Beton w garniaku

Jak sprawić, by polityk – przykładowo kandydat na prezydenta – nie uchodził za wstecznego i zacofanego, a nawet mocno przechylonego w stronę faszyzmu? To bardzo proste.

Trzeba wziąć faceta w wieku, który nie kwalifikuje go do kategorii wapna. Czyli takiego, co jak na polityka jest jeszcze relatywnie młody; powinien wszak przyciągać zwłaszcza młodsze generacje elektoratu. Najlepiej, żeby legitymował się wyższym wykształceniem, dyplomem uznanej uczelni, a jeśli będzie do tego władał kilkoma językami obcymi, to już całkowicie git.

Rzecz jasna, niezbyt zaawansowany wiek nie może oznaczać braku doświadczenia. Przeciwnie, kandydat taki powinien siedzieć w polityce, państwowej lub samorządowej, od lat i odnosić sukcesy, na przykład zostając prezydentem metropolii, a w najgorszym przypadku piastować zaszczytne stanowisko w takiej czy innej państwowej instytucji, zajmującej się chociażby szerzeniem załganej propagandy o dziejach Polski. Ważne, aby cieszył się też zaufaniem prominentów, przynajmniej pozornym, bo wiadomo, że w polityce de facto nikt nikomu nie ufa.

Niezbędnym warunkiem jest, aby facet jak najlepiej prezentował się w mediach, zwłaszcza w telewizji i na YouTube, ale aktywność na portalach społecznościowych też się liczy. MUSI być BARDZO medialny, bardziej nawet niż niejeden aktor, piosenkarz bądź celebryta. Przy czym nie może wypadać sztucznie; przeciwnie, jego medialny magnetyzm powinien być naturalny.

Ażeby kamera mogła się do niego przykleić, kandydat musi porządnie wyglądać. W tym celu odziewa się go w drogi garniak ekskluzywnej marki, na jaki zdecydowanej większości osób obywatelskich Polski, utrzymujących się z wykonywanej przez siebie pracy, najprawdopodobniej stać nigdy nie będzie. Ważne też, by stój ów leżał na facecie dobrze, a on sam czuł się w nim swobodnie. Do tego oczywiście nieskazitelna koszula, krawat oraz lakierki. I mamy gotowego picusia.

Teraz element najistotniejszy – uśmiech. Kandydat ma się szczerzyć do kamery, a za jej pośrednictwem do osób wyborczych, jak głupi do sera lub Amerykanin (potomek kolonizatorów, nie zaś rdzenny mieszkaniec Ameryki Północnej) do wszystkiego, co widzi. Musi to robić tak, aby wyglądało na szczere, naturalne, spontaniczne zachowanie; trudne raczej to nie jest, bowiem elektorat picusia, a ściślej rzecz ujmując, stojących za nim partii, można łatwo nabrać.

Zaś szczerząc się, kandydat mówić powinien to, co wyborcy chcą usłyszeć. Rzecz jasna, jego przekaz adresowany jest przede wszystkim do kapitalistów, ale z racji tego, że stanowią oni zaledwie kilka procent głosującej populacji, musi eksponować treści w taki sposób, by trafiły również do drobnej burżuazji, a nawet proletariatu, zwłaszcza jego najbardziej zmanipulowanych grup, jakim propaganda kapitalistyczna wmówiła, iż przynależą do mitycznej „klasy średniej”. Sprowadza się to do walenia na prawo i lewo ładnie brzmiącymi ogólnikami, maskującymi realną treść, czyli poparcie dla wyzysku, eksploatacji, podporządkowania i zniewolenia większości społeczeństwa przez klasę pasożytniczo-wyzyskującą i służących jej prawicowych polityków, do których sam picuś się przecież zalicza.

Jeżeli za główny target propagandy uznani zostali przez sztab wyborczy ludzie w większości dobrze wykształceni, najczęściej ze średnich i dużych miast, kandydat powinien od czasu do czasu poudawać postępowego i otwartego, w niektórych przynajmniej kwestiach. Czyli jak najwięcej paplać o demokracji, wolności, prawach człowieka, czasem nawet zełgać, że popiera możliwość przerwania ciąży na życzenie kobiety czy jednopłciowe związki partnerskie (małżeństwa to już byłoby dla prawicowego betonu za dużo, coś takiego przez gardło by nie przeszło, nawet zdolności łgania polskiej prawicy nie są nieograniczone).

Wtedy będzie mógł sprawiać wrażenie, że faktycznie jest kandydatem na miarę XXI wieku, nowoczesnym, otwartym i postępowym. Podczas gdy tak naprawdę jest to czysty prawicowy beton, uwsteczniony do epoki kamienia łupanego konserwatysta ze styropianem zamiast mózgu. Mało tego – za szerokim uśmiechem i pod garniturem kryć się może albo jawny faszysta (czyli konserwatysta odrzucający szczątkową kapitalistyczną demokrację), albo polityk niby-liberalny, który zaparkował zbyt blisko faszystów.

Na czas kampanii stroi się taki w liberalne lub nawet częściowo lewicowe szatki – chyba, że przemawia wprost do faszystowskiego elektoratu, bo wówczas niczego nie udaje – pozuje na wielkiego demokratę, na człowieka myślącego o przyszłości. W praktyce to wszystko kłamstwo, co wychodzi, kiedy trzeba przyznać dziecku pary lesbijek PESEL, wstawić się za aktywistami i aktywistkami LGBT+ czy realnie zawalczyć o świeckie państwo.

Generalnie, na beton w garniaku lepiej nie głosować, zwłaszcza, że startują przecież kandydatki i kandydaci lewicowi.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wieczór na SOR

Skarga na przestępcze metody stosowane przez zarząd Administracji Domów Mieszkalnych sp. z o.o. w Chełmku

Usiłują mnie zabić