Wyjście z domu

Dożyliśmy ponurych czasów, kiedy samo wyjście z domu – poza celami zawodowymi czy leczniczymi oraz zaspokojeniem niezbędnych potrzeb typu zakupy lub wyprowadzenie psa – stało się ryzykowne. Bo nawet, jeśli nie zarazimy się koronawirusem (czego, rzecz jasna, nikomu nie życzę, jakkolwiek nie jest to takie proste jak zarażenie się odrą bądź grypą), to narażamy się na kary. Dziś rząd wprowadził kolejne ograniczenia, oficjalnie dla naszego dobra (nie chce mi się pisać, co sądzę o „szczerości” tegoż PiS-owskiego dbania o nasze dobro), więc będzie jeszcze bardziej uciążliwie.
Czy te wszystkie obostrzenia, utrudniające nam życie, a wielu ludziom uniemożliwiające normalne funkcjonowanie, zastopują rozprzestrzenianie się koronawirusa, tego nie wiem. Nie jestem lekarzem, nie jestem epidemiologiem, nie znam się na wirusach, bakteriach i innych mikrobach. Ale coś mi się wydaje, że żadne, najostrzejsze choćby odgórne regulacje, ani też żadne kary, nie zastąpią NASZEGO zdrowego rozsądku, zwykłego pomyślunku.
Bo jeszcze rozumiem, że są sytuacje, kiedy cztery ściany opuścić trzeba, nawet w okresie epidemii (no, chyba, że nałożono na nas kwarantannę – wówczas sprawa ma się tak, że wychodzić NIE WOLNO, i koniec). Musimy coś jeść, zatem co najmniej jeden z domowników tak czy owak pójdzie po zakupy. Czasami trzeba załatwić inną ważną sprawę, np. wysłać bądź odebrać przesyłkę pocztową. Jeśli ma się psa, a nie ma się ogrodu, no to spacer staje się nie tylko przyjemnością, ale i koniecznością.
Rozumiem też ludzi, dla których wyjście samo w sobie jest czymś nader istotnym. Sam znam seniorów, którzy twierdzą, że jeśli się na dłużej położą lub usiądą, mogą już nie wstać, czyli nie powrócić do obecnego stanu sprawności. Ot, wiek, ot, zdrowie. Nawet pojmuję, dlaczego takie osoby nie mogą wysiedzieć w domu. Tak po ludzku współczuję też ludziom, których psychika cierpi, jeśli nie mają bezpośredniego kontaktu z innymi osobami (spoza najbliższej rodziny), czy to w miejscu pracy, czy to na świeżym powietrzu. Dla niech z pewnością jest to naprawdę trudny czas, znacznie trudniejszy niźli dla mnie, introwertyka i domatora.
Czym innym jest jednak sytuacja, kiedy wyjść trzeba (zakupy, praca, leczenie, wyprowadzenie psa), a nawet, kiedy siedzenie w domu grozi popadnięciem w depresję lub załamaniem się stanu zdrowia fizycznego (są i takie przypadki), a czym innym – bimbanie sobie na to wszystko.
Jasne, koronawirus zabije znacznie mniej ludzi niż grypa czy depresja, o raku nie wspominając (np. o raku płuc, którego możemy nabawić się od smogu). Jasne, jest o wiele mniej zaraźliwy niż większość innych chorób zakaźnych, z jakimi zmaga się ludzkość. Niemniej jednak, nikt o zdrowych zmysłach nie zaprzeczy, że są pewne grupy ludzi, dla których COVID-19 to śmiertelnie niebezpieczna choroba, np. osoby starsze, z osłabioną odpornością, z innymi schorzeniami…
No i na dobrą sprawę, nie możemy na sto procent wiedzieć, nawet, jeśli czujemy się dobrze, czy jesteśmy w pełni zdrowi, i czy przypadkiem koronawirus nas nie dobije.
Dlatego czasowo trzeba sobie po prostu dać na wstrzymanie z rozrywkami na świeżym powietrzu, z wyjazdami w gości, z zakupami innymi niż niezbędne, itd. Po prostu, żeby nie narażać siebie, a szczególnie swoich bliskich na niepotrzebne ryzyko. Bo koronawirus może u bliskiej nam osoby wywołać lekką tylko gorączkę, ale nie mamy gwarancji, że sytuacja się nie pogorszy i osoba ta nie umrze.
Toteż, o ile jeszcze jestem w stanie zrozumieć kogoś, kto spaceruje, żeby nie popaść w depresję albo zachować jaką taką sprawność ruchową, to już koleś, który jeździ sobie na deskorolce z jawnym zamiarem niedostosowania się do norm mających przeciwdziałać epidemii, i jeszcze wrzucający filmik z tymi swoimi wyczynami do internetu, budzi we mnie dalece posunięty niesmak. Bo najzwyczajniej w świecie naraża siebie, a przede wszystkim – innych ludzi.
No i przez takich głupków to my, zdrowi, mamy coraz gorzej. Albowiem to, że rząd zaostrza przepisy dotyczące pozostawania w domu, jest reakcją na bimbanie sobie na wcześniejsze normy.
Problem w tym, iż jest to rząd PiS-owski, dla którego zamykanie obywateli w ich własnych domach jest jak najbardziej na rękę, toteż nie wiadomo, czy po ustaniu epidemii będzie skłonny tak całkiem się z tychże unormowań wycofać…
Tak zatem ci, co olewają zalecenia pozostania w domu, nie tylko przyczynić się mogą do rozprzestrzenienia epidemii (którą, gdyby władze były mądrzejsze, a służba zdrowia lepsza, łatwo byłoby opanować), ale też stają się mimowolnym narzędziem, dzięki któremu Kaczyński Jarosław może zbudować w (k)raj nad Wisłą dyktaturę. Już nie pełzającą, ostrożną, ukrytą za pozorami demokracji, jak w latach 2015-2020, lecz jawną i naprawdę brutalną.
Nie pomagaj Jarosławowi, zostać w domu!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor