Mordy polskiego kapitalizmu

O twarzach ani tym bardziej obliczach pisać się w tym kontekście nie da. Ale po kolei.

Pewien pracownik udał się do swojego szefa, który, jak przypuszczam, szumnie tytułuje się „przedsiębiorcą”, podczas gdy w rzeczywistości prawdopodobnie jest li tylko drobnym kapitalistą, czyli tzw. „Januszem biznesu”. Proletariusz chciał odzyskać wypłatę, z jaką szef mu zalegał. Kiedy grzecznie o nią poprosił, prywaciarz nie wydał mu jednak pieniędzy, lecz wyjął pistolet i postrzelił nieszczęśnika.

To przykład drastyczny, ale wielu nadwiślańskich wyzyskiwaczy jest nader niechętnych do płacenia zatrudnionym osobom za pracę. Widocznie tęsknią za czasami pańszczyzny…

Inny polski kapitalista prowadził (czy dalej tak jest, nie wiem) firmę transportową w Niemczech. Zatrudniał w niej głównie migrantów z byłego ZSRR, np. Gruzinów czy Ormian; wiadomo, można ich zatrudnić na gorszych warunkach, także płacowych, czyli po prostu bardziej wyzyskać. Pracownicy jednak nie chcieli tyrać za pół darmo, w złych warunkach (między innymi bez przestrzegania norm dotyczących czasu pracy, co w przypadku kierowcy tira jest szczególnie istotne dla życia oraz bezpieczeństwa jego samego tudzież innych uczestników ruchu drogowego), no to zaprotestowali, blokując drogę. Polski pan, zamiast zacząć z nimi negocjować, co zrobiłby każdy cywilizowany przedsiębiorca (no właśnie, CYWILIZOWANY i PRZEDSIĘBIORCA, a nie kapitalista), sprowadził na nich... bandytów pod wodzą faceta, co to swego czasu zasłynął jako prywatny niby-detektyw (tak, chodzi o kolesia ze specyficzną fryzurą). Przyjechali – jakżeby inaczej? – uzbrojeni, nadto jako środki transportu posłużyły im… transportery opancerzone. Skandal się się zrobił pokaźny, i nic dziwnego. Mam nadzieję, że nasi zachodni sąsiedzi wyciągną od polskiego kapitalisty pokumanego z bandziorami stosowne konsekwencje natury prawnej; Niemcy cieszą się opinią państwa praworządnego, więc nie przypuszczam, by tamtejsze władze puściły taki numer płazem.

W (k)kraju nad Wisłą wyjątkowo złą – w pełni oczywiście zasłużoną – opinią cieszą się prywatni właściciele budynków mieszkalnych, zwani kamienicznikami bądź landlordami. Uwielbiają oni trzepać kasiorę na lokatorach. Toteż zawyżają im czynsze do chorych pułapów, a kiedy ludzie nie dają rady płacić, owe kapitalistyczne pasożyty pozbawiają ich mediów, następnie wyrzucają z mieszkań przy pomocy nader brutalnych gangsterów określanych mianem czyścicieli kamienic; wyrzucenie poprzedza z reguły długotrwały proces terroryzowania lokatorów przez owych czyścicieli. Dochodzi do pobić, a nawet morderstw (Jolanta Brzeska).

Przed laty Ukrainka pracująca w polskiej firmie miała wypadek. Straciła rękę. A zaraz potem wyleciała z roboty, kapitalista zaś zrobił wszystko, by rzecz całą zatuszować, zrzucić winę na kobietę (mimo iż to on oszczędzał na przestrzeganiu norm BHP) i nie wypłacić jej odszkodowania. Wiadomo, ludzie są dla takiego tylko narzędziem do generowania zysków, zwłaszcza ci zza wschodniej granicy, których wciąż jeszcze zbyt wielu Polaków uważa za „gorszych” (nie dostrzegając, iż nas jako takowych postrzegają na Zachodzie). Gdy zaś „narzędzie” się „psuje” lub „zużywa”, można się go swobodnie pozbyć jak śmiecia…

Kiedy arcybiskup Jędraszewski Marek rozpanoszył się na całego w krakowskiej kurii, zwolnił kilka świeckich pracownic, z powodu ich życia osobistego. Z tego, co pamiętam, niedostojnemu hierarsze nie spodobało się, że panie miały dzieci, ale mężów już nie. Przynajmniej taki był oficjalny powód, nie nie zdziwiłbym się, gdyby realny stanowiło to, iż Jędraszewski wyczuł okazję do zaoszczędzenia tego, co naprawdę kocha i czci, czyli pieniędzy. Redukowanie liczebności personelu to w kapitalizmie jedna z najstarszych metod wdrażania oszczędności na pracy, czyli zwiększania generowanych przez nią zysków.

Niektóre wielkie koncerny i korporacje zainwestowały w Polsce jedynie po to, by pozyskać tanią siłę roboczą, tzn. tańszą niż w państwach Europy Zachodniej, Południowej i Północnej, że nie wspomnę o… Chinach (tak!). I nie tylko tańszą, lecz także wyzutą z praw pracowniczych, dzięki czemu można jej narzucić normy, które gdzie indziej by nie przeszły. No to działają w (k)raju nad Wisłą zakłady, pod którymi karetki pogotowia ratunkowego bywają po kilka razy dziennie, gdyż ludzie dosłownie padają z przepracowania. Są i takie, praca w których nieomal z automatu oznacza uzależnienie od amfetaminy i podobnych jej substancji pobudzających; bez nich nie da się wyrobić szalonych norm.

I tak dalej…

Ot, kapitalizm w polskim wydaniu. Wzorowanym na innych, neoliberalnych wersjach tego nieludzkiego systemu, swymi mentalnymi korzeniami tkwiących w XIX wieku.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor