Uchodźca

Na początek – przepraszam za brak notki wczoraj. Niestety, wypadła mi w ostatniej chwili bardzo pilna sprawa do załatwienia.

Historycy i bibliści spierają się, czy opisana w Ewangelii wg św. Mateusza (najprawdopodobniej greckie opracowanie, dość nieudolne zresztą, starszego tekstu hebrajskiego lub aramejskiego) historia przyjścia na świat galilejskiego robotnika najemnego i rewolucjonisty z I wieku n. e., czyli oczywiście Jezusa Chrystusa, bazuje na faktach, czy też jest to wymysł. Obecnie, o ile się orientuję, przeważa domniemanie, iż jest to midrasz – charakterystyczna dla judaizmu (z którego, przypominam, wywodzi się chrześcijaństwo) forma literacka zawierająca określone przesłanie teologiczne – czyli opowieść, w której nie liczy się prawdziwość przedstawionych wydarzeń, lecz ich znaczenie, symbolika (np. w tym wypadku: złoto – godność królewska, kadzidło – godność kapłańska, mirra – śmierć, i to raczej brutalna, mesjasza), itd.

Generalnie, na potrzeby niniejszej notki nie jest ważne, czy mówimy o fikcji literackiej czy o literaturze faktu. Chodzi o fabułę: Jezus rodzi się w Betlejem (dzisiejsza Palestyna), czego zwiastunem jest specyficzna gwiazda lub kometa, która zwraca na siebie uwagę mędrców (babilońskich kapłanów, nie żadnych królów, no i nie wiadomo, ilu ich było, Ewangelia bowiem Mateuszowa tego szczegółu nie podaje). Ci, będąc astrologami, wiążą ją z przyjściem na świat wybitnej persony. Na podstawie położenia gwiazdy/komety określają, że chcąc poznać ową personę, udać się muszą na zachodnie wybrzeże Morza Śródziemnego, tereny zamieszkałe wówczas przez Żydów, wyznawców judaizmu. Wyruszają więc w podróż, a zamierzając wywiedzieć się o dokładną lokalizację celu, odwiedzają dwór lokalnego władcy, Heroda Wielkiego. Informują go o swoim odkryciu, on zaś dowiaduje się od kapłanów żydowskich, że chodzi o narodziny mesjasza, który wedle przepowiedni, przyjść na świat miał w Betlejem. Tam też król kieruje mędrców, ale że sam boi się, iż mesjasz pozbawi go władzy, próbuje się go pozbyć i wydaje rozkaz, by uśmiercono wszystkie dzieci płci męskiej w wieku do lat dwóch (rzeź niewiniątek; żadne dokumenty z epoki nie wskazują, by zbrodnia taka faktycznie została dokonana). Chcąc ratować życie synka, Maryja, matka Jezusa i jej mąż Józef, uciekają do Egiptu; wybierają ten właśnie kierunek, bo istniała tam spora diaspora żydowska. Dopiero po śmierci Heroda Wielkiego wracają do ojczyzny, ale osiedlają się w Nazarecie.

Cała ta opowieść, jako się rzekło, najprawdopodobniej stanowi literacką fikcję. Nie zmienia to jednak faktu, iż sytuacja polityczna oraz społeczna na przełomie tysiącleci w Judei i Galilei (państwa żydowskie okupowane przez Imperium Romanum) do wesołych się nie zaliczała. Zarówno Herod Wielki, jak i rzymscy namiestnicy z osobami politycznie podejrzanymi się nie patyczkowali, zwłaszcza, że działało tam wówczas wielu rebeliantów walczących o żydowską niepodległość z bronią w ręku, gotowych rozpętać wojnę. Ludzie, którzy czuli się zagrożeni utratą wolności oraz życia, uciekali na tereny bardziej przyjazne, np. do Egiptu właśnie. Byli więc – jak powiedzielibyśmy dzisiaj – uchodźcami politycznymi. Inni umykali przed nędzą i głodem, szukając pracy; można ich określić uchodźcami ekonomicznymi. I, jakkolwiek historia o rzezi niewiniątek pokrycia w faktach nie ma, to jednak nie da się wykluczyć, że rodzina Jezusa faktycznie udała się na kilka lat do Egiptu, czy to wiejąc przed jakimiś rozruchami lub prześladowaniami politycznymi, czy to dla chleba. Jeśli tak było, to późniejszego rewolucjonistę i prekursora chrześcijaństwa można zakwalifikować jako uchodźcę.

No właśnie, jakże inaczej potoczyłaby się historia świata, a w każdym razie jego obrazu religijnego (nie powstałyby chrześcijaństwo ani islam w licznych swoich odmianach i odłamach), gdyby Józef, Maryja i Jezus natknęli się na swojej drodze na drut kolczasty oraz uzbrojonych drabów, którzy nie tylko nie przepuściliby ich dalej, ale też nie pozwoliliby dostarczyć im jedzenia, leków, ciepłej odzieży i tym podobnych rzeczy. Przyszły mesjasz w takiej sytuacji mógłby wykitować z głodu i zimna. Mógłby też zostać opluty i zwyzywany od najgorszych, zwłaszcza, gdyby miał kota...

Nie wiem rzecz jasna, czy wśród trzydziestu dwóch osób uwięzionych w Usnarzu Górnym jest jakiś potencjalny Chrystus (z drugiej strony: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych moich braci najmniejszych, mnieście uczynili”). I nic mnie to nie obchodzi. Obchodzi mnie za to, że tam są ludzie, którzy umrą, jeśli nie otrzymają odpowiedniej opieki. A tę znaleźć mogą na terytorium Unii Europejskiej. Uratowanie im życia jest moralnym obowiązkiem władz państwa, do którego usiłują się dostać, czyli w tym wypadku Polski. Nie (tylko) z przyczyn religijnych, lecz humanitarnych. Gdybym ja uciekał przed terrorem i głodem, też oczekiwałbym takiej pomocy. Jeśli zaś władze nie mogą odpowiedniej pomocy udzielić, powinny przepuścić tych ludzi dalej, np. do Niemiec, lub przynajmniej dopuścić do nich osoby i organizacje profesjonalnie zajmujące się opieką nad uchodźcami i migrantami.

Dotyczy to, ma się rozumieć, nie tylko osób z Usnarza Górnego, ale w ogóle wszystkich uchodźców, gdziekolwiek się znajdują, skądkolwiek uciekają i dokądkolwiek zmierzają.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor