Szatan i arcybiskup

Tydzień temu była środa popielcowa, czyli początek katolickiego Wielkiego Postu – upamiętnienia czterdziestodniowego przebywania Jezusa na pustyni, a jednocześnie przygotowanie do Wielkanocy. Trochę to nielogiczne, bo trzy z czterech biblijnych Ewangelii wspominają, że Jezus Chrystus czterdziestodniowy post odbył na początku swojej działalności publicznej (a nawet, zanim ją jeszcze zaczął), podczas gdy Święta Wielkanocne to pamiątka tejże działalności zwieńczenia, ale dobra, zostawmy to.
W minioną niedzielę, pierwszą wielkopostną, kościelne czytania dotyczyły właśnie tegoż Jezusowego postu, podczas którego miał on zetknąć się na pustyni z szatanem i odeprzeć jego pokusy. Jest to oczywiście literacka metafora tego, że jak każdy człowiek rozpoczynający publiczną aktywność, Chrystus chciał przemyśleć, na czym ma ona polegać, i doszedł do wniosku, że aby działać skutecznie, odrzucić musi żądzę władzy, poprawy statusu materialnego oraz nietykalności.
No, ale na temat szatana czy to w swoich kazaniach, czy to w liście pasterskim, wypowiedział się nie kto inny, a Marek Jędraszewski, arcybiskup krakowski. Stwierdził on w minioną w niedzielę, że demoniczna istota jak najbardziej oddziałuje na nasze życie, w sposób oczywiście negatywny, czyli stanowi dla nas zagrożenie. Manifestacją szatańskiego oddziaływania w Polsce mają być, wedle mało dostojnego hierarchy, „ateistyczne ideologie o charakterze neomarksistowskim”; nie sprecyzował, o jakie mu chodzi, ale łatwo się domyślić, iż są to: „gender”, ‘LGBT” oraz „ekologizm”.
Arcybiskupie brednie można zostawić na boku, warto jednak skupić się na szatanie jako postaci.
Są ludzie, którzy wierzą w diabła/demona/szatana jako realną istotę. Oczywiście, mają do tego prawo. Jednakowoż pamiętać trzeba, po co szatan – jako istota zła, przeciwnik Boga – stworzony został przez człowieka.
Bo w poszczególnych religiach to różnie bywało. W kultach politeistycznych nie było (i nie ma, gdyż taki na przykład hinduizm, który ma się całkiem dobrze po dziś dzień, też jest politeistyczny) postaci diabelskich, uosabiających zło. Każdy z bogów miał na koncie zarówno dobre, jak i złe czyny.
Szatan pojawił się po raz pierwszy w judaizmie (który, swoją drogą, początkowo też był politeistyczny; koncepcja Jahwe jako jedynego Boga pojawiła się dopiero na pewnym etapie rozwoju tej religii). W Księdze Hioba jest on sługą bożym, który ma za zadanie wystawić ludzką wiarę na próbę, zsyłając na człowieka nieszczęścia. Podobną rolę odegrał wąż-kusiciel z Księgi Rodzaju. W innych starotestamentalnych tekstach pojawia się Belzebub; przy czym jest to szydercze określenie Baala, bliskowschodniego bóstwa konkurencyjnego wobec Jahwe.
Szatan pojawia się też w Ewangeliach i ogólnie Nowym testamencie, lecz jego wizerunek jest tu wysoce niespójny. Raz jest on kusicielem, raz „władcą tego świata”, raz przeciwnikiem Boga, raz antychrystem (666 z Apokalipsy oznacza – warto wspomnieć – postać historyczną, cesarza Nerona), raz jeszcze kim innym. Wizerunek szatana jako rogatej istoty będącej wrogiem Boga i, zwłaszcza, Kościoła, wykreowali chrześcijańscy liderzy kilkaset lat po śmierci Jezusa (trochę inaczej ma islam, według którego szatan to wróg człowieka, czyli kusiciel, bo Boga muzułmanie uznają za zbyt potężnego, by miał przeciwników). Potęgę szatana głosić zaczęto dopiero w średniowieczu, kiedy Kościół miał władzę polityczną i finansową. Każdy zaś, kto ma władzę, boi się ją utracić.
I żeby tejże utracie zapobiec, ludzi – większością analfabetów nurzających się w ciemnocie – straszono mrocznymi, piekielnymi siłami, uosobieniem których byli już to heretycy, już to innowiercy, już to „czarownice”, już to przeciwnicy polityczni danego biskupa. Chodziło oczywiści o wywołanie w chrześcijanach lęku i poszczucie ich na siebie oraz inne społeczności. Zastraszonym człowiekiem łatwo jest rządzić, zwłaszcza, jeśli z pomocą tegoż zastraszenia wywoła się podziały społeczne na wyimaginowanym tle. Identyczną metodę stosują do dziś wszyscy dyktatorzy, Jarosława Kaczyńskiego wliczając.
Szatan pełnił zatem w Kościele (katolickim, prawosławnym i w wielu protestanckich!) dokładnie tę samą rolę, co w ideologii hitlerowskiej pełnili komuniści i Żydzi, a w przekazie PiS-u – uchodźcy, homoseksualiści, sędziowie, itd. Był rogaty zwyczajnym narzędziem walki politycznej, walki o utrzymanie się kościelnych hierarchów na stołkach; służył, ni mniej, ni więcej, propagandzie kreującej lęk, który miał zwrócić ludzi przeciwko sobie, zmuszając ich przy tym do posłuszeństwa papieżowi oraz biskupom.
I dokładnie w tymże celu chce go wykorzystać arcybiskup Jędraszewski, który nadal swoje owieczki uważa za ciemny lud, jakiemu wcisnąć można każdą brednię. Boję się, że w przypadku wielu katolików ta jego opinia nie jest pozbawiona podstaw…
A szatan jako postać zagościł nie tylko w religiach, lecz także w kulturze popularnej. Są horrory satanistyczne (najlepsze to Egzorcysta i Dziecko Rosemary), coś szatańskiego ma w sobie Cthulhu wymyślony przez Howarda Phillipsa Lovecrafta. Są gry komputerowe, w których wcielić się można w Złego… Literackie diabły bywają też zabawne, np. Crowley z powieści Dobry Omen. Nierzadko pełnią literackie demony rolę pozytywną; tu sztandarowym przykładem jest Woland z Mistrza i Małgorzaty, który karze złych, ale dobrym pomaga i wynagradza im cierpienie.
Generalnie, nie wierzę w szatana jako realny byt. Uważam go za literacki/religijny (to w sumie jedno i to samo; religie bazują na literaturze, podobnie jak ideologie) symbol zła z jednej strony tkwiącego w nas samych, z drugiej – zła, które nas otacza, czyli pokus właśnie.
Jeśli jednak szatan istnieje, to jestem w stu procentach pewien, że gdyby zobaczył, do jakich potworności zdolny jest człowiek, spiłby się na umór, dokładnie tak, jak wyżej wspomniany Crowley.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor