Nawałnica reklam

Od początku listopada (a może zaczęło się jeszcze w październiku; niewykluczone, że coś przegapiłem) trwa sezon bożonarodzeniowych reklam. W poszczególnych mediach co dnia ich więcej, w sklepach – ze szczególnym uwzględnieniem dyskontów, super- i hipermarketów, innych wielkopowierzchniowych, galerii handlowych, itd. – stopniowo przybywa świątecznych dekoracji, dziwnie wszelako mało mających wspólnego z galilejskim rewolucjonistą, który przyszedł na świat w Betlejem około 7 roku p. n. e. Jak niedawno pisałem, mają nas one zachęcić/przymusić do zakupu ubrań i obuwia, choinek, szopek, żarcia (którego wielu kupujących nie będzie w stanie przejeść, toteż wyląduje na śmietniku) oraz innych utensyliów, bez których grudniowe święta obejść się rzekomo nie mogą. Niektóre nabywać mamy na prezenty, inne dla siebie i swoich rodzin.

Mamy dopiero połowę listopada, a owa reklamowa nawałnica zdążyła się już porządnie rozkręcić. Co dopiero będzie w grudniu…

Ogólnie, to reklamy wzbudzają we mnie obojętność – poza tymi nielicznymi dotyczącymi interesujących mnie produktów, np. zwiastunami filmów, i tymi, co mnie wkurzają, zwłaszcza wszystkich produktów odzwierzęcych – zatem te bożonarodzeniowe radośnie sobie olewam (chyba, że obejrzę jakąś z ciekawości/nudów/żeby mieć materiał do bloga). Ogromnie to to moje podejście raduje, gdyż inaczej ze swoją depresją znalazłbym się w dosłownie śmiertelnym niebezpieczeństwie. I wcale tu nie kpię, ponieważ w okresie krótko przez Bożym Narodzeniem i w same święta w państwach kapitalistycznych dochodzi do przyrostu liczny prób samobójczych, często udanych. Winę za to ponoszą świąteczne reklamy, pokazujące szczerzących się w sztucznych uśmiechach ludzi, co dołuje osoby cierpiące na depresję tudzież inne dysfunkcje zdrowia psychicznego, doprowadzając je niejednokrotnie do załamania, kryzysu i zgonu. Kilka razy już o tym wspominałem; warto jednak do tematu wracać, tak gwoli ostrzeżenia.

W tym roku choinki, gwiazdki, bombki, lampki, święci Mikołajowie (co grecki legendarny darczyńca ma wspólnego z Bożym Narodzeniem?), renifery (jw.) i tym podobne elementy będą musiały cokolwiek ustąpić przestrzeni reklamowej artykułom związanym z piłką nożną w ogólności, a rozpoczynającym się za kilka dni mundialem w szczególności. Te mistrzostwa budzą ogromne kontrowersje, ponieważ rozgrywają się w Katarze – państwie, którego blichtr (pytanie, na ile powierzchowny jeno) wyrósł na skrajnym wyzysku pracowników zagranicznych, głównie z Indii, Bangladeszu, Nepalu i innych państw. Niedawno pisałem o ich tragedii. Organizacje broniące praw człowieka nawołują do bojkotowania imprezy, i bardzo słusznie; też nie zamierzam oglądać meczy, nie tylko dlatego, że futbol nudzi mnie niezmiernie, ale głównie z tej przyczyny, iż nie chcę patrzeć na Lewandowskiego i jego kolegów, mieszących stopami ludzką krew, jaka wsiąknęła w murawę stadionów.

Co zaś się tyczy reklam piłkarskich, to z reguły są mi one równie obojętne, co większość innych. Jednakże te, co dotyczą konkretnie katarskich mistrzostw, też zamierzam bojkotować, na ile to będzie możliwe (np. zmienić kanał/stację, wyjść z pokoju, obrócić stronę w gazecie/czasopiśmie, itd.). Skoro bowiem owa sportowa impreza oparta jest na masowej zbrodni popełnionej na robotnikach (wielu z nich zmarło w niewyjaśnionych okolicznościach, inni ciężką harówę przypłacają zdrowiem, wynagrodzeń zaś nie otrzymują), to i te reklamy nazwać należy zbrodniczymi.

No, ale regułą kapitalizmu pozostaje, że tam, gdzie w grę wchodzą gigantyczne pieniądze trafiające do prywatnych rąk, ludzkie życie nie ma najmniejszego znaczenia.

Na szczęście, w mediach jest wiele innych rzeczy niż tylko reklamy. Jest co oglądać, czytać, słuchać. No i zawsze można dla rozrywki sięgnąć po książkę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor