Zreformować wymagania

Przeglądając oferty pracy, można dojść do wniosku, że niektóre przedsiębiorstwa mają wobec przyszłych zatrudnionych wymagania rodem z kosmosu. Zwłaszcza, jeśli chodzi o doświadczenie. Oczekują mianowicie, by szukający pierwszej (poważnej w każdym razie) pracy człowiek, zaraz po szkole lub studiach, zdążył już przepracować tak ze sto lat na analogicznym stanowisku.

Owszem, nie zawsze jest to bezsensowne, są bowiem stanowiska, które faktycznie powinny być obsadzane osobami kompetentnymi i dysponujący odpowiednio długą praktyką zawodową (niestety, często obsiadają je krewni i znajomi królika, co miewa niewesołe, delikatnie rzecz ujmując, skutki). Ale są to raczej wyjątki niż reguła; założenie, że ktoś, kto dopiero rozpoczyna na serio karierę zawodową, już od dłuższego czas parał się tym, przy czym dopiero chce zacząć pracować, jest kompletnie bezsensowne, idiotyczne wręcz…

Oraz szkodliwe, ponieważ stanowi jedną z przyczyn jakże licznych patologii polskiego rynku pracy. Właśnie takie durne wymagania „pracodawców” (cudzysłów stąd, że kapitaliści żadnej pracy nie dają, lecz kupują po zaniżonych cenach naszą siłę roboczą na określony czas) są powodem, dla którego młodzi ludzie zasuwają albo na bezpłatnych stażach (forma pańszczyzny, niewolnictwa), albo – jeśli mają cokolwiek więcej szczęścia – na umowach śmieciowych za marne grosze, po to, by zdobyć jakoby bezcenne wpisy w CV. Są zatem wyzyskiwani, i to przez długie lata, bo mimo niby to wzrastającego doświadczenia, wciąż nie mogą zdobyć wymarzonej, godnej pracy… gdyż bez znajomości jest to w wielu wypadkach niemożliwe, niezależnie od tego, ile pozycji znajdzie się w życiorysie.

A potem wszyscy – od kapitalistów, poprzez ekonomistów i polityków, po dziennikarzy w mediach rozlicznych – wielce się dziwią, że ta właśnie, masowo eksploatowana młoda generacja pracowników nie kupuje mieszkań, żyje pod jednym dachem z rodzicami i nie pali się do zakładania rodzin. Powód jest prosty – przy takiej skali wyzysku i niestabilności bytowej, młodych ludzi na usamodzielnienie się, własne lokum i familię po prostu nie stać. A to dlatego, że kapitaliści są pazerni, toteż chcą oszczędzić zarówno na szkoleniu kadr, jak też na sile roboczej.

Jednym z podstawowych punktów programu – i, rzecz jasna, zadań do wykonania w wypadku zwycięstwa w wyborach – dla sił demokratycznych, z Lewicą na czele, musi być gruntowna reforma rynku pracy. Powinna ona polegać oczywiście na likwidacji bezpłatnych staży oraz umów śmieciowych (czyli cywilnoprawnych, stosowanych przeciwko interesom pracownika), ale też na wprowadzeniu przepisów regulujących wymagania stawiane osobom poszukującym zatrudniania, zwłaszcza dopiero wchodzącym na rynek pracy.

Naprawdę nie ma powodu, by wymagać od kogoś, kto chce zacząć karierę na prostym stanowisku w biurze, redakcji czy tym podobnym miejscu, aby już tam pracował od kilku ładnych lat. To oczywiste, że ktoś, kto pierwszy raz bierze się za wykonywanie określonej czynności, w tym zawodowej, musi się do niej wdrożyć. Ale temu powinny służyć szkolenia w miejscu pracy.

Nie może też być tak, że od młodego człowieka, który chce pracować, oczekuje się, iż będzie to robił za darmo. Bezpłatne staże, jako się rzekło, są współczesną formą niewolnictwa, jakkolwiek nieformalnego, i powinny jak najszybciej zostać zlikwidowane. Stanowią również odmianę morderstwa, bardzo powolnego, a przez to okrutnego – kto bowiem nie płaci człowiekowi za pracę, pozbawia go środków do życia, czyli zabija.

Ciekawe, czy nasze partie pomyślą, by podnieść owe tematy w kampanii wyborczej? Koalicja Obywatelska raczej na pewno nie, ale już od Lewicy bym tego oczekiwał.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor