Jeśli się zarażę

Jak już wielokrotnie wspominałem, trwającej właśnie epidemii nie lekceważę, ale też staram się podchodzić do niej rozsądnie, bez paniki i przesadnego strachu. Są wszak choroby, których obawiam się o wiele bardziej niż COVID-19.
Na dobrą sprawę, prawdopodobieństwo, że zabije mnie grypa lub powikłania pogrypowe, jest o wiele wyższe niż to, iż śmierć przyniesie mi koronawirus (którym przecież stosunkowo trudno się zarazić; dla zapewnienia sobie bezpieczeństwa, wystarczy zachowywać dystans od innych osób). Nie wspominam już o raku, którego mogę się nabawić przez smog czy paskudnej jakości imitację żywności sprzedawaną w sklepach wielkopowierzchniowych, ani o depresji, wywołanej z kolei beznadzieją życia w kapitalizmie, zwłaszcza z kryzysem ekonomicznym w perspektywie. Ale o nich też nie myślę na co dzień, gdyż zwariowałbym z tego zamartwiania się.
Cóż, ostrożności nie zaniechuję. Z domu wychodzę głównie na spacery z psem (przed epidemią też resztą tak robiłem, bo praca blogera i pisarza ma charakter domowy), a że odbywam je głównie po lesie, łące i w tym podobnych miejscach, gdzie ludzi nie ma za dużo (epidemia wydatnie zresztą zmniejszyła liczbę spacerowiczów), to ryzyko zarażenia jest niewielkie.
Niemniej jednak, zacząłem się ostatnio zastanawiać, co bym zrobił, gdyby koronawirus jednak mnie zainfekował. Przy czym zaznaczam, że nie jest to coś, czego się jakoś obawiam, a rozważania niniejsze mają charakter li tylko teoretyczny. Oto, do jakich wniosków doszedłem:
Gdybym stwierdził u siebie objawy COVID-19, to z pewnością NIE POSZEDŁBYM do lekarza. Służba zdrowia jest nazbyt przeciążona, by jeszcze dokładać jej obowiązków. Poza tym, na skutek tegoż przeciążenia nie miałbym pewności, iż otrzymam pomoc. Za to wydatnie wzrosłoby ryzyko, że zaraziłbym kogoś innego, kto też przyszedł do poczekalni czy szpitala.
Dlatego też po prostu odizolowałbym się w domu i zrobił sobie kwarantannę. Ściślej rzecz ujmując, albo wysłałbym pozostałych domowników w bezpieczne miejsce, albo też sam bym się w nie udał. Zamówiłbym sobie jedynie dostawy jedzenia, środków higieny oraz prasy, a może też leki, jeśli będą jeszcze w aptece.
A potem będę czekał. Przetrzymam chorobę, kiedy zaś objawy ustaną, odczekam jeszcze dwa tygodnie, żeby po wyjściu z kwarantanny nikogo nie zarazić. Gdybym natomiast umarł (co w sumie byłoby mało prawdopodobne, bo koronawirus nie jest szczególnie zabójczy, jeśli nie ma innych chorób)… no to cóż, żadna strata.
W całym tym postępowaniu chodziłoby mi nie tyle o siebie, co o innych ludzi. Gdybym się zaraził, sam siałbym wirusami, stanowiąc zagrożenie dla osób, z którymi miałbym styczność. I tego chciałbym uniknąć; po co kogoś narażać na chorobę i związane z nią nieprzyjemności?
I to w zasadzie tyle.
Zachowujmy się ostrożnie, przestrzegajmy środków ostrożności, a będzie dobrze.
I pamiętajmy o lekarzach, pielęgniarkach, ratownikach, strażakach, policjantach i innych ludziach, którzy zapewniają nam (mniejsze lub większe) bezpieczeństwo. Oraz o kasjerkach, kurierach i wszystkich pracownikach, dzięki którym mamy dostęp do potrzebnych nam towarów. Oni też się dla nas narażają!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor