Znaczenie życia
Z
początkiem epidemii, a raczej pandemii koronawirusa, stało się coś
dziwnego. Mianowicie, moje życie oraz zdrowie nabrały ogromnego
znaczenia dla polityków. Podobnie zresztą dzieje się z życiem i
zdrowiem nas wszystkich.
Oto
w zasadzie codziennie premier Morawiecki, minister Szumowski i inni
PiS-owcy wmawiają nam, ileż to robią, by nas chronić przed
wiadomym mikrobem; temu właśnie mają służyć te wszystkie
ograniczenia i zakazy. I ileż to dla zrobią, by obronić gospodarkę
przed załamaniem (w istocie dopompują kasy wielkiemu kapitałowi, a
małych i średnich przedsiębiorców, pracowników, emerytów i
rencistów jeszcze bardziej niźli wprzódy złupią). Jak to walczą
i działają DLA NAS.
Na
nasze zdrowie i życie, a raczej ich jakoby wielkie znaczenie,
powołują się też politycy opozycji. No i Polska nie zalicza się
pod tym względem do wyjątków; podejrzewam, iż klasa polityczna
zachowuje się – przynajmniej, jeśli chodzi o propagandę –
identycznie we wszystkich państwach, do jakich zawitał koronawirus.
Jest
to poniekąd naturalne. Politycy zawsze starali się zwiększyć
poparcie dla siebie oraz swoich ugrupowań podczas kryzysów (czy to
epidemii, czy to katastrof naturalnych, czy to wojen), kreując się
na mężów opatrznościowych (żony opatrznościowe?), własną
piersią zasłaniających lud przed groźbami. Kaczyński (z tylnego,
jak zwykle, siedzenia), Morawiecki, Duda i spółka wpisują się po
prostu w ten schemat.
I
nie byłoby tu w sumie o czym pisać, bo nic takiego się nie dzieje
(tzn. chodzi mi o kreowanie wizerunku przez politykierów, nie o
epidemię), niemniej jednak…
No
właśnie. Mamy tu do czynienia z obłudą wywołującą obrzydzenie.
Niby znowu nic niezwykłego, zwłaszcza w odniesieniu do Bezprawia i
Niesprawiedliwości, czyli ugrupowania, jakie w dziedzinie obłudy
osiągnęło mistrzostwo, ale zaczęło mnie to wkurzać.
Przez
pięć bowiem lat PiS-owcy nic nie zrobili, by poprawić moją
sytuację bytową, zreformować rynek pracy tak, bym mógł znaleźć
dobre zatrudnienie, obniżyć koszta życia (przeciwnie, stale one
rosły), zapewnić mi czyste powietrze i niezniszczone środowisko,
poprawić funkcjonowanie służby zdrowia (doprowadzili ją do
ruiny), itd. Do tego wszystkie nazywali mnie (tzn. obywateli
myślących podobnie jak ja, z podobnym do mojego światopoglądem,
czyli i do mnie osobiście te obelgi się odnosiły) „gorszym
sortem”, „zdrajcą”, itd. A tu nagle moje życie nabrało dla
nich znaczenia? A walcie się, faryzeusze!
Co
gorsza, Bezprawie i Niesprawiedliwość jest formacją polityczną,
której rządy okazały się dosłownie zabójcze. Ustawa represyjna
z grudnia 2016 roku pozbawiła życia około sześćdziesięciu osób
(może nawet więcej, sytuacja zmienia się wszak pod tym względem).
Dyktatorskie praktyki obozu rządzącego i łamanie przezeń
praworządności doprowadziły do samopodpalenia się Piotra
Szczęsnego. Sianie nienawiści bądź tolerowanie tegoż siania u
skrajnych ugrupowań poskutkowało zamordowaniem Pawła Adamowicza
oraz samobójstwami wywołanymi zaszczuciem np. przedstawicieli
mniejszości seksualnych. Wycinanie lasów i trwanie przy energetyce
węglowej powoli zabija nas wszystkich. Podobnie jak zrujnowanie
służby zdrowia i doprowadzenie do drastycznych podwyżek cen leków;
zwykłe przeziębienie może się z tego względu okazać bardziej
zabójcze niż koronawirus, zwłaszcza dla osób żyjących w
ubóstwie. Przykłady można mnożyć.
A
teraz ci sami ludzie, którzy odpowiadają za to wszystko, wychodzą
przed kamery i opowiadają bajki, jak to nasze życie jest dla nich
ważne. Gdyby rzeczywiście tak było, rządziliby inaczej, nie
powodując tylu szkód.
Co
ważne, podjęliby działania zaradcze jeszcze PRZED pojawieniem się
koronawirusa w Polsce. A kiedy już on do (k)raju nad Wisłą
zawitał, skierowaliby wszystkie dostępne środki na służbę
zdrowia (właśnie szeroko pojęty personel medyczny REALNIE walczy z
epidemią), a nie na propagandę i działania, które ograniczają
naszą wolność, mimo iż pewnie niewiele pomogą w batalii z
zarazą.
A
czy nasze życie ma znaczenie w wymiarze ogólnym? Czy nasze radości,
cierpienia, smutki, sukcesy, porażki, wszystkie wrażenia, jakich
każdego dnia doznajemy, kogokolwiek (poza nami samymi i ewentualnie
bliskimi nam osobami) obchodzą? Czy w ogóle to, czego się
podejmujemy i czemu się poświęcamy, ma sens? Czy też marność
nad marnościami i wszystko marność, jak nauczał Kohelet, a wszelkie nasze wysiłki nie
będą miały najmniejszego znaczenia i pójdą na zmarnowanie, to
zaś, czyśmy żywi azali martwi tak naprawdę nie jest warte
zupełnie, ale to zupełnie niczego?
To
są pytania egzystencjalne, na które sami musimy znaleźć sobie
odpowiedź, o ile to w ogóle możliwe.
Komentarze
Prześlij komentarz