Krajobraz po pandemii
Wielu
specjalistów – ekonomistów, socjologów, politologów i innych
analityków – wieszczy, że najgorsze czasy dopiero przed nami.
Ściślej rzecz ujmując, to, co nastąpi po zakończeniu pandemii
koronawirusa (a prędzej czy później się ona skończy), będzie o
wiele bardziej zabójcze niż ona sama. Mowa oczywiście o kryzysie
ekonomicznym, który ma wielkie szanse dotknąć światową
gospodarkę i trawić ją przez lata, generując gigantyczne
bezrobocie, rozrost nędzy o skali o wiele większej niż dotąd,
upadek całej masy branż, itd. Będzie to problem, jako się rzekło,
światowy, nieobejmujący bynajmniej jednego tylko państwa czy nawet
kilku.
Cóż,
sam też uważam, że tak właśnie będzie, i tegoż kryzysu obawiam
się o wiele bardziej niż koronawirusa. Bo bezrobocie, bezdomność,
nędza, w połączeniu z inflacją, która JUŻ szaleje ze względu
chociażby na spekulacje cenowe, zabiją bez porównania więcej
ludzi niż wiadomy mikrob.
Ale
są tacy, co na myśl o owym kryzysie już zacierają ręce. I nie
chodzi tylko o prawicowych polityków, dla których taki kryzys to
wymarzona okazji do wprowadzenia nader brutalnych rządów
dyktatorskich. Nie chodzi tylko o spekulantów i oszustów,
sprzedających kiepskie bądź trefne towary za ogromne pieniądze
lub wciskających ludziom lipne szczepionki na koronawirusa. Nie
chodzi tylko o banki, którym państwa dopompują ogromne pieniądze
z naszych podatków (polski rząd podłączy też pieniężną pompę
do Kościoła katolickiego). Zyskać na kryzysie zamierzają przede
wszystkim kapitaliści, właściciele największych koncernów.
No
bo jak będzie wyglądał świat po pandemii nie tyle nawet
koronawirusa, ile paniki (to ona wykańcza gospodarkę), i to przy
bardziej optymistycznym wariancie?
Otóż,
obawiać się należy, iż poznikają małe rodzinne sklepiki,
piekarnie i tym podobne punkty handlowe. Po prostu zbankrutują, a
bankructw będzie tym więcej, im dłużej potrwają ograniczenia w
poruszaniu się, zamykanie obywateli w domach, kwarantanny i tym
podobne praktyki władzy, które prawdopodobnie nie zapobiegną
rozprzestrzenianiu się zarazy (znacznie mniej groźniejszej niż
grypa, zwłaszcza świńska, przypominam). Rynek nie znosi próżni,
toteż w ich miejsce wejdą ogromne sieci handlowe; już teraz mają
bardzo silną pozycję rynkową, po kryzysie utworzą oligopol. A te
małe sklepy, które jakoś przetrwają, i tak zmuszone będą wejść
do sieci franczyzowych, czyli staną się częścią wielkiego
kapitału.
Poznikają
małe, głównie rodzinne restauracje, bary, kawiarnie i inne lokale.
W ich miejsce wejdą McDonaldy, Starbucksy oraz im podobne sieci.
Nie
zdziwiłbym się, gdyby poznikały małe kina czy teatrzyki,
działające w lokalnych ośrodkach kultury (podobnie same te
ośrodki). Zostaną same multipleksy, grające głównie
hollywoodzkie superprodukcje. Umrzeć mogą biblioteki (mniejsze
jednostki samorządowe mogą po epidemii nie mieć pieniędzy, by
utrzymywać instytucje kulturalne), jak też małe księgarnie (i tak
szybko znikające z rynku). Oczywiście, kryzys przetrwają wielkie
sieci księgarskie, prowadzące sprzedaż wysyłkową. A potem
całkowicie przejmą rynek, narzucając swoje wymagania, np. ceny
książek, wydawcom, zwłaszcza też tym mniejszym.
A
to tylko kilka przykładów…
Wielkie
koncerny nawet w zwykłych, niekryzysowych czasach mają ogromną
przewagę konkurencyjną nad innymi przedsiębiorstwami. Wszelkie
jednak typu zawirowania, perturbacje i inne negatywne uwarunkowania
sprawiają, iż właśnie małe i średnie firmy upadają lub
wchłaniane są przez większe. A przecież celem konkurencji jest
zdominowanie danego sektora rynkowego…
Tak
zatem, kiedy to wszystko się skończy, obudzić się możemy w
świecie skolonizowanym przez kilku globalnych potentatów. I
zamieszkałym przez całą armię bezrobotnych, dosłownie
zagrożonych głodem, a przez to gotowych do pracy za miskę zupy…
Komentarze
Prześlij komentarz