Sumienie kleru i nie tylko

Na początek dwie krótkie dygresje. Pierwsza, weselsza: z okazji rozpoczęcia roku akademickiego wszystkim studentkom i studentom życzę przyjemnego spędzenia najbliższych dziewięciu miesięcy, zawarcia nowych znajomości oraz, rzecz jasna, rozwoju intelektualnego. Druga, znacznie bardziej ponura: mija dziś pierwsza rocznica wejścia w życie chorej, uchwalonej na nielegalnym posiedzeniu Sejmu na Sali Kolumnowej, ustawy represyjnej, zwanej „dezubekizacyjną” (chociaż z ubekami jako żywo ma ona niewiele wspólnego), obcinającej emerytury i renty byłym funkcjonariuszom (i nie tylko!) służb mundurowych. Poskutkowała ona jak dotąd ponad pięćdziesięcioma ofiarami śmiertelnymi – ich krew spada oczywiście na politykierów wiadomo, jakiej partii.
A teraz do meritum, czyli do obiecanej recenzji bijącego zasłużone rekordy frekwencji filmu Kler w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego, według scenariusza reżysera oraz Wojciecha Rzehaka.
Dla porządku dodam, że film obejrzałem w miniony piątek w kinie w Małopolsce Zachodniej. Seans odbył się spokojnie, obecności próbujących go zakłócić skrajnie prawicowych bojówkarzy nie stwierdziłem, egzorcyzmów też nie było.
Sam zaś Kler jest filmem ni mniej, ni więcej, a wspaniałym. Moim zdaniem, jest to jeden z najlepszych i najważniejszych obrazów w historii polskiej kinematografii, bez którego nie będzie się mogła obyć każda szanująca się poświęcona jej monografia. Wojciech Smarzowski wykazuje ogromny talent reżyserski, sprawnie opowiadając prostą w sumie, lecz ciekawą i poruszającą historię, a także umiejętnie kreując napięcie, które narasta stopniowo jak w najlepszym thrillerze, by pod koniec filmu sięgnąć zenitu. Aktorzy: Arkadiusz Jakubik, Robert Więckiewicz (ksiądz Tadeusz to, moim skromnym zdaniem, jedna z najlepszych ról w jego karierze), Jacek Braciak, Janusz Gajos, Joanna Kulig, Iwona Bielska, Katarzyna Herman, Rafał Mohr i inni – prezentują absolutne wyżyny swojego kunsztu, zaś Jakubik, Więckiewicz, Braciak, Gajos i Kulig zasłużyli na Oscara.
A teraz uwaga – jeśli spodziewaliście się, że Kler będzie kubłem pomyj wylanym na Kościół katolicki, duchowieństwo, chrześcijaństwo czy religijność, to w kinie będziecie zdziwieni. Owszem, Smarzowski nakręcił film nader wobec Kościoła krytyczny, ukazujący trawiące go patologie: pedofilię księży i zamiatanie jej pod dywan, patologiczne powiązania z władzą państwową i (nie zawsze legalnym) wielkim biznesem, korupcję, sadystyczne praktyki w sierocińcu siostry Bernadetty, moralne zepsucie, chciwość, itd. Zamiast jednak ironicznej satyry, mamy tu kino rozliczeniowe, bliskie – uwzględniając oczywiście różnice gatunkowe – Plutonowi czy Full Metal Jacket. Czyli krytyka – tak, i to ostra, ale merytoryczna i odwołująca się do tego, co faktycznie ma lub miało miejsce. Smarzowski nie obraża nikogo, nie szarga świętości, lecz po prostu domaga się, aby wiadoma instytucja coś zrobiła z problemami, jakie niewątpliwie ma. Pomimo kilku zabawnych scen, ogólny nastrój obrazu jest bardzo ponury.
Krytyka Kościoła zajmuje w Klerze miejsce poczesne, ale fabuła pokazana jest z punktu widzenia jednostek, czy trzech księży i, stojącego nieco z boku w całej historii, arcybiskupa. Ci filmowi duchowni robią rzeczy straszne: piją (jeden nawet nałogowo) i, co gorsza, prowadzą samochody w stanie nietrzeźwym, nadużywają swojej pozycji społecznej, zdzierają pieniądze z wiernych, za świadczonymi przez jednego z nich aktami miłosierdzia kryje się poczucie interesu… Niemniej jednak, okoliczności zmuszą ich do przemyślenia swojego życia i podjęcia walki z samymi sobą, własnymi wadami, a nawet wadami instytucji, w jakiej funkcjonują. Okaże się, że za złem tychże duchownych kryje się wielka tragedia: traumatyczne przeżycia, nieuzasadnione poczucie winy, samotność… Jedni z bohaterów spróbują zmienić własne życie i podjąć pokutę, inni utoną w pragnieniu władzy i kreowanym przez siebie złu, udowadniając starą prawdę, że szumowina zawsze na wierzchu.
Bo Kler to przede wszystkim film o ludzkim sumieniu. Smarzowski zadaje pytanie, co człowiek zrobi z własnym sumieniem: czy odpowie na jego wołanie i spróbuje unieść ciężar win – swoich i tych, co zostały na niego zrzucone – czy też go oleje i pogrąży się w grzechu. Ci, którzy zaczną kierować się swoim sumieniem, odczują potrzebę ekspiacji oraz pokuty, niekoniecznie za własne winy. Coś mi się wydaje, że scenarzyści pracowali nad scenariuszem z Przypowieścią o Synu Marnotrawnym przed oczyma.
W tym ujęciu, Kler to uniwersalna przypowieść o sumieniu, traktat filozoficzny o wewnętrznej walce ze złem, jaką prowadzić powinni nie tylko księża, ale i każdy z nas.
Dlatego właśnie uważam, iż każdy powinien film ów obejrzeć. I przemyśleć.
Oczywiście, to tylko moja interpretacja. Każdy z Was ma prawo do swojej.
Tak czy owak, Kler z całego serca polecam.
PS. Pojawiają się sygnały, że film jest cenzurowany, tzn. w niektórych kinach dochodzi do blokowania jego wyświetlania. Wojciech Smarzowski zapowiedział, że jest gotów jechać do takich miejscowości i urządzić seans, zaś nie kto inny, a Włodzimierz Czarzasty, czyli przewodniczący SLD, zapowiedział, że jego partia pomoże takie pokazy zorganizować. I słusznie. Jeśli lewica nie będzie walczyła z cenzurą… to kto będzie?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor