Nieskuteczne opium
Karol Marks nazwał religię „opium ludu”. Chodziło mu nie tyle o narkotyczne/odurzające, ile o znieczulające działanie tej substancji. W jego bowiem czasach opium (a także jego pochodne) stosowane było do uśmierzania bardzo silnego bólu. Na tej samej zasadzie religia, oferując wizję wiecznego szczęścia w zaświatach czy możliwości wymodlenia sobie lepszego losu doczesnego, uśmierzała ból życia w kapitalizmie, wynikający z wyzysku, nędzy, niesprawiedliwości, nieustannego strachu o jutro, braku perspektyw oraz pozostałych patologii nieludzkiego owego systemu.
Obecnie dostępne są też inne opia, pełniące tę samą funkcję, chociażby książeczki motywacyjne, internetowe pseudo-terapie, itd. One także sprawić mają, że codzienna egzystencja w kapitalistycznych warunkach będzie mniej bolesna, znojna czy beznadziejna. W tym celu przekierowują ludzkie myślenie tak, aby nie skupiało się ono na systemowych patologiach oraz złu wyrządzanym przez kapitalistów tudzież powolny im państwowy aparat represji i nadzoru. Dokładnie tak, jak to wcześniej czyniła – a w przypadku licznych osób nadal czyni – religia, czy raczej poszczególne religie. Uwaga, pisząc” „religie”, mam na myśli zinstytucjonalizowane systemy wierzeń i związane z nimi ideologie przekazywane przez związki wyznaniowe, kapłanów czy innych przewodników duchowych, nie zaś indywidualną wiarę rozumianą jako duchowość, uduchowienie.
W banialuki przekazywane przez książeczki motywacyjne nie wierzyłem nigdy, od showmanów podających się za terapeutów zawsze trzymałem się z daleka. Ale religię, konkretnie katolicyzm, przez wiele lat, niemal całe życie wyznawałem.
I jak sprawdzała się w roli znieczulenia? Długo łudziłem się, że dobrze. Wydawało mi się (teraz widzę, iż była to najpewniej autosugestia, a wręcz samooszukiwanie się, wspomożone przez kościelny przekaz), jakoby udział w nabożeństwach czy modlitwy rzeczywiście niosą mi pociechę i pomagają przetrwać trudne momenty, w tym te wynikające z życia w kapitalizmie.
Jednakże z biegiem czasu oraz rozwojem samoświadomości, przekonałem się, że wcale tak nie było. Niezależnie od wyznawania religii, kapitalizm wyniszczał moje zdrowie (zwłaszcza psychiczne), do spółki z – tak, tak, popieranymi przez Kościół katolicki, co stanowiło jedną z przyczyn mojej apostazji – rządami prawicy postsolidarnościowej; ta ostatnia doprowadziła też do utraty przeze mnie szczęścia osobistego. W katolicyzmie dostrzegałem też coraz więcej elementów, jakie nie mogły mi się podobać z przyczyn ideologicznych, to wszelako inna nieco historia.
Innymi słowy, znieczulenie przestawało działać, o ile działało kiedykolwiek. Religia, nawet, jeśli nie szkodziła, to i nie pomagała; po prostu była, stanowiła element codziennej aktywności, głównie zajmujący czas. A gdy uświadomiłem sobie, iż cierpię na depresję, pomogła mi (do momentu przynajmniej, kiedy jej efektów nie zaprzepaścił niejaki Sławomir Kalemba, o czym kiedyś pisałem) terapia medyczna.
Skoro więc stwierdziłem, że opium straciło są skuteczność, najzwyczajniej w świecie zrezygnowałem. Bez bólu, dodam.
Ciekawe, ilu ludzi przeszło podobny, w ogólnych przynajmniej zarysach, proces? Postępująca laicyzacja zdaje się sugerować, iż przybywa osób, które uznają poszczególne religie (w Polsce oczywiście głównie katolicyzm) za zbędny element życia.
Jednakże są jeszcze inne pułapki. Jeśli religijne opium straci swą moc, kapitalizm znajdzie odmienne środki znieczulające oraz odurzające społeczeństwo. Dlatego musimy być czujni i myśleć krytycznie.
Komentarze
Prześlij komentarz