Kup hulajnogę

Przyznam szczerze, że nie lubię, jak ktoś do mnie wydzwania z ofertami. Przede wszystkim dlatego, że zaburza mi to pracę, odpoczynek, spacer z psem czy inne tego typu czynności. Najczęściej też tacy sprzedawcy telefoniczni zachwalają kredyt, którego nigdy nie wezmę, proponują towar, jakiego nie potrzebuję ani nie chcę, albo też zapraszają mnie na prezentację, gdzie będą mi próbowali wcisnąć za 1000 zł kołdrę wartą co najwyżej piątaka (na szczęście, tych ostatnich telefonów jest od półtora blisko roku o wiele mniej niźli wprzódy, co stanowi chyba jeden z naprawdę nielicznych plusów pandemii i lockdownu) – innymi słowy, tylko tracę czas na słuchanie o tym wszystkim. No i, kiedy chcę coś nabyć, sam tego szukam.

Toleruję jedynie telefony od firm, z usług których już korzystam (operator komórkowy, dostawca kablówki, ubezpieczyciel) i jestem z nich zadowolony; najczęściej dzwonią, by poinformować mnie, że umowa się kończy, miewają też interesujące oferty.

Tak wiem, bo doświadczyłem, iż wydzwanianie do klientów to wyjątkowo ciężka i niewdzięczna praca, toteż staram się być dla kontaktujących się ze mną telemarketerów uprzejmy i miłym głosem informować ich, że nie jestem zainteresowany ofertą. No, chyba, że są namolni, czego nie znoszę… Ale mniejsza o to.

Ostatnio zadzwonił do mnie przedstawiciel operatora telefonii komórkowej z „super ofertą”. Najpierw zapytał, czy nie chcę nowego smartfona. Nie, ponieważ kilka miesięcy wcześniej przedłużałem umowę, biorąc nowiutkie urządzenie tego typu. Kiedy o tym poinformowałem pana sprzedawcę, ten odrzekł, że to nic, bo ma do zaproponowania inne gadżety, od smartwatcha po hulajnogę elektryczną. Nic z tego nie potrzebowałem, toteż uprzejmie podziękowałem i rozmowa się zakończyła. Trwała kilka minut i nie było w niej nic nieprzyjemnego, niemniej skłoniła mnie do pewnego namysłu.

Otóż, mamy tu przykład tego, jak kapitalizm rozbudza w nas SZTUCZNE potrzeby. Rzecz jasna, nie tylko telemarketing temu służy, ale też – przede wszystkim – zwykła reklama, jak również inne działania mające na celu rozbudzić w nas żądzę posiadania czegoś, na co w innych okolicznościach nie wydalibyśmy złamanego grosza.

Oczywistym jest, iż żeby osiągnąć zyski, przedsiębiorstwa muszą sprzedawać swoje dobra i usługi. Nie ma w tym nic niezwykłego ani złego; temu wszak służą produkcja i handel, naturalne elementy działalności ludzkiej, występujące w każdym systemie społeczno-ekonomicznym. Zadaniem produkcji oraz dystrybucji jest, czy raczej powinno być, nadążanie za potrzebami (zmieniającymi się wszak z biegiem czasu) klientów i dostosowywanie się do nich. W ciągu wszelako kilku ostatnich dekad, kiedy to główne sektory ogólnoświatowej gospodarki skolonizowane zostały przez oligopole największych koncernów i korporacji, te, w pogodni za zyskiem, skupiły się nie tyle na zaspokajaniu naszych potrzeb różnego szczebla, ale najpierw na ich kreowaniu, a dopiero potem na przedstawianiu nam oferty ich zaspokojenia. Wytwarzają one dobra i usługi, które dziewięćdziesięciu dziewięciu procentom klientów są zbędne (cóż, do takiego właśnie stadium doszła kapitalistyczna produkcja rozwijająca się w warunkach konkurencji rynkowej), skoro jednak trzeba je sprzedać, gdyż inaczej powstałyby straty, to ludzie muszą poczuć, iż bez owych badziewi ich życie straci sens.

No to spece od reklam, telemarketerzy, domokrążcy i im podobne osoby na każdym kroku przekonują nas, że nie damy rady prowadzić samochodu, jeśli nie będzie on wyposażony w system multimedialny z dostępem do Facebooka (a potem następuje wielkie zdziwienie i jeszcze większy lament, że jest kryzys na rynku półprzewodników), nie wyśpimy się bez tabletki leczącej zespół niespokojnych nóg (poważnie, długo reklamowano taki specyfik) albo jakiejś cudownej pościeli (w praktyce okazuje się, iż jest ona taka sama, jak każda inna), nie zmieścimy się w swoich ubraniach, jeśli nie pozbędziemy się z pomocą wspaniałego leku nadmiaru wody w organizmie (a nie służy temu przypadkiem pocenie i sikanie?), natomiast bez polisy na uprowadzenie przez kosmitów wszystkie rośliny w domu nam zwiędną.

Ktoś powie, że tak było zawsze, a przynajmniej, odkąd wynaleziono reklamę i marketing. No, nie do końca, bo czym innym jest reklamowanie danego dobra lub usługi, przedstawiając je jako lepsze, tańsze lub i jedno, i drugie od konkurencyjnych produktów, a czym innym – wciskanie nam produktu, jakiego nigdy nie potrzebowaliśmy i nigdy byśmy nie potrzebowali, gdyby nie rozbudzono w nas sztucznie takiej potrzeby – to w tymże kierunku zmierzają obecnie wszelkie działania sprzedażowe.

Oczywiście celem głównym pozostaje zassanie do kapitalistycznego portfela naszych pieniędzy. Bywa jednak, i to wcale nie tak znowu rzadko, że rozbudza się w nas potrzebę nabycia czegoś, co okaże się dla nas szkodliwe. Może to być wadliwy, a przez to groźny dla naszego zdrowia lub życia produkt, jakiś trujący specyfik, oszukańczy abonament telefoniczny, polisolokata, kredyt frankowy, itd.

Jak się przed tym ustrzec? Ano, należy poznać samego siebie i dokładnie określić swoje PRAWDZIWE potrzeby. Przede wszystkim natomiast, trzeba MYŚLEĆ, kiedy ktoś przedstawia nam jakąś cudowną ofertę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor