Kryzys i deweloperzy

Jak myślicie, kto, zdaniem pewnego „wolnego medium” działającego w Polsce (chodzi o stację telewizyjną i oczywiście powiązany z nią portal internetowy, należącą do amerykańskiego koncernu), jest obecnie w najgorszej sytuacji spośród mieszkańców (k)raju nad Wisłą? Osoby w kryzysie bezdomności? Nie. Uchodźcy? Też nie. Ludzie, których z powodu inflacji i wzrostu opłat nie stać na żywność, uiszczenie rachunków, wykup leków? W żadnym razie! Pracownicy tracący zatrudnienie lub padający ofiarami obniżek wynagrodzeń? Skądże! Emeryci mundurowi pozbawieni świadczeń? A gdzie tam! Prześladowane osoby LGBT? Nijak.

Okazuje się, że największe zaniepokojenie dziennikarzy owego medium wzbudza los deweloperów (czyli podgrupy kapitalistów; jakżeby inaczej...?). Jest on ponoć straszny, ponieważ rynek mieszkaniowy zaczyna się załamywać. W związku z czym prywatni właściciele firm deweloperskich stanęli przed widmem utraty (a najpewniej jedynie zmniejszenia) gigantycznych zysków, jakie dotąd osiągali.

Mnie oczywiście ich nie żal. Zwłaszcza, że i tak mają takie majątki, że starczą one na luksusy dla nich samych oraz ich progenitury jeszcze przez wiele dekad (o ile, rzecz jasna, nasz gatunek przetrwa tak długo). Daleki jestem od ubolewania nad losem takiego czy innego kapitalisty, co to napasł się na eksploatacji ludzi pracy, a teraz mu źle, bo nieludzki system, którego – jako przedstawiciel klasy panującej – jest beneficjentem, akurat podpadł w kryzys (tak się właśnie dzieje z ogólnoświatowym kapitalizmem, przy czym w Polsce ponure owo zjawisko potęguje nieudolność lub zła wola PiS-owców), skutkiem czego ubędzie mu trochę milionów czy miliardów na koncie. Znacznie ważniejszy jest dla mnie los ludzi, którzy – z powodu chociażby wszechobecnego wyzysku – nie mają co do gara zrobić, mimo iż zaharowują się poza granicę utraty sił, a także wszelkich innych OFIAR kapitalizmu.

Dlatego też o deweloperów się nie boję. Natomiast załamanie rynku mieszkaniowego absolutnie mnie nie dziwi. Jest ono smutną, aczkolwiek stuprocentowo logiczną konsekwencją tego, że państwo polskie, odkąd solidaruchy w 1989 roku dorwały się do władzy, wycofało się z prowadzenia polityki mieszkaniowej, cedując ją na gminy (wiele spośród których dbanie o lokalowe potrzeby obywateli przerasta, z przyczyn finansowych rzecz jasna) i mityczny „wolny rynek” – czyli oczywiście na kapitalistów, deweloperów właśnie. W konsekwencji, jeśli nie odziedziczyło się mieszkania, ani nie ma się szans na lokal socjalny, trzeba je sobie na „wolnym rynku” kupić bądź wynająć, ewentualnie postawić własny dom. Wynajem jest bardzo drogi, przez co w wielu wypadkach nieopłacalny. Żeby zaś nabyć własne cztery kąty, trzeba zaciągnąć kredyt hipoteczny na całe życie (swoje, a często i potomków). O ten zaś niełatwo, bo raz, że niezbędne jest stabilne zatrudnienie – czyli coś, co dla młodych ludzi potrzebujących mieszkania w wielu przypadkach stanowi fikcję rodem z pięknej baśni – a dwa, że banki żądają coraz większego wkładu własnego. No i przy obecnej PiS-owskiej polityce podnoszenia stóp procentowych kredyt taki – identycznie, jak swego czasu frankowe – może człowieka/rodzinę dosłownie wykończyć. Owszem, były rządowe (PiS-owskie i platformerskie) programy mieszkaniowe, ale szczątkowe i polegające nie na wspomaganiu osób chcących mieć dach nad głową, lecz na dosypywaniu forsy… tak, deweloperom (no i finansjerze oczywiście). Aż wreszcie przyszedł kryzys, spowodowany już to pandemią COVID-19, już to wojną rosyjsko-ukraińską i jej gospodarczymi reperkusjami wykraczającymi daleko poza te dwa państwa, już to katastrofą klimatyczną, już to innymi czynnikami; w Polsce dochodzą do tego niszczycielskie działania PiS-owskiego nie-rządu i proinflacyjna polityka NBP, takoż w PiS-owskiej łapie się znajdującego. Ludzie więc zbiednieli (wzrost cen i opłat przeżera ich dochody), stabilność zatrudnienia młodego pokolenia jeszcze zmalała, płace w wielu wypadkach spadły, liczne firmy pobankrutowały… Nic zatem dziwnego, że coraz mniej osób ma możliwość nabycia/wynajęcia mieszkania, skutkiem czego na konta deweloperów (no i, wiadomo, bankierów udzielających kredytów hipotecznych) coraz mniej spływa pieniążków – oto właśnie załamanie rynku mieszkaniowego.

I żeby nie było – sytuacja (wynikająca, jako się rzekło, z ponad trzydziestoletnich zaniedbań) jest poważna. Zamiast wszelako ubolewać nad losem wyzyskiwaczy, co to mają fortuny tak czy owak, należy poszukać rozwiązania tej kwestii. Czyli opracować model państwowej polityki mieszkaniowej, która nie byłaby skoncentrowana tylko na zapewnieniu zysków deweloperom (w tej układance stanowią oni najmniej ważny element), lecz na zaspokajaniu potrzeb społecznych w tym zakresie (a są one ogromne). Taki pomysł ma Lewica – budowa tanich mieszkań na wynajem z opcją wykupu.

Jako obywatel, który swój lokal mieszkalny (odziedziczony) ma, bardzo chciałbym, aby właśnie o – jakże potrzebnej! – polityce mieszkaniowej mówiono w mediach, zamiast jęczeć, bo wyzyskiwaczom kasy ubędzie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor