Epidemia strachu
Tak
się zastanawiam, czy gdyby media już któryś tydzień z rzędu nie
rozdmuchiwały tematu, świat w ogóle dowiedziałby się o
koronawirusie. Epidemie wirusów odzwierzęcych wybuchają w Chinach
co roku; związane są z tamtejszymi świętami, tradycyjnym
spożywaniem surowego mięsa i migracjami społecznymi. Wirusy takie
prawdopodobnie roznoszą się po całym świecie; efekt globalizacji,
rzecz jasna. Sam koronawirus jest o wiele mniej niebezpieczny niż
taka na przykład grypa, co widać po liczbie zarażeń oraz ofiar
śmiertelnych.
Czasami
odnoszę wrażenie (tak, wiem, trąci to spiskową teorią dziejów),
że media głównego nurtu, zwłaszcza te stanowiące kapitał
amerykański bądź z nim powiązane, celowo rozkręciły panikę,
koloryzując informacje, jak to koronawirus jest straszny. Po to,
rzecz jasna, by dowalić chińskiej gospodarce. No, ale wirus granice
Państwa Środka przekroczył i rozszedł się po świecie. A wraz z
nim rozeszła się medialna panika, która udzieliła się i
politykom, i społeczeństwom, i kapitałowi – z winy mediów
właśnie – a to wali w ogólnoświatową gospodarkę.
Podkreślam,
że szkody te wywołane zostały NIE przez koronawirusa, ale przez
PANIKĘ.
Zgadza
się, koronawirusa lekceważyć nie należy. Nie dziwię się
władzom, które zarządzają kwarantanny (aczkolwiek we Włoszech
chyba z tym przegięto) i starają się zagrożenie opanować.
Niemniej jednak, czym innym jest ostrzeganie społeczeństwa czy
rekomendowanie różnych środków zaradczych, a czym innym –
szerzenie strachu. Bo szkody dla gospodarki to jedno, ale szkody,
jakie owa epidemia paniki wyrządzi w ludzkiej świadomości, to
drugie.
Na
Ukrainie doszło do ataku na ludzi, którzy wrócili z Chin. W innych
państwach Chińczycy oraz inni dalekowschodni Azjaci spotykają się
z wrogością, a nawet agresją fizyczną; niestety, narastają
nastroje rasistowskie, bazujące na obwinianiu Azjatów o roznoszenie
koronawirusa.
W
zeszłym tygodniu pewien ksiądz z Wrocławia popisał się
stwierdzeniem, że koronawirus jest „karą bożą za
homoseksualizm” (na szczęście, hierarchowie z prymasem na czele
od wypowiedzi owej albo się odcięli, albo ją przemilczeli).
Podobnych „teorii”, obawiam się, będzie przybywało… i,
niestety, zainfekują one umysły co mniej rozgarniętych, słabiej
wykształconych i gorzej oczytanych odbiorców. A to rodzi już
realne niebezpieczeństwo eskalacji różnego rodzaju konfliktów.
No
i na głupich tezach (typu ta o „karze bożej”) albo spiskowych
teoriach dziejów („koronawirus to chiński sposób na wykończenie
ludzkości”) karmi się skrajna prawica. Strach przed epidemią i
chorobą, podobnie jak lęk przez jakimkolwiek innym zagrożeniem,
sprzyja temu, że ludzie poszukują pewnej ostoi, stabilizacji,
poczucia bezpieczeństwa. Ich iluzję oferują ci, co opowiadają się
za silną władzą, a zatem nacjonaliści, faszyści czy naziści, a
często nawet prawicowcy ideologicznie umiarkowani, za to radykalni w
stylu działania (typu Trump, Kaczyński, Erdogan).
Dlatego
politycy wykorzystują koronawirusa w swoich kampaniach. Im jest na
rękę, że media szerzą panikę, nie informując przy okazji, iż
grypa, rak czy depresja powodują znacznie więcej zgonów niż
zaraźliwy gość z Chin. Koronawirus jest po prostu tematem
medialnym, a skoro tak, nader łatwo jest zbić na nim polityczny
kapitał.
Choć
trzeba oddać honor, że są i politycy, którzy do epidemii
podchodzą racjonalnie, a w swoich kampaniach faktycznie troszczą
się o to, co naprawdę ważne. Przykładowo, Rober Biedroń podnosi
kwestię tego, że wiele osób zatrudnionych na umowach śmieciowych
nie ma zagwarantowanych świadczeń zdrowotnych, no to co z nimi
będzie w przypadku zarażenia wiadomym wirusem? Jest to kwestia,
którą lewicowy kandydat na prezydenta, i w ogóle lewicowy polityk,
jak najbardziej powinien poruszać. Co nie może, oczywiście,
oznaczać straszenia społeczeństwa.
Niestety,
ale epidemia może też być idealnym uzasadnieniem do ograniczania
obywatelom wolności, pod pozorem rzecz jasna kwarantanny. Bardzo
łatwo jest zredukować ludziom swobodę poruszania się, swobodę
zgromadzeń publicznych (jeden z fundamentów ustroju
demokratycznego), itd. To już jest niebezpieczne, zaczyna bowiem
niebezpiecznie pachnieć dyktaturą czy państwem policyjnym.
I
może o to chodzi? Może politycy, zwłaszcza prawicowi, tak naprawdę
chcą wykorzystać wygenerowany przez media strach przed relatywnie
mało niebezpieczną chorobą do zwiększenia zakresu swojej władzy?
Bo epidemia kiedyś się skończy, i to najprawdopodobniej prędzej
niż później…
...podczas
gdy ograniczające wolność obywatelską specustawy zostaną. I będą
mogły zostać użyte w każdej chwili. Użyte przeciwko nam,
obywatelom, jak wiecie. Wszak u genezy KAŻDEJ dyktatury leżał –
uzasadniony bądź urojony, a czasem narzucony przez polityków –
strach, epidemia którego rozniosła się po społeczeństwie.
Starożytni
Rzymianie w czasie zagrożenia dla państwa wybierali dyktatora;
chodziło o skupienie władzy i odpowiedzialności (zwłaszcza tej
drugiej) w jednych rękach. Po zażegnaniu kryzysu dyktator ustępował
z urzędu. Aż przyszedł Juliusz Cezar, który ustąpić nie
zechciał, i tak oto zabił Republikę.
Kto
wie, może koronawirus podgrzewa ego różnych potencjalnych imitacji
Cezara…?
Komentarze
Prześlij komentarz