Trzydzieści lat Gileadu

Przedwczoraj, czyli 7 stycznia, minęła trzydziesta rocznica uchwalenia pierwszej ustawy antyaborcyjnej. To znaczy, pierwszej od 1956 r. (kiedy to wprowadzono bardzo liberalne, cywilizowane i postępowe prawo w tym zakresie, stanowiące jeden z elementów destalinizacji). Ograniczyła ona możliwość przerwania ciąży do trzech przypadków: gdy ciąża zagrażała życiu i zdrowiu matki, stanowiła efekt czynu zabronionego oraz w wypadku ciężkiego, nieodwracalnego uszkodzenia płodu. Odpadła aborcja z przyczyn społecznych (określana przez przeciwników owego zabiegu jako: „na życzenie”); w zamiast za to miała zostać wprowadzona edukacja seksualna do szkół… ale zrealizowano to tylko częściowo, z biegiem czasu coraz marniej.

Tak zaczęło się piekło kobiet, którym poważnie ograniczono prawo do decydowania o własnym organizmie. Za ustawę antyaborcyjną odpowiadała prawica postsolidarnościowa (dzisiejszy POPiS), która w ten sposób wysługiwała się Kościołowi katolickiemu oraz wielkiemu kapitałowi (im mniejsza możliwość planowania rodziny, tym łatwiejszy wyzysk, o czym niejednokrotnie pisałem). Pierwszą taką próbę podjęli solidarnościowi senatorzy już w 1989 r., ale wówczas pomysł nie chwycił. Co do ustawy z 1993 r., to koalicja SLD-PSL próbowała ją na powrót zliberalizować, ale okoniem stanął zdominowany przez klerykalnych prawicowców Trybunał Konstytucyjny pod przewodnictwem prof. Zolla.

Był to początek transformowania Polski w Gilead rodem z genialnych dystopii Margaret Atwood – faszystowską, motywowaną religijnie dyktaturę, w której kobiety sprowadzone są do roli żywych inkubatorów i ogólnie przedmiotów służących mężczyznom. Klerykalizacja zaczęła się jeszcze wcześniej, bo w roku 1989, ale to inny temat.

Solidaruchy – a wraz z nimi oczywiście katoliccy hierarchowie i kler oraz różnej maści fanatycy religijni – na ustawie antyaborcyjnej z roku 1993 w żadnym razie nie poprzestali. Przeciwnie, coraz mocniej rozpalali piekło kobiet. Jako się rzekło, edukacji seksualnej z prawdziwego zdarzenia praktycznie nie wprowadzono; solidaruchy wraz z Kościołem stale to utrudniały, a PiS-owcy po 2015 r. poważnie ograniczyli możliwość organizowania i prowadzenia lekcji przez profesjonalnych edukatorów. Z czasem wprowadzono klauzulę sumienia, która pozwala lekarzowi odmówić wykonania zabiegu przerwania ciąży, jeśli koliduje to z jego światopoglądem; powinien wówczas wskazać innego lekarza, który się tego podejmie, ale najczęściej olewa ów obowiązek. Skutkiem czego w niektórych województwach, zwłaszcza wschodnich, zdominowanych przez fanatyczny katolicyzm i skrajną prawicę (głównie PiS-owską), możliwość legalnego przeprowadzenia aborcji zanikła… w zasadzie całkowicie. Do tego doszło utrudnianie dostępu do środków antykoncepcyjnych, w tym do tabletek „dzień po” (co zresztą jest problemem nie tylko kobiet; zabieg wazektomii dla mężczyzn jest bardzo drogi i nierefundowany). Dostęp do ginekologa dla dziewcząt do łatwych nie należy.

A co stało się w 2020 r., pamiętamy. Kościół katolicki przy pomocy fanatyków religijnych na czele z hitlerówką Kają, oraz PiS-u, Konfederacji i innych sejmowych skrajnych prawicowców, wprowadził jeszcze bardziej drakońskie prawo antyaborcyjne, uniemożliwiające przerwanie ciąży w wypadku ciężkiego, nieodwracalnego uszkodzenia płodu. Było już kilka ofiar śmiertelnych, a kobiety boją się zachodzić w ciążę (nic dziwnego). Przed kilkoma miesiącami wdrożono inwigilację znaną jako rejestr ciąż (chodzi tu o monitorowanie rzekomo stanu zdrowia płodów i matek, a w praktyce – czy aby nie dochodzi do aborcji). W ostatnich tygodniach hitlerówka Kaja złożyła w Sejmie kolejny „obywatelski” projekt, zakładający karanie więzieniem nawet za… informowanie o możliwości przeprowadzenia wiadomego zabiegu (np. za podanie numeru telefonu do słowackiej kliniki przeprowadzającej takowe). Jest on tak skrajny i zdegenerowany, że podobno nawet wśród PiS-owców wzbudził wątpliwości; boją się, iż może doprowadzić do spadku poparcia dla ich mafii/sekty. Istnieje zatem szansa, że ten totalitarny, chory bubel prawny nie przejdzie… wszelako, biorąc pod uwagę dotychczasowy antykobiecy trend, jestem raczej czarnej myśli w tym zakresie. Bezprawie i Niesprawiedliwość, Konfederacja, Kukizowcy, a pewnie i niektórzy parlamentarzyści PO zrobią to, co nakaże im Kościół katolicki, ten zaś nieodmiennie dąży do zredukowania przedstawicielek płci żeńskiej do roli żywych inkubatorów (a także – czemu prawacy ochoczo przyklaskują – żywych gumowych lal, żywych odkurzaczy tudzież żywych robotów kuchennych).

Tak oto od trzydziestu lat prawica postsolidarnościowa, do spółki z hitlerowcami, na rozkaz purpury i czerni przemienia Polskę w Gilead coraz bardziej przypominający ten z powieści Margaret Atwood – czyli w państwo, gdzie kobiety się nie liczą, uznawane są za żywe przedmioty, mogące wykonywać tylko przypisane im czynności i straszliwie karane za uleganie jakimkolwiek przejawom wolności (zwłaszcza seksualnej, lecz nie tylko).

Wszystko to zaczęło się trzydzieści lat temu. Z winy ludzi, którzy w latach 80. ubiegłego stulecia obiecywali demokrację. I bardzo szybko zapomnieli o swoich obietnicach, gdy tylko dorwali się do władzy, oszukawszy jedenaście milionów współobywateli.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor