Zepsuty Kościół

Klerykalny prawicowiec Donald Tusk jako jeden z celów swojego powrotu do polskiej polityki zadeklarował obronę Kościoła katolickiego zarówno przed PiS-em, jak też przed wewnątrzkościelnymi patologiami. Zasugerował przy tym, iż jego zdaniem największy spośród działających w (k)raju nad Wisłą związków wyznaniowych zepsuty został przez mafię/sektę Jarosława Kaczyńskiego; pan Tusk uważa najwidoczniej, że gdyby Kościół katolicki oderwał się politycznie od PiS-u, wróciłby na dobre tory (przez co chyba należy rozumieć popieranie PO).

Cóż, były premier się myli, i to na całej linii. To bowiem nie PiS jest winne złu, przez które gnije Kościół katolicki, zwłaszcza, że rozpanoszyło się ono bynajmniej nie tylko w Polsce (jak myślicie, dlaczego Irlandczycy laicyzują się w przyspieszonym tempie, w Kanadzie, a nieco wcześniej w Chile płonęły katolickie świątynie, zaś o pedofilskich zachowaniach kleru najgłośniej zaczęto mówić przed około dwoma dekadami w USA?). Nie, upolitycznienie tejże organizacji religijnej, a konkretnie, popieranie przez nią mniej lub bardziej skrajnej prawicy, nie jest przyczyną wewnętrznej degeneracji, lecz jej skutkiem; konkretnie zaś wynika z chęci ochrony kościelnych przywilejów będących źródłem owej zgnilizny.

Zaczęło się (oczywiście upraszczam) w IV wieku naszej ery, kiedy to Konstantyn Wielki zalegalizował w Imperium Romanum chrześcijaństwo. Oznaczało to nie tylko powstanie jednolitego Kościoła pod wodzą zwoływanego przez cesarza soboru (wcześniej każda chrześcijańska wspólnota tworzyła odrębny Kościół ze swoimi świętymi księgami; prawosławie oddzieliło się od tegoż Kościoła powołanego na rozkaz Konstantyna w XI stuleciu, a Kościoły protestanckie powstawać zaczęły w wieku XVI), ale też dopuszczenie jego hierarchów do wielkiej władzy. Zakres tejże zwielokrotnił się jeszcze w V wieku, po upadku Cesarstwa Zachodniorzymskiego, kiedy jedynymi trwałymi strukturami politycznymi były te kościelne; wówczas biskupi Rzymu, czyli papieże, zaczęli sobie uzurpować przywództwo nad całym chrześcijaństwem), a co za tym idzie – wielkich pieniędzy.

Oba te czynniki – władza i forsa oraz wynikające z nich przywileje czerni i purpury – stanowią przyczynę wewnętrznej degeneracji Kościoła. By je zdobyć/zwiększyć, kler, hierarchowie i papieże nie cofali się przed zbrodniami, wojnami, terrorem (inkwizycja, żeby daleko nie szukać) oraz innymi nieprawościami. Poza tym, ów związek wyznaniowy stopniowo coraz bardziej separował się ideologicznie od świata, np. od nowych prądów myślowych, co wynikało z mentalnego zamknięcia, będącego zresztą formą obrony posiadanej władzy oraz przywilejów politycznych i majątkowych; konserwatyzm i reakcyjność to cechy ludzi uprzywilejowanych. Zarazem powstające z czasem wewnątrzkościelne regulacje z celibatem na czele doprowadziły do degeneracji moralnej zawodowych funkcjonariuszy tej organizacji, w tym na polu seksualnym, czego chyba najbardziej ponurym przykładem są pedofilskie zbrodnie kleru.

Oczywiście purpuraci chcą bronić swojej władzy (w czasach obecnych niekoniecznie sprawowanej bezpośrednio; wystarczy im wysługiwanie się świeckimi politykami), kasy i przywilejów, czyli źródeł swojej degeneracji. Dlatego działając w państwach formalnie demokratycznych, popierają tych polityków i te ugrupowania, które gwarantują im zachowanie tego wszystkiego, a najlepiej zwiększenie stanu posiadania, a zatem prawicę. Najlepiej skrajną, gdyż ta jest najbardziej betonowo prokościelna, ale z braku laku może być też umiarkowana. Dzieje się tak nie z miłości kleru do prawactwa, lecz z czystego wyrachowania – otóż KAŻDA prawica zwalcza polityczną i społeczną lewicę, która – lubo ideologicznie bliska Jezusowi Chrystusowi – domaga się świeckiego państwa i broni praw człowieka, w tym pracowniczych oraz kobiet, co stanowi zagrożenie dla kościelnego stanu posiadania i pozycji politycznej. Papieże, biskupi i kler uzmysłowili sobie to dogłębnie w czasie Rewolucji Francuskiej (oraz Powstania Kościuszkowskiego w Polsce), i od tamtej pory Kościół katolicki sprzeciwia się nie tylko wszelkim działaniom rewolucyjnym (potępiał między innymi wszystkie polskie powstania i nasz ruch niepodległościowy), ale w ogóle jakimkolwiek postępowym ideom (papież Franciszek dopuszczający zniesienie własności prywatnej to naprawdę wyjątek, a mnie się wydaje, że kiedy on umrze, jego pontyfikat zostanie wymazany z kart kościelnej historii).

Skoro zaś Kościół popiera prawicę, by chronić swą władzę i przywileje, robi to właśnie z powodu swojej degeneracji. Widać to na przykładzie Polski po nie tylko wspieraniu, ale wręcz tworzeniu konfederacji targowickiej (następcami której są wszystkie nadwiślańskie ruchy i ugrupowania prawicowe, PiS i PO wliczając), później popieraniu endecji, współpracy z hitlerowskimi okupantami w czasie II wojny światowej, współdziałaniu z „Solidarnością” (druga targowica) w latach 80. i 90. ubiegłego stulecia, a teraz po kolaboracji z Bezprawiem i Niesprawiedliwością (też formacja postsolidarnościowa); współpraca Kościoła z nimi wszystkimi nie zdegenerowała go, lecz wynikała właśnie z jego degeneracji. Nieodmiennie bowiem chodziło o utrzymanie, a najlepiej zwielokrotnienie kościelnych przywilejów, toteż polscy hierarchowie popierali tych polityków, którzy gwarantowali im najwięcej kasy, władzy i wpływu na prawodawstwo. Jeśli Donald Tusk chce, by czerń i purpura zaczęły popierać jego, musi przebić przywilejową ofertę PiS-u. Może mu się udać, ale straci na tym polskie społeczeństwo, jak traciło od wieków.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor