Szymon Hołownia i uchodźcy
Wczoraj
w mojej miejscowości odbyło się, w ramach projektu prowadzonego
przez lokalną bibliotekę, spotkanie z Szymonem Hołownią.
Oczywiście wybrałem się na nie, nie tylko dlatego, że chciałem
zobaczyć na żywo znanego człowieka i dowiedzieć się, co ma do
powiedzenia, ale przede wszystkim z tego powodu, iż pan Hołownia
należy do grona publicystów, jakich naprawdę szanuję. Jest to
człowiek o gigantycznej wiedzy, wielkiej wrażliwości społecznej,
robi dużo dobrego dla Afryki i Afrykanów, no i pozostaje jednym z
ostatnich chrześcijan w Polsce.
Dowodem
na tę ostatnią tezę jest to, co podczas wczorajszego spotkania
mówił o uchodźcach. Pozostaje on mianowicie zwolennikiem
przyjmowania ich w Polsce (z czym się w stu procentach zgadzam),
podobał mu się – niestety niezrealizowany – pomysł, by jedna
parafia przyjęła jedną rodzinę uchodźców, kpił również (jak
najbardziej trafnie) z propagandowego prawicowego przekazu, jakoby
„pięćdziesiąt dzieci miało przymusowo zislamizować
trzydziestoośmiomilionowy kraj”. Podał przykład, że Polska
swego czasu przyjęła około 9 tys. uchodźców z Czeczenii, a
przymusowej islamizacji jakoś nie ma, podobnie jak dzielnic, do
których nie należy się zapuszczać.
Są
to poglądy, z którymi się w pełni zgadzam. Zapytałem Szymona
Hołownię, co sądzi o „argumencie”, często przytaczanym przez
osoby, delikatnie rzecz ujmując, niechętne przyjmowaniu tych ludzi
do Polski, że człowieka posiadającego smartfon „za uchodźcę
nie można uważać”. Znany publicysta wyraźnie się wkurzył
(czemu wcale się nie dziwię, bo mnie podobne bzdury również
doprowadzają do psychicznego wrzenia) i udzielił odpowiedzi. Była
ona zasadniczo zbieżna z poglądami, jakie sam żywię w tej
kwestii, na łamach swojego bloga o tychże smartfonach też już
pisałem, więc przepraszam, że się powtórzę, ale tym razem będą
to tezy poparte przez autorytet pana Hołowni.
Otóż
stwierdził on – jak najbardziej trafnie – że owo urządzenie
jest często jedynym sposobem, by uchodźca mógł skontaktować się
ze światem. Pełni bowiem rolę tłumacza, mapy, umożliwia
zadzwonienie do rodziny czy znajomych, którzy już w Europie
przebywają. Nadto w wielu wypadkach ratuje życie, ponieważ
umożliwia namierzenie uchodźcy na środku morza, gdzie znaków
drogowych ani punktów orientacyjnych przecież nie ma. Znany
publicysta stwierdził, iż nieprawdą jest, jakoby uchodźcy tylko
rżnęli w gry na smartfonach – oni z ich pomocą dosłownie walczą
o przetrwanie. Dodał też, że nawet gdyby grali, to on nie ma ci
przeciwko temu, a wręcz, gdyby miał odpowiednie pieniądze, kupiłby
każdemu z uchodźców po kilkanaście konsol, aby grając, jakoś
doszli do siebie po koszmarze, jaki przeszli. „Skoro ja mam
smartfon, dlaczego miałbym odmawiać go komuś innemu?” –
zapytał retorycznie.
Na
tym się jednak nie skończyło, gdyż przeszedł do obalania
następnego głupiego (jego zdaniem, i moim też) „argumentu
prawaków”, że ci uchodźcy są „fałszywi”, skoro są to w
przeważającej większości młodzi mężczyźni, a nie kobiety i
dzieci. Powiedział, że sam pamięta czasy, jak w latach 80. z
Polski migrowali na Zachód właśnie młodzi faceci, bo to jest
rzecz zupełnie naturalna. Zawsze w nieznane, gdzie nie wiadomo, co
człowieka czeka, udają się jednostki najsilniejsze (fizycznie i
nie tylko), a zatem najbardziej skłonne do ryzyka. Dopiero, kiedy
się urządzą, sprowadzają żonę i dzieci. Zabieranie je na
tułaczkę, która może skończyć się śmiercią, np. na środku
Morza Śródziemnego, uznał Szymon Hołownia za zbrodnię, z czym
też trudno się nie zgodzić.
Publicysta
przypomniał, że kiedy to Polacy masowo emigrowali na Zachód,
tamtejsze media pisały o nich, że to „złodzieje”, „nieroby”,
„ludzie z sowiecką mentalnością”, itd. I zauważył, że nie
wiadomo, czy znowu tak nie będzie, bo za kilkanaście czy
kilkadziesiąt lat zaistnieć może sytuacja, na skutek której
Polacy będą uchodźcami, tak jak dziś Syryjczycy. Co wtedy?
Nie
podoba mu się również stwierdzenie, iż ci młodzi mężczyźni,
którzy dziś uchodzą do Europy, powinni wziąć broń i walczyć.
Zadał pan Hołownia pytanie, jak wyglądałaby Polska, gdyby o coś
takiego apelowali w latach 80. ubiegłego stulecia Reagan i inni
przywódcy Zachodu. Cóż, wyglądałby paskudnie, choć Adrianowi i
innym żądnym krwi prawakom pewnie by się podobała – to już
moje zdanie. Dodam od siebie, że wówczas do wojny domowej brakowało
nader niewiele; wszak w „Solidarności” była cała masa
szaleńców, co chcieli ją wywołać.
Zakończenie
było smutne, bo Szymon Hołownia wyznał, że działając w Afryce,
poznał człowieka, który chce stamtąd uciekać (przed wojną i
nędzą, jak się można domyślić). Pragnie ów Afrykańczyk
osiedlić się w Europie, ale nie w Polsce, bo jakiś misjonarz
przetłumaczył mu polskie internetowe komentarze na temat uchodźców,
skutkiem czego człowiek ten stwierdził, że w naszym państwie jest
zbyt dużo nienawiści. Hołownia, gdy to usłyszał, poczuł się
jako Polak – jak sam twierdzi – „mały”.
Ja
też się tak czuję, czytając lub słysząc brednie o smartfonach.
Komentarze
Prześlij komentarz