Gminne M i SLD
Jedną
z licznych patologii kapitalistycznej Polski jest problem
mieszkaniowy. Z jednej bowiem strony na mieszkańca (k)raju nad Wisłą
przypada jeden z najmniejszych w Unii Europejskiej metrażów, a
polskie lokale są przepełnione. Z drugiej, mamy ogromny nawis
mieszkaniowy, czyli na rynku jest masa pustych lokali, których nikt
nie chce lub, częściej, nie może kupić.
Jest
to skutek tego, że po 1989 roku, czyli od restauracji w Polsce
nieludzkiego systemu kapitalistycznego w barbarzyńskiej,
neoliberalnej wersji, nie powstała żadna ogólnopaństwowa
strategia rozwoju mieszkalnictwa; prawicowe, postsolidarnościowe
rządy wycofały się się z tego sektora, naiwnie licząc, iż
problemy mieszkaniowe Polaków rozwiążą samorząd gminny i tzw.
„wolny rynek” (a kiedy w latach 1993-97 i 2001-05 akurat rządził
SLD, budżet i gospodarka były w tak fatalnym stanie, na skutek
rządów prawicy oczywiście, że wielu kwestii społecznych
rozwiązać się po prostu nie dało). Brak takiej strategii
spowodował, iż nie wypalił żaden z cząstkowych programów
mieszkaniowych, takich jak: Rodzina na Swoim, Mieszkanie Dla Młodych
czy Mieszkanie Plus; nie miały one szans się udać, nie stanowiły
bowiem części większej rozwojowej całości, za to były
prezentami dla deweloperów, z których obywatele niewiele
skorzystali.
Tak
zatem, mieszkalnictwo scedowano na gminy, sądząc, że one właśnie
najlepiej rozwiązują problemy mieszkańców. Jest to prawdą tylko
w części; owszem, gminy najtrafniej diagnozują lokalne kwestie
społeczne, ale wielu z nich same – zwłaszcza te mniejsze –
rozwiązać nie są w stanie. Lokale mieszkalne są tutaj najlepszym
przykładem. Ich budowa oraz utrzymanie kosztują, na powiększanie
więc ich zasobów pozwolić sobie mogą realnie średnie i duże
miasta, a i to nie zawsze. Mniejsze miejscowości na budowę nowych
mieszkań pieniędzy częstokroć nie mają. Toteż, jak Polska długa
i szeroka, w gminach większych bądź mniejszych mieszkaniówkę
scedowano na podmioty rynkowe, czyli na deweloperów, same zaś gminy
jęły wyprzedawać zasoby lokali komunalnych, których teraz w
niejednej miejscowości brakuje. Deweloperzy działają oczywiście
dla zysku, toteż budują mieszkania na sprzedaż; żeby zaś kupić
swoje M, trzeba zaciągnąć kredyt hipoteczny, czyli jest się
uwiązanym na całe życie na bankowym łańcuchu, nadto potrzebny
jest wkład własny, a warunków uzyskania takiego kredytu też nie
jest prosto spełnić – no i stąd się właśnie bierze wspomniany
wyżej nawis mieszkaniowy, po sąsiedzku z deficytem lokali
komunalnych.
Powiedzmy
sobie szczerze, że dopóki za mieszkaniówkę nie weźmie się
państwo, czyli dokąd któryś rząd nie opracuje ogólnopaństwowej
strategii rozwoju tego sektora, uwzględniającej także działania
gmin i interesy deweloperów, patologii owych rozwiązać się nie
da. A że na wykreowanie takiegoż dokumentu szans w przewidywalnej
przyszłości nie ma (na pewno nie w warunkach, kiedy rządzi
zaczadzona kapitalizmem prawica), można co najwyżej podjąć
cząstkowe działania na poziomie samorządowym. Całkiem niezły
pomysł w tym zakresie ma Sojusz Lewicy Demokratycznej.
Chce
mianowicie SLD, aby gminy, w których występują niezaspokojone
potrzeby mieszkaniowe, 10 proc. swoich dochodów własnych
przeznaczały na remonty i budowę lokali komunalnych. W założeniu
ma to pomóc tym obywatelom, którzy potrzebują dachu nad głową, a
zaciągać wieloletniego kredytu hipotecznego, często-gęsto na
banksterskich warunkach, nie mogą bądź nie chcą. I to jest
słuszna koncepcja, bo mieszkania komunalne powinny być przeznaczone
na wynajem dla mniej zamożnych mieszkańców, a także jako lokale
socjalne; część powinna stać pusta, by można w nich było
czasowo zakwaterować osoby, które straciły dotychczasowy dom na
skutek klęski żywiołowej czy innej katastrofy. SLD-owcy twierdzą
również, że kiedy na rynku przybędzie mieszkań komunalnych, a
zatem zwiększy się podaż w tym sektorze, ceny spadną, a więc i
tym obywatelom, co chcą swoje M kupić, będzie lżej. Cóż, wedle
prawideł rynkowych tak właśnie powinno się stać, ale pamiętajmy,
że w kapitalizmie ceny przynajmniej niektórych dóbr, zwłaszcza
tych drogich, mają charakter spekulacyjny, zatem po tym akurat
założeniu programu Sojuszu nie obiecywałbym sobie zbyt wiele.
Tak
czy owak, propozycja SLD zdecydowanie jest krokiem w dobrą stronę.
Nie ma się wprawdzie co łudzić, patologii związanych z polskim
mieszkalnictwem proponowane działania nie rozwiążą; jest tu wszak
potrzebna wspomniana wyżej PAŃSTWOWA strategia. Ale na poziomie
gminnym może się wydarzyć w tym zakresie wiele dobrego. Jasne,
przeznaczenie na lokale komunalne 10 proc. dochodów własnych
mniejszych gmin raczej nie spowoduje, że takich mieszkań
przybędzie, za to rozwiązanie to może powstrzymać włodarzy przed
wyprzedażą dotychczasowego ich zasobu oraz zachęcić do
odremontowania go. Nowe lokale komunale, po wprowadzeniu w życie
propozycji SLD, powstać za to mogą w większych miejscowościach,
gdzie występuje głód mieszkaniowy.
Moim
skromnym zdaniem, jest to znacznie lepszy pomysł niż cząstkowe
programy budowy mieszkań na rynek komercyjny, jakie wymieniłem
wcześniej. Przynajmniej w pewnej mierze pomoże rozwiązać problemy
lokalowe Polaków, ustabilizuje też gminną sytuację mieszkaniową.
No
i pamiętajmy, że dach nad głową to prawo człowieka, a nie towar.
Komentarze
Prześlij komentarz