Kres zimnej wojny?

Dwóch najpotężniejszych obecnie polityków świata spotkało się i rozmawiało przez kilka godzin. Mowa, rzecz jasna, o krwawym Joem Bidenie, prezydencie USA, i o Xi Jinpingu, przewodniczącym (odpowiednik prezydenta) Chińskiej Republiki Ludowej. Ich konwersacja, jak to zwykle bywa, żadnymi konkretnymi postanowieniami nie zaowocowała, panowie jedynie rzucali pokojowymi tekstami o woli porozumienia. Normalna sprawa przy tego typu okazjach. Niemniej, liczni komentatorzy cieszą się, iż owo spotkanie może oznaczać, że nie będzie zimnej wojny między imperium zła a Chinami.

Jeśli mają rację, to mowa o nie o jej zapobieżeniu, lecz o zakończeniu lub przynajmniej czasowym wstrzymaniu, gdyż amerykańsko-chińska zimna wojna – głównie na niwie handlowej i gospodarczej – trwa od lat. I w każdej chwili przerodzić się może w gorącą. Kilka ładnych razy wspominałem, że Amerykanie szykowali się do zbrojnego ataku na Chiny: montowali militarną koalicję przeciwko nim na Pacyfiku, testują uzbrojenie w Ukrainie, chcą rozmieszczać nowszej generacji arsenał nuklearny w Europie (oficjalnie mający strzec jej przed Rosją, a tak naprawdę stanowiący tarczę przeciwko odwetowym uderzeniom Państwa Środka), testowali chińską odporność na polityczne prowokacje (wizyta Nancy Pelosi na Tajwanie), prowokowali zamieszki w Hong Kongu, itd.

Powodów do konfliktu mają sporo. Najlepszy model gospodarczy i inwestowanie w coraz nowocześniejsze technologie sprawia, iż chińskie przedsiębiorstwa skutecznie konkurują z amerykańskimi, ograniczając ich rolę na wielu rynkach. Państwa rozwijające się, np. afrykańskie, wolą przy modernizacji współpracować z Chińczykami niż z Amerykanami, ci pierwsi są bowiem mniej nastawieni na wyzysk i neokolonialną eksploatację. Państwo Środka ma też coraz silniejsza armię, która może równoważyć militarną siłę USA. Chińska Agencja Kosmiczna coraz mocniej rozpycha się w kosmosie. No i ChRL jest wierzycielem Stanów Zjednoczonych. Te i inne czynniki sprawiają, iż Chiny stoją na drodze imperialnej ekspansji Ameryki, grożąc jej stopniowym obumieraniem (każde imperium, które przestaje ekspandować, wydaje na siebie wyrok śmierci).

Nie wszystkie jednak amerykańskie korporacje chciałyby wojny, ani zimnej, ani tym bardziej gorącej. Dla wielu spośród nich chińskie przedsiębiorstwa to nie tyle konkurenci, ile kontrahencki, a same Chiny pozostają ogromnym rynkiem zbytu i miejscem, gdzie dobrze się inwestuje. Część zatem kapitalistów z USA zdecydowanie woli, by oba supermocarstwa się dogadały i zaczęły normalną współpracę gospodarczą. Nadto, jankeska gospodarka coraz mocniej kuleje; szaleje inflacja, z którą rządzący sobie nie radzą, obywatele popadają w nędzę, przybywa głodujących (również wśród żołnierzy US Army!), toteż pieniądze pozyskiwane w Państwie Środka są ogromnie istotne. Wojna teoretycznie może postawić gospodarkę na nogi, niemniej niesie ze sobą również potężne ryzyko. Chiny to nie Japonia i III Rzesza, które Amerykanie pokonali, nie Wietnam z lat 60. ubiegłego stulecia (gdzie dostali łupnia, bardziej jednak politycznego niż militarnego), nie Irak ani Afganistan, ani też którekolwiek z innych państw, jakie imperium zła równało z ziemią. To supermocarstwo z nowoczesną armią i niezłymi zasobami broni atomowej. Zbrojny atak na nie wiąże się z ryzykiem rozpętania konfliktu nuklearnego W SKALI GLOBALNEJ, co skończyłoby się zniszczeniem nie tylko obu walczących stron, ale też całej ludzkości. Toteż wojna wcale taka opłacalna być nie musi; co mądrzejsi ludzie w Waszyngtonie dobrze o tym wiedzą.

Z kolei Chińska Republika Ludowa, owszem, ekspanduje gospodarczo na świat cały, lecz w sposób pokojowy. Nie wykazuje tendencji ani kolonizacyjnych, ani militarystycznych (poza ewentualnie gotowością na zbrojne zajęcie Tajwanu, celem utworzenia zjednoczonego państwa chińskiego, aczkolwiek władze w Pekinie wolałyby, aby również owo zjednoczenie obyło się bezkrwawo). Współpraca z USA też jest dla Chińczyków znacznie bardziej zyskowna niż konflikt z nimi, nawet jedynie handlowy (nie mylić z typową konkurencją rynkową). Dlatego też Pekin będzie dążył do osiągnięcia porozumienia z imperialistami.

No i oba państwa mają na głowie problem w postaci cara Władimira i jego coraz bardziej chaotycznej polityki. W interesie USA i Chin leży uspokojenie Rosji; przy czym pierwsze z tych państw rade by było z jej upadku gospodarczego, a najlepiej rozpadu na niezależne republiki (co wcale nie jest takie nieprawdopodobne, acz rodzi też groźne perspektywy). Drugiemu zaś zależy na pokoju rosyjsko-ukraińskim, gdyż umożliwi on pełniejszą realizację idei „nowego Jedwabnego Szlaku”, zaś zbytnie osłabienie Rosji może oznaczać dla Pekinu nadmierny ciężar udzielania jej koniecznej pomocy. Toteż krwawy Joe Biden i Xi Jinping dogadują się właśnie ponad głowami Rosjan.

Wygląda więc na to, że relacje amerykańsko-chińskie, jak dotąd coraz bardziej konfliktowe, rzeczywiście ulegają uspokojeniu. Czy będzie ono jeno chwilowe, na czas potrzebny do rozwiązania problemu rosyjskiego, czy też faktycznie zapobiegną wojnie, czas pokaże. Trochę pocieszająca jest myśl, że Chińczycy to mądrzy ludzie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor