Prawicowcy i literaci

W Warszawie, w dwóch połączonych kamienicach, mieści się instytucja z bogatą tradycją i wspaniałą historią, a także ważna dla naszej kultury, ze szczególnym uwzględnieniem jej działu bazującego na słowie pisanym. Chodzi oczywiście o Dom Literatury, jak nazywane są owe kamienice. Swoje siedziby mają (a konkretnie dzierżawią, o czym więcej za chwilę) tam liczne, ogromnie istotne organizacje literackie, takie jak: Stowarzyszenie Pisarzy Polskich (Zarząd Główny i Oddział Warszawa), Związek Literatów Polskich (Zarząd Główny i Oddział Warszawski), Polski PEN Club, Fundacja Promocji Polskiej Literatury Współczesnej, Ogólnopolski Klub Poetów, Stowarzyszenie Kultury Europejskiej SEC, Polska Sekcja Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków, oddział Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza – Instytut Dokumentacji i Studiów nad Literaturą Polską oraz inne instytucje. Do tego dochodzi sala konferencyjna mieszcząca do stu osiemdziesięciu osób – jedyna w stolicy urządzona w stylu art deco, Biblioteka Donacji Pisarzy Polskich (zarządzana przez Bibliotekę Narodową), czy też pokoje gościnne, gdzie niegdyś czasowo mieszkali ludzie tacy jak: Zofia Nałkowska, Tadeusz Breza, Janina Porazińska, Hanna Ożogowska… (obecnie służą do kwaterowania uczestników wydarzeń kulturalnych).

Fajne miejsce, co? Niestety, łapę chcieli na nim (a w zasadzie chcą dalej) położyć warszawscy samorządowcy z Platformy Obywatelskiej. We wrześniu tego roku zarządzająca kamienicami Fundacja Domu Literatury i Domów Pracy Twórczej otrzymała pismo informujące o odrzuceniu wniosku o przedłużenie na kolejne trzy lata dzierżawy rzeczonych budynków, stanowiących własność miasta stołecznego. Rzekomym powodem miała być „bardzo ciężka” sytuacja Warszawy, związana „z brakiem zapewnienia dostatecznych środków finansowych na realizację wszystkich niezbędnych zadań” oraz kryzysem wywołanym wojną u naszych wschodnich sąsiadów.

Powody oficjalne powodami oficjalnymi, ale przecież nie trzeba jakiejś ponadprzeciętnej przenikliwości, żeby się domyślić, że stołeczni Platformersi chcą wywalić literatów z Domu Literatury, aby wykorzystać go do bardziej intratnych celów, takich jak sprzedaż jakiemuś deweloperowi czy innemu kapitaliście. Jeśli ktoś myślał, że kamienice owe pójść mogłyby na kwaterunek dla ukraińskich uchodźców… to z całego serca gratuluję naiwności.

Ludzie pióra są jednak inteligentni i gotowi stanąć okoniem wobec zagrożenia. Działacze i liderzy organizacji mających swe siedziby w Domu Literatury poczęli zatem walczyć o swoje; nie ograniczyli się wszelako do składania odwołań od ponurej decyzji, które zostałyby zmielone przez biurokratyczną machinę, lecz narobili wokół sprawy hałasu – i bardzo dobrze, tak powinno być! Ich walkę wsparli politycy Razem (co nie zaskakuje) oraz… PiS-owski minister braku kultury, Piotr Gliński. Jemu na literatach ani literaturze oczywiście nie należy (odkąd objął urząd, głównie cenzuruje i niszczy polską kulturę, zwalczając twórców nielubiących Bezprawia i Niesprawiedliwości, za to promując treści nacjonalistyczne tudzież hitlerowskie), wyczuł jednakowoż okazję do upieczenia politycznej pieczeni, czyli dowalenia PO.

Zrobiło się nieprzyjemnie, warszawscy samorządowcy Platformy Obywatelskiej pokazali się obywatelom Polski – zwłaszcza tym, dla których literatura i w ogóle kultura i sztuka to rzeczy ważne – w niekorzystnym świetle. Guano zaczęło bryzgać też na umiłowanego przez anty-PiS Rafała Trzaskowskiego, prezydenta stolicy (choć to nie on, a burmistrz jednej z dzielnic nie chciał przedłużyć literatom dzierżawy), co robiło się już niebezpieczne dla rzekomej „opozycji”.

Jak na razie literatom udzielono zgody na „warunkowe” przedłużenie dzierżawy o dwa lata. O sukcesie próżno jednak mówić, ponieważ warunkiem jest… ograniczenie prowadzonej w Domu Literatury działalności komercyjnej. Innymi słowy, ludziom pióra niby pozwolono pozostać jeszcze trochę dłużej w ich siedzibie, ale kosztem doprowadzenia ich do bankructwa. Jakież to typowe dla polskiej prawicy! Nie tylko PO-wskiej, ponieważ Gliński i inni PiS-owcy wyłożyć środków na pomoc Domowi Literatury też raczej nie zamierzają.

Spoglądając na całą tę sprawę z pewnego dystansu, stwierdzić należy, iż nie ma w niej nic zaskakującego. Prawicowe władze post-solidarnościowe – zarówno na poziomie państwowym, jak też samorządowym – po 1989 roku szeroko pojętej kultury, z literaturą na czele, albo nie wspierały (wszelako politykierzy uwielbiają grzać się przy wybitnych twórcach, artystach tudzież gwiazdach), albo niszczyły. O skrajnej prawicy nawet nie wspominam, bo to typowi barbarzyńcy, sytuujący się poza wszelką cywilizacją i jej składowymi.

Logo partyjne nie miało, ani nie ma w tym względzie znaczenia. Prawicowcy wszelakiej maści uważają kulturę i jej twórców za zagrożenie, ponieważ rozwija ona u ludzi wyobraźnię, wrażliwość oraz zdolność samodzielnego, krytycznego myślenia, czym obniża skalę wymarzonego przez prawicowców zniewolenia. Ponadto, kultura i sztuka niekoniecznie przynosi miliardowe zyski (a jeśli nawet, to nie od razu), tymczasem prawicowy system poglądów za jedyną wartość uznaje tę stricte pieniężną, ponad którą sfery sztuki oraz kultury z reguły wyrastają. Toteż solidaruchy (prawicowcy postsolidarnościowi) albo powierzali kulturę tzw. „wolnemu rynkowi” (czyli wielkim, ponadnarodowym korporacjom, które wolności twórczej ani artystycznej w większości przypadków nie uznają), albo obcinali im środki, albo doprowadzili do upadku (przypomnijcie sobie zespół Mazowsze po rządami PO-PSL), albo też zwalczają – jak to robi PiS – swobodę twórczą i lansują prymitywnych wyjców w stylu Zenka. Walka warszawskich samorządowców z PO przeciwko Domowi Literatury jest tylko kolejnym przykładem tejże patologicznej prawidłowości.

Oraz, co oczywiste, jednym z niezliczonych powodów, dla których formacje prawicowe uważam za niewarte popierania w wyborach.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor