Lewicowiec wśród świętych
Papież
Franciszek ogłosił liczącą siedem pozycji listę kanonizowanych.
W tymże gronie znalazł się papież Paweł VI, który dokończył
obrady Soboru Watykańskiego II (niestety, wdrażanie jego
postanowień w znacznej mierze zastopował Jan Paweł II), zwołanego
przez swojego poprzednika, Jana XXIII. Z punktu widzenia dzisiejszej
notki znacznie ważniejszy jest jednak inny nowy święty, czyli
radykalnie lewicowy arcybiskup Oscar Romero (1917-1980) – facet,
który na kanonizację bez wątpienia zasłużył.
Romero
urodził się w Salwadorze. Jako dziecko z powodu biedy terminował w
pracowni szewskiej, z czasem doszedł jednak do wniosku, że od
wytwarzania i reperowania butów znacznie lepsza jest kariera
duchownego, toteż wstąpił do zakonu jezuitów w San Miguel.
Później odbył studia teologiczne w San Salvadorze, skąd wyjechał
do Rzymu, gdzie kształcił się w Uniwersytecie Gregoriańskim. W
roku 1942 przyjął święcenia kapłańskie; początkowo chciał
pracować w Rzymie, ale w 1944 r. zdecydował się na powrót do
Salwadoru, gdzie brakowało wówczas księży. Tam kariera Oscara
Romero rozwijała się pomyślnie; ksiądz awansował w kościelnej
hierarchii, aż w 1977 roku został metropolitą San Salvadoru.
Uchodził za duchownego konserwatywnego, sprzeciwiającego się
udziałowi Kościoła w polityce. Ale to właśnie miało się
zmienić.
W
tym bowiem okresie Salwadorem rządziła zbrodnicza prawicowa junta
wojskowa, finansowana przez USA (administracja prezydenta Jimmy’ego
Cartera na jej wspieranie przeznaczała 1,5 mln dolarów…
dziennie!) i działająca z ich smyczy. Jej zadaniem było utrzymanie
skrajnie wolnorynkowej gospodarki, skolonizowanej oczywiście przez
kapitał amerykański, i niszczenie wszelkiej lewicy. Ludność była
terroryzowana, przeciwników politycznych rządu brutalnie mordowano
przy użyciu armii, policji, prawicowych bojówek i szalejących
szwadronów śmierci. Wdrożenie modelu państwa minimum (rząd,
wojsko, policja i aparat podatkowy obciążający biednych, czyli
marzenie Korwin-Mikkego i Balcerowicza) spowodowało oczywiście, że
stosunki społeczne były skrajnie niesprawiedliwe. Zdecydowana
większość ludności żyła w nieopisanej nędzy, podczas gdy
garstka bogaczy miała wszystko; aż 40 proc. ziemi uprawnej należało
do zaledwie kilku uprzywilejowanych rodzin. Pod krwawymi rządami
junty sytuacja ta się pogarszała. Lud Salwadoru, mimo okrutnych
represji, buntował się i żądał wprowadzenia zmian. Zachodziła
samoorganizacja pod różnymi sztandarami, w tych chrześcijańskimi;
chrześcijanie tworzyli tzw. grupy podstawowe, uczestnicy których
dyskutowali o wpływie religii na społeczeństwo i roli wyznawców
Chrystusa. Każda taka grupa wybierała sobie jednego księdza.
Operowały one intelektualnie i politycznie w ramach teologii
wyzwolenia, czyli nurtu chrześcijaństwa zawierającego w sobie
teorię walki klas (tak, zaczerpniętą z marksizmu) i zmierzającego
do przemian zakładających wdrożenie sprawiedliwości społecznej.
Salwadorskie grupy podstawowe, jak łatwo się domyślić, były
brutalnie niszczone przez juntę.
Biskup
Romero początkowo nie miał nic przeciwko juncie oraz sankcjonowanej
przez nią niesprawiedliwości ekonomicznej. Kiedy został
metropolitą San Salvadoru, bogaci się cieszyli, a biedni płakali.
Szybko jednak się nawrócił i zaczął kroczyć po ścieżce
radykalnej lewicy. W 1977 roku zwrócił uwagę na działalność
ojca Rutilio Grande, który walczył z juntą i niesprawiedliwością
społeczną; bronił zwłaszcza chłopów niewolniczo harujących na
polach właścicieli ziemskich; zakonnik zauważył, że psy tychże
latyfundystów jadły lepiej niż chłopskie dzieci. Działalność
ojca Grande sprowadziła na niego krytykę ze strony władz, i
właśnie ta krytyka nie spodobała się arcybiskupowi Romero. W tym
okresie zdał on sobie w pełni sprawę ze zbrodni junty i
niesprawiedliwości społecznej. O tych pierwszych przekonał się
naocznie, kiedy na rozkaz junty Grande wraz z dwoma towarzyszącymi
mu osobami (dzieckiem i starszym mężczyzną) został brutalnie
zamordowany, a morderca pokazał zwłoki arcybiskupowi jako
ostrzeżenie. Romero zaangażował się wówczas w działalność
polityczną, stając jednoznacznie po stronie biednych i ofiar
wojskowej dyktatury. Krótko po śmierci Grande zabronił odprawiania
niedzielnych mszy poza katedrą w stolicy; tę eucharystię
celebrował osobiście.
Przez
następne blisko trzy lata Oscar Romero wygłaszał płomienne
kazania piętnujące brutalność salwadorskich władz, nawoływał
do reform systemu ekonomicznego, pisał listy protestacyjne do
Cartera (został jednak zignorowany przez wstrętnego imperialistę)
oraz dokumentował zbrodnie junty. Mimo iż nigdy oficjalnie nie
włączył się do teologii wyzwolenia ani się do niej nie odnosił,
treść jego kazań i głoszone po nawróceniu poglądy społeczne
pozwalają go jednoznacznie zakwalifikować do tegoż nurtu.
Dwukrotnie, w 1979 i 1980 roku, arcybiskup Romero spotkał się z
papieżem Janem Pawłem II, informując go o działaniach zbrodniczej
dyktatury i patologicznych stosunkach społecznych w Salwadorze.
Papież wszelako, który nie znał ani nie rozumiał teologii
wyzwolenia i był przeciwnikiem lewicowych sposobów myślenia,
odniósł się do niego chłodno; dopiero przy drugim spotkaniu miał
wykazać pewne zainteresowanie tym, co Romero mu przekazał. Jeszcze
gorzej było w ojczyźnie, gdzie od naszego bohatera odwrócił się
niemal cały tamtejszy Episkopat; tylko jeden biskup był stronnikiem
Romera.
Wkrótce
po drugim spotkaniu z Janem Pawłem II działalność metropolity
została brutalnie przerwana – 24 marca 1980 roku został on
zastrzelony przez mordercę ze szwadronów śmierci działającego
dla junty – Romero zginął przy ołtarzu podczas odprawiania mszy.
Podczas jego pogrzebu bogaci znowu się radowali, a biedni znów
płakali.
Przez
ponad trzydzieści lat Kościół katolicki nie tyle potępiał
zamordowanego arcybiskupa, ile ignorował jego postać, dokonania i
poglądy. Sytuacja zmieniła się za papieża Franciszka, który w
roku 2015 beatyfikował Oscara Romero, a w tym roku go kanonizował.
Obecny papież cechuje się wysoką wrażliwością społeczną,
toteż nic dziwnego, że to właśnie on podjął kroki, by
uhonorować zamordowanego lewicowego hierarchę kościelnego z
Salwadoru.
Czemu
w Polsce nie ma takich purpuratów jak abp Oscar Romero?
Komentarze
Prześlij komentarz