Mengele i Konfiarze

Jak wiemy, Donald Tusk, lider Platformy Obywatelskiej, ogłosił niedawno kilka postulatów o charakterze pseudo-socjalnym. Jedne z nich są nader przeciętne i nie rozwiązują żadnych problemów („babciowe”), inne wręcz fatalne (dopłacanie z publicznych pieniędzy banksterom do kredytów hipotecznych). Pisałem już o nich, więc teraz nie będę się powtarzał.

Rzecz w tym, że nawet owe marne, pozorne świadczenia zaproponowane przez pana Tuska wywołały negatywną reakcję Leszka Balcerowicza, słusznie nazywanego „doktorem Mengele polskiej gospodarki” (określenie owo spopularyzował swego czasu Andrzej Lepper, acz prawdopodobnie nie on był jego autorem). Tak, chodzi o faceta, który w latach 90. wprowadził w Polsce dziki kapitalizm w barbarzyńskim, neoliberalnym wydaniu, doprowadził do kolonizacji naszego kraju przez międzynarodowe koncerny i korporacje (skutkiem czego jesteśmy półdarmową siłą roboczą dla nich), zniszczył liczne zakłady przemysłowe oraz rolnictwo, zrujnował system emerytalno-rentowy, dziesiątki zaś milionów osób obywatelskich zepchnął w nędzę. Jego działania poskutkowały śmiercią setek tysięcy ludzi, przy czym spotkałem się z szacunkami mówiącymi wręcz o dwóch milionach; w każdym razie, codziennie ich przybywa. Nie wspominając już o tym, iż uzasadniona frustracja wywołana warunkami życia w realiach systemu wdrożonego przez Balcerowicza, wywindowała takie polityczne bestie jak Kaczyński Jarosław i jego akolici. Którzy zresztą kontynuują niszczycielskie dzieło „doktora Mengele polskiej gospodarki”.

Leszek Balcerowicz pozostaje fanatycznym zwolennikiem dzikiego kapitalizmu w wydaniu skrajnie wolnorynkowym, czyli neoliberalnym (lub neokonserwatywnym, jak trafniej nazywa się je w USA). Innymi słowy, popiera system, w którym państwo praktycznie nie ingeruje w gospodarkę. Nie ma świadczeń społecznych ani usług publicznych, podatki ograniczone są do minimum (czyli obłożeni nimi pozostają najbiedniejsi), nie istnieją regulacje prawa pracy (w tym dotyczące wynagrodzeń minimalnych), spośród służb państwowych działają jeno wojsko i policja, by trzymać społeczeństwo za ryj. W takich warunkach jedynie garstka kapitalistów gromadzi niewyobrażalne majątki, reszta zaś społeczeństwa haruje na nich niewolniczo (albo umiera z głodu na bezrobociu, pozbawiona jakichkolwiek świadczeń socjalnych), żyjąc w skrajnej nędzy; nie dość bowiem, że to wyzyskiwacze decydują, czy i w ogóle zapłacić za pracę, to jeszcze płatne jest absolutnie wszystko: leczenie, edukacja, poruszanie się po ulicach… Skutkiem czego ponad dziewięćdziesięciu dziewięciu procent społeczeństwa nie stać na zaspokojenie najbardziej podstawowych, biologicznych potrzeb.

Próby wprowadzenia takiego przerażającego modelu gospodarczego oczywiście następowały, jakkolwiek nigdy nie były aż tak daleko posunięte, jak życzyliby sobie jego twórcy i apologeci: Mises, Hayek, Friedman czy właśnie Balcerowicz. Wymienić tu należy: USA pod władzą Reagana (i Trumpa), Wielką Brytanię pod rządami Thatcher, Chile Pinocheta i inne junty południowoamerykańskie, Polskę i Bułgarię po 1989 roku, Litwę po rozpadzie ZSRR, Irak po NATO-owskiej inwazji z 2003 roku… Zawsze wiązały się one ze zbrodniami, niekiedy masowymi (bywały niejawne; wszak większość ofiar Balcerowicza umierała i nadal umiera po cichu), często dyktaturami (rządy prawicy postsolidarnościowej nad Wisłą też zasad demokracji nie przestrzegały), nieodmiennym spustoszeniem gospodarczym, wzrostem nędzy i pogłębieniem rozwarstwienia społeczno-ekonomicznego.

W (k)raju nad Wisłą ugrupowania prawicy postsolidarnościowej, czyli PO i PiS, utrzymują ów zbrodniczy kurs, ale częściowo załagodzony i ukryty szczątkowymi zasiłkami oraz świadczeniami socjalnymi. Dla Balcerowicza to jednak za mało; pozostaje on zaprzysięgłym wrogiem jakichkolwiek rozwiązań, które pomagałyby obywatelom. Ich zwolenników określa mianem „populistów”; nazwał tak też Donalda Tuska. A jeśli ktoś domaga się znaczniejszego udziału państwa w gospodarce i wdrożenia realnej polityki społecznej, w oczach Balcerowicza i jemu podobnych fanatyków pozostaje „komunistą”.

Zarzucił więc „doktor Mengele polskiej gospodarki” Donaldowi Tuskowi „populizm”. Byłby to zwyczajny idiotyzm niewart komentowania, gdyby nie to, że przy okazji Balcerowicz zaczął lansować politykierów, jakich uważa za „wolnościowców”. Czyli Konfederację, członkowie bowiem owego neonazistowskiego ugrupowania żywią dokładnie te same, co on, skrajnie wolnorynkowe przekonania w kwestiach gospodarczych, nadto chcą znieść pozory demokracji i wszelkie prawa człowieka, przeciwko czemu „Mengele” też nic chyba nie ma.

Ze względu na swoją apologię nieludzkiego systemu kapitalistycznego w wersji maksymalnie barbarzyńskiej, Konfiarze sami siebie określają mianem „wolnościowców”. Tyle, że ta ich oraz Balcerowicza „wolność” to w istocie swoboda niszczenia słabszych przez silniejszego. Dokładnie taka, jaką dysponowali nadzorcy w obozach koncentracyjnych.

I tyle w temacie.

PS. Jutro notki najprawdopodobniej nie będzie (wizyta u lekarza), za co serdecznie z góry przepraszam.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor