Początek Bożego Narodzenia

Przedwczoraj były Dziady/Halloween. Wczoraj – Wszystkich Świętych. Dni te świąteczne już za nami, co oznacza, że rozpoczynają się następne święta – zaczerpnięte z mitraizmu święto zwycięstwa światłości nad ciemnością, które przejęte zostało przez chrześcijaństwo (po tym, jak w IV wieku n. e. Cesarz Konstantyn, niesłusznie Wielkim zwany, połączył obie religie pod nazwą tej drugiej, dołączając do nich kult jedynego boga, w jakiego szczerze wierzył, czyli siebie samego) i przetransformowane w Boże Narodzenie (jakkolwiek 25 grudnia z przyjściem na świat Chrystusa nic wspólnego nie ma; galilejski rewolucjonista narodził się prawdopodobnie wiosną). To zaś kapitalizm skomercjalizował do granic możliwości.

Oczywiście, daty Bożego Narodzenia nikt nie przesunął… w każdym razie nie uczyniono tego formalnie, spoglądając bowiem na sferę faktyczną, dostrzec można z łatwością, iż z roku na rok zaczyna się ono coraz wcześniej. Z dzieciństwa, a raczej wczesnej młodości pamiętam, że jego początkiem był przełom listopada i grudnia. Później przesunął się on gdzieś tak na połowę listopada, zaraz po źle dobranym, jeśli chodzi o datę, Święcie Niepodległości. No, a teraz Boże Narodzenie rozpoczyna się w zasadzie tuż po Wszystkich Świętych… o ile nie równolegle z nimi.

Jasne, nie następuje to nagle, lecz etapami. I nie w kościołach, ale w reklamach. W sklepach i centrach handlowych stopniowo przybywa choinek, łańcuszków, gwiazdek tudzież innych dekoracji kulturowo skojarzonych z Bożym Narodzeniem, z głośników (o ile w danym miejscu są zainstalowane) sączą się piosenki stereotypowo związane z onymi świętami (z reguły jednak nie kolędy ani pastorałki); podobnie rzecz ma się ze stacjami radiowymi. Bożonarodzeniowe symbole wkradają się na bannery reklamowe, do telewizji czy internetu. Trudno nie natrafić na zdjęcia i filmiki z tyleż szeroko, co nieszczerze wyszczerzonymi rodzinkami, pałaszującymi karpia przy stole tuż obok wielgachnej, obwieszonej bombkami i lśniącej od lampek choinki (takie reklamy, warto zaznaczyć, są śmiertelnie niebezpieczne dla osób cierpiących na depresję; potęgują u wielu spośród nich myśli samobójcze!). Sprzedawcy wszelkiej maści namawiają nas do korzystania z „bożonarodzeniowych promocji i rabatów”, w czym dzielnie asystują im święci Mikołajowie płci obojga (mimo iż ów grecki komunista z Bożym Narodzeniem jako świętem nic wspólnego nie ma, a poza tym jest postacią najprawdopodobniej legendarną). Zaczyna się zachwalanie tradycyjnej świątecznej kuchni, na czele z panem karpiem – to dopiero rybą. I tak dalej.

Tak, chodzi o sezon reklam bożonarodzeniowych, który, jako się rzekło, zaczyna się coraz wcześniej, praktycznie już na początku listopada. Zrazu delikatnie, stopniowo, etapami, ale jeszcze tydzień, dwa, może trzy i zewsząd bombardowani będziemy gwiazdkami łańcuszkami, bombkami, choinkami, świętymi Mikołajami, Jingle Bells, że o karpiach nie wspomnę. A przede wszystkim wielgachnymi, owiniętymi w kolorowe wstążki paczkami prezentów, które rzecz jasna musimy nabyć, choćby na zasadzie „zastaw się, a postaw się”; po to wszak reklamuje się dane produkty, aby je sprzedać.

Ów sezon reklamowy stanowi jeden z głównych – o ile nie główny – element komercjalizacji, jakiej uległo Boże Narodzenie (podobnie zresztą jak Halloween czy Walentynki, które do Polski przyszły już w amerykańskiej formie, bazującej wyłącznie na komercji, a także Wszystkich Świętych i, w nieco mniejszym stopniu, Wielkanoc). Pomijam już fakt, że w tym zalewie reklam całkowicie rozmywa się religijny wymiar tychże świąt, bo nie o to w tychże rozważaniach chodzi.

Skąd wynika ta komercjalizacja? Dlaczego kapitaliści – właściciele firm produkcyjnych, usługowych i dystrybucyjnych – w największym stopniu zawłaszczyli akurat Boże Narodzenie? Proste – z tymi dniami, podobnie jak z Mikołajkami, wiąże się zwyczaj wzajemnego obdarowywania się prezentami. Jest to zatem idealna okazja do wtrynienia konsumentom swoich produktów, reklamy zaś mają na celu ich zmanipulować, by kupowali, kupowali, kupowani… Nie stać ich na kupowanie? No to banki, SKOK-i, parabanki tudzież inne tego typu przedsiębiorstwa zarobią sobie na kredytach i chwilówkach. Natomiast konta właścicieli koncernów medialnych napęcznieją od wpływów z reklam. Tak oto machina kapitalistycznej komercji radośnie wkręca się na obroty. Skoro zaś ma ona przynosić jak największe zyski, to bożonarodzeniowy sezon reklamowy trwać winien jak najdłużej. Czyli nie zaczynać się z początkiem grudnia (co jeszcze byłoby w miarę do przyjęcia, bo niektóre zakupy dobrze jest zrobić wcześniej, a i klientów trzeba z wyprzedzeniem poinformować o ofercie), ale zaraz po Wszystkich Świętych… a czemu PO, a nie PRZED?

Jak wspomniałem wyżej, te wszystkie bożonarodzeniowe reklamy mogą spotęgować objawy depresji, finał czego bywa tragiczny. Z reguły jednak nawał tychże plakatów, spotów, audycji, dekoracji i czort wie, czego tam jeszcze, nie powoduje aż tak ponurych konsekwencji, lecz zwyczajny przesyt. Kiedy przychodzi wreszcie prawdziwe Boże Narodzenie, poprzedzone Wigilią, okazuje się, iż jego klimat kompletnie utonął w reklamowej powodzi, my zaś jesteśmy zmęczeni choinkami, stołami wigilijnymi, bombkami, gwiazdkami, lampkami, łańcuszkami… Gdy tymczasem nasze portfele tudzież konta bankowe świecą pustkami, bo znajdujące się tam wprzódy pieniądze trafiły w lepkie łapy pazernych kapitalistów.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor