Wina umiarkowanych

Jutro 11 Listopada, czyli o cztery dni spóźnione (wobec faktów historycznych) Święto Niepodległości (czy jest sens świętować przejęcie – w niezbyt zresztą legalny sposób – władzy przez Józefa Piłsudskiego sto cztery lata temu, to inna sprawa, zwłaszcza, że nasze obecne państwo więcej ma wspólnego, szczególnie terytorialnie, z tym, które odrodziło się w latach 1944-45, aniżeli z tamtym, co powstawać zaczęło w roku 1918). Z tej okazji przedstawiciele nie-rządu oraz opozycji – zarówno realnej, jak i udawanej – samorządów, organizacji społecznych, służb mundurowych tudzież zwykli obywatele oddadzą się, o ile zechcą, patriotycznym uniesieniom. Niektórzy już się im oddają od kilku dni, na przykład podczas szkolnych akademii okolicznościowych.

I wszystko byłoby w miarę okej, nawet pomijając fakt, że data święta z faktami historycznymi dotyczącymi odzyskania niepodległości zbyt wiele wspólnego nie ma… Niestety, spodziewać się należy, że jak co roku zrobi się naprawdę paskudnie.

Od lat bowiem 11 Listopada jest świętem nie tyle niepodległości, ile nacjonalizmu, faszyzmu oraz nazizmu, czyli ogólnie skrajnej prawicy. Polityczni spadkobiercy Dmowskiego i Hitlera wyjdą na ulice największych miast (oraz mniejszych ośrodków, jakie uznają za swoje bastiony) pod wodzą Bąkiewiczów, Bosaków, Winnickich i im podobnych indywiduów, przy pełnej aprobacie Bezprawia i Niesprawiedliwości – też zresztą ugrupowanie faszystowskie, tyle że udające umiarkowane – oraz Kościoła katolickiego. Znowu będą burdy, demolowanie wszelkich obiektów, ataki na ludzi, wywrzaskiwanie pełnych nienawiści treści skierowanych przeciwko osobom LGBT+, lewicowcom, mniejszościom, obcokrajowcom… Dojdzie do walk z policją, przy czym ta prawdopodobnie okaże się (jak zwykle) o wiele bardziej gorliwa w zwalczaniu lewicowych pokojowych manifestacji niż w pacyfikowaniu hitlerowców. O tym, że wszędzie unosiły się będą dymy z flar, zaś trasy hitlerowskich przemarszów utoną w śmieciach, moczu, a pewnie i guanie, wspominać nawet nie warto.

Jak co roku, rzeczowe analizy tego festiwalu skrajnego prawactwa przestawią politycy, działacze oraz (nieliczne niestety) media lewicowe. Umiarkowana prawica z PO i okolico tudzież zaprzyjaźnione z nią redakcje będą robiły dobrą minę do złej gry, udając oburzonych, mimo iż taki pan Tusk (podobnie jak wielu jego partyjnych kolegów/podwładnych) jeszcze niedawno szeroko uśmiechał się do neonazistów z Konfederacji oraz korzysta z prawniczych usług hitlerowca o nazwie Roman Giertych, którego politycznym dziedzictwem będziemy się jutro brzydzili.

I tu dochodzimy do sedna sprawy. Czyją winą jest ekspansja nacjonalizmu, faszyzmu i nazizmu oraz przejęcie przez ich wyznawców świąt państwowych? Odpowiedź jest prosta: do rozrostu skrajnej prawicy doprowadziła prawica umiarkowana o postsolidarnościowym rodowodzie.

To właśnie post-solidarność na samym początku transformacji ustrojowej nie miała nic przeciwko, żeby Giertych reaktywował ultranacjonalistyczną, a w zasadzie nazistowską Młodzież Wszechpolską, aby w tym samym czasie powstawały inne faszystowskie organizacje (niektóre wprost odnoszące się pochwalnie do III Rzeszy), aby różnego rodzaju pomyleńcy gloryfikowali Pinocheta (Michał Kamiński) i usprawiedliwiali generała Franco (Donald Tusk), z kościelnych ambon płynęły rzeki mowy nienawiści (jednym z pierwszych, który zaczął ją głosić na szeroką skalę, był Rydzyk; jego działalność zbulwersowała Daniela Olbrychskiego, ale już nie Adama Michnika), zaś w stronę siedzib i polityków lewicowych (wówczas głównie SLD-owskich) leciały kamienie i jajka.

Skrajna prawica była potrzebna umiarkowanej prawicy postsolidarnościowej (do której długo zaliczali się bracia Kaczyńscy i ich ugrupowania; dopiero na przełomie pierwszej i drugiej dekady XXI wieku PiS zaczęło skręcać w stronę coraz bardziej jawnego faszyzmu) do zwalczania szeroko pojętej lewicy, zwłaszcza tej, co wywodziła się z dawnej PZPR. Dlatego, kiedy hitlerowcy usiłowali podpalić siedziby SLD, wyzywali jego członków i rzucali w nich kamieniami, a także brutalnie atakowali squattersów, opluwali feministki i bili osoby LGBT+, w oczach swoich bardziej umiarkowanych – a raczej na takowych pozujących – kolegów byli „dobrzy”. Sytuacja zmieniła się tak gdzieś w połowie pierwszej dekady obecnego stulecia, kiedy to naziole wzięli na celownik PO, TVN24 i Gazetę Wyborczą; wówczas uznano ich za „złych”. Oczywiście, nie wszystkich – tych jedynie, których przyhołubili PiS-wcy i Rydzyk. Bo już taki Giertych, mimo iż jawny hitlerowiec, pozostaje „cacy”, skoro lepi się do Donalda Tuska, a o koalicyjnym rządzie z neonazistowską Konfederacją marzy niejeden Platformers – Sławomir Nitras, żeby daleko nie szukać. Gdyby natomiast pozyskiwanie głosów tego wymagało, to jestem pewien, że pan Tusk i spółka z szeroko otwartymi ramionami przyjęliby Bąkiewicza i jemu podobnych osobników spod znaku swastyki.

Nic dziwnego. Prawicy umiarkowanej – choćby nie wiem, na jak wolnościowe, liberalne i postępowe wartości się powoływała – zawsze będzie blisko do skrajnej. Znacznie w każdym razie bliżej, niż do jakiejkolwiek lewicy.

Tak zatem, właśnie post-solidarność uwolniła hitlerowski żywioł. Jeśli jutro – a należy się spodziewać, że do tego dojdzie – poleje się krew, zapłoną fasady budynku oraz samochody, flagi ze swastyką i innymi chorymi symbolami załopoczą w powietrzu, a nawoływania do masowego mordowania ludzi rozlegną się, jak Polska długa i szeroka, będzie to wina nie tylko Kaczyńskich, ale też Michników, Krzaklewskich, Buzków, Suchockich, Tusków… Pamiętajmy o tym!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor