wojnę z Iranem; na szczęście, wówczas Trumpowi szalony ów pomysł najprawdopodobniej wyperswadowali generałowie.

Teraz jednak sytuacja gospodarcza i polityczna jest inna, nie da się zatem wykluczyć, iż zarówno amerykański kapitał, jak i wojsko przychylnym okiem spojrzą na prośby i groźby Netanjahu. Zwłaszcza, jeśli prezydentem znów będzie Trump, przy czym zwycięstwo Harris też możliwości wybuchu konfliktu nie przekreśli.

Czym się to skończy? Ano, wojną światową, prawdopodobnie atomową, bo w razie inwazji na Iran, Rosja ani Chiny nie będą siedziały z założonymi rękoma.

Niezbyt miła perspektywa, co?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Złodziej, karierowicz, prezes

Zgon fanatyczki

Bez zasług