Forsa za opłatkiem

Maj zbliża się wielkimi krokami, a wraz z nim sezon komunijny. Dzieciaczki z katolickich rodzin ruszą do kościołów, razem ze swoimi rodzinami.

Cieszą się świeccy kapitaliści, ponieważ Pierwsze Komunie Święte tradycyjnie wiążą się z dawaniem przyjmującym ów sakrament młodocianym prezentów, nieraz drogich. Czyli zyski, zyski i jeszcze raz zyski, zarówno dla producentów, jak i dla dystrybutorów oraz sprzedawców. Dla wyzyskiwanych pracowników już niekoniecznie. Nie tylko zresztą na podarunki rodzice, krewni, powinowaci i inni zaproszeni na przyjęcia będą musieli wydać pieniążki, nabijając kapitalistyczne portfele. Przecież dzieci gołe przed ołtarzem nie staną (czego wielu księży, obawiam się, żałuje). Od lat obowiązuje tradycja, by szły do komunii w specjalnych strojach, a te też trzeba nabyć… Interes się kręci. Zatem fakt, że młoda katolicka osoba weźmie opłatek do buzi, oznacza przepływ ogromnych pieniędzy.

Wracając do prezentów, taka dygresja. To, jakie konkretnie wręcza się dzieciom komunijnym, wynika w znacznej mierze z mody, kreowanej oczywiście przez kapitalistów. Podarunki te nieraz naprawdę przyprawiają o ciarki. Był chociażby okres, kiedy dzieci komunijne dostawały quady – pojazdy zdecydowanie zbyt dla nich niebezpieczne (i nie, nie jestem żadnym przeciwnikiem quadów; po prostu uważam, iż korzystać z nich powinni dorośli, odpowiedzialni ludzie, którzy umieją robić to bezpiecznie). W modzie bywają też żywe stworzenia, swego czasu jeże. I to jest bardzo zły pomysł, zwierzaczki częstokroć bowiem kończą tragicznie w dziecięcych rączkach lub są wyrzucane z domów. Nie uważam, aby małoletnim nie należało kupować zwierzątek, ale powinno się to nierozerwalnie wiązać z uczeniem ich odpowiedzialności wynikającej z opieki nad żywym stworzeniem; nie wiem, czy tak jest w przypadku komunijnych podarunków. Niedawno czytałem, że w tym roku modne mają być… małpki, i nie chodzi tu o buteleczki z wysokoprocentową zawartością, wynalezione przez Janusza Palikota, lecz o zwierzaki. Zgroza!

Ale nie tylko świeccy kapitaliści radują się na sezon komunijny i zyski, jakie im on przyniesie. Ci w sutannach mają jeszcze większą radochę. Albowiem pierwsze komunie, podobnie jak bierzmowania, to dla kleru katolickiego idealna okazja, by zedrzeć z parafian od Cthulhu i jeszcze trochę forsy.

Oczywiście wyegzekwują od rodziny każdego komunijnego dziecka solidną opłatę; nieraz są to zaiste pokaźne kwoty. Na tym z reguły się nie kończy, bo dochodzą osławione ofiary „co łaska” (na niełaskawych ofiarodawców kler nieprzychylnie patrzy, toteż pobożni, czyt.: sklerykalizowani rodzice bądź dziadkowie pieniążki dadzą, byle dzieciaczek nie miał w szkole problemów z katechetą – tak, jakby nie szło wypisać go z katechezy). Plus sfinansowanie sprzątania i odpowiedniego wystrojenia kościoła; rodziny małoletnich muszą to opłacić, a co zostanie, księża sobie wezmą – parafia to biznes jest przecież. Mało tego, są i tacy przedstawiciele kleru, dla których komunia to okazja do pozyskania darmowej siły roboczej – zatrudniają, w ramach „ofiary”, rodziców lub starsze rodzeństwo dziatwy do sprzątania świątyni oraz terenu wokół niej.

Mówiąc krótko, niezły mają udój.

A że wcześniej dzieciaczek zaznać może traumy, kiedy spowiada się po raz pierwszy w życiu i słyszy pytania o dotykanie się w miejscach intymnych, bądź katecheza i spowiedź wypacza mu psychikę… A to nieważne. Liczy się blichtr, zaprezentowanie rodzinnej „pobożności” (przed ludźmi, co potępiał nie kto inny, a Jezus Chrystus), błyśnięcie strojami i ozdobami noszonymi przez zaproszonych gości i, gdzieś tam na szarym końcu, opłatek symbolizujący Boga.

A przede wszystkim liczą się ogromne pieniądze, jakie w komunijnym sezonie zagarną kapitaliści. I świeccy, i duchowni.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor